Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i opowiedział bogowi wszystko, jak boleje nad tem, że szczęście jego jest w nim ukryte i nieme.
Bóg słuchał, a gdy człowiek skończył mówić, zamyślił się głęboko. Cień jakiś przemknął po twarzy boskiej, ale zaraz usta rozjaśniły się uśmiechem i z oczu trysnął znów dziwny blask...
— Niech ci się stanie wszystko, jako chcesz, — rzekł, — aby się dopełniło szczęście twoje!...
I człowiek szczęśliwy uczuł nagle, jak pękły pieczęcie, które zamykały skarb jego, i zapomniawszy nawet podziękować promienistemu, począł biec do domu, chcąc jak najprędzej ludzi mieć około siebie. Nie dosłyszał też już śmiechu, co wybuchnął za nim z gęstwiny, z miejsca, gdzie nad źródłem bijącem ze skały siadywał czasem bóg z koźlemi rogami na głowie. Śmiech brzmiał długo, nieposkromiony, głośny, aż ptaki przestraszone pokryły się w zaroślach, a bóg promienisty schylił czoło, po którego nieskalanej bieli przebiegło coś, jakby cień smutku czy wstydu.
I odtąd w życiu człowieka szczęśliwego zaszła zmiana ogromna. Coraz rzadziej widywał się z kobietą, która mu szczęście dała, ale zato coraz częściej szedł między ludzi, aby im szczę-