Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   397   —

nie dosyć będzie dla ciebie chwały, jeśli zjesz kawałek Kalego, syna Fumby, władcy Wahimów i jeśli Kali, syn Fumby, zje kawałek ciebie?
— Nie jest-żeś niewolnikiem? — zapytał M’Rua.
— Pan wielki nie porwał Kalego, ani go kupił, tylko ocalił mu życie, przeto Kali prowadzi dobre Mzimu i pana do krainy Wa-himów, aby Wa-himowie i Fumba oddali im cześć i złożyli dary wielkie.
— Niech więc będzie, jak mówisz, i niech M’Rua zje kawałek Kalego, a Kali kawałek M’Ruy.
— Niech tak będzie! — powtórzyli wojownicy.
— Gdzie jest czarownik? — zapytał król.
— Gdzie czarownik? gdzie czarownik? gdzie Kamba? — poczęły wołać liczne głosy.
A wtem zaszło coś takiego, co mogło zmienić całkowicie położenie rzeczy, zamącić przyjazne stosunki i uczynić Murzynów wrogami świeżo przybyłych gości. Oto w stojącej na uboczu i otoczonej osobnym częstokołem chacie rozległ się nagle piekielny hałas. Był to jakby ryk lwa, jakby grzmot, jakby huk bębna, jakby śmiech hyeny, wycie wilka i jakby skrzypienie przeraźliwe zardzewiałych żelaznych zawias. King, posłyszawszy te okropne głosy, począł ryczeć, Saba szczekać, osieł, na którym siedział Nasibu, rżeć. Wojownicy skoczyli jak oparzeni i powyrywali dzidy z ziemi. Uczyniło się zamieszanie. O uszy Stasia obiły się niespokojne okrzyki: »Nasze Mzimu! nasze Mzimu!« Cześć i życzliwość, z jaką spoglądano na przybyszów, znikły w jednej chwili. Oczy dzikich poczęły rzucać podejrzliwe i nieprzyjazne spojrzenia. Groźne szmery jęły podnosić się wśród tłumu,