Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rych zazdrościćby jej musiała owa Afrodyta Praksytelowa, co duma nad nieporównaną pięknością swą na rzymskim Kapitolu... Wiem, że dzieło moje miałoby miękkość i pieściwość mej dłoni, kiedy ją przesuwałem zwolna po boskich, ukochanych jej członkach, i żar i świętą cześć moich ust, gdy całowałem jej białe stopy i kolana. I wiem, że stworzyłbym cud, i przyszliby ludzie z blizka i z daleka i zbudowaliby białą świątynię memu posągowi i paliliby wonne kadzidła i rzucaliby gałęzie palmowe, sławiąc w kamieniu odblask jej piękności...
„Ale ja, niestety, nie jestem rzeźbiarzem i pamięć jej ciała najcudniejszego żyje tylko w mych oczach i w sercu mojem zamknięta“.
„A znowu, — myślał, — gdybym ja był poetą, nie wyszukiwałbym zdarzeń nadzwyczajnych ani złotych baśni nie składał, ale opisywałbym po prostu to, co z nią przeżyłem, a wiem, że stworzyłbym rzeczy najpiękniejsze ze wszystkich, jakie ludzie dotychczas czytali. I nie dziwionoby się już wtedy, że ja jestem szczęśliwy, lecz dziwionoby się już raczej, że tak bardzo można być szczęśliwym. Zazdroszczonoby mi także pewnie, ale i dziękowano zarazem, że