Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   395   —

trąbę i zaryczał potężnie, a za jego przykładem ozwał się Saba najgłębszym basem, na jaki umiał się zdobyć. Wówczas ze wszystkich piersi wyrwało się podobne do błagalnego lęku: »Aka! aka! aka!« — i trwało dopóty, dopóki Kali znów nie przemówił:
— O, M’Ruo i wy, dzieci M’Ruy! oddaliście cześć dobremu Mzimu, więc wstańcie, patrzcie i napełnijcie niem oczy wasze, albowiem kto to uczyni, będzie nad nim błogosławieństwo Wielkiego Ducha. Wygnajcie też strach z piersi i brzuchów waszych i wiedzcie, że tam, gdzie przebywa dobre Mzimu, krew ludzka nie może być przelana.
Na te słowa, a zwłaszcza wskutek oświadczenia, że wobec dobrego Mzimu śmierć nie może nikogo spotkać, podniósł się M’Rua, a za nim inni wojownicy, i poczęli patrzeć, nieśmiało, ale chciwie, na dobrotliwe bóstwo. Jakoż musieliby przyznać, gdyby Kali zapytał o to po raz drugi, że ani ich ojcowie, ani oni nie widzieli nic podobnego. Oczy ich przywykły bowiem do poczwarnych, wyrobionych z drzewa i z włochatych, kokosowych orzechów postaci bożków, a teraz stało przed nimi na grzbiecie słonia jasne bóstewko, łagodne, słodkie i uśmiechnięte, podobne do białego ptaka i zarazem do białego kwiatu. To też strach ich przeszedł; piersi odetchnęły swobodniej, grube wargi poczęły się uśmiechać, a ręce mimowoli wyciągać się do cudnego zjawiska.
— O, yancig! yancig! yancig!
Wszelako Staś, który zwracał na wszystko jak najbaczniejszą uwagę, spostrzegł, że jeden Murzyn, przybrany w śpiczastą czapkę ze skóry szczurów, wysunął