Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w dwóch czarnych skrzynkach, należy odtąd do ciebie i że Antoni ma klucze.
— Dziękuję, Jack’u — przerwała z pośpiechem. — Dziękuję ci, żeś podjął się przynieść mi ostatnie polecenie. O wypadku dowiedziałam się przed ośmiu dniami. Byłam jakiś czas prawie obłąkana, zupełnie obłąkana. Całe życie nie zdejmę żałoby, choć w czarnym kolorze wyglądam jak istne straszydło. Nigdy, nigdy nie zapomnę. Wstąpię może do klasztoru i chciałabym przyoblec zasłonę, która wdowią krepą rozdzieliłaby mię z marnym światem...
— Przepraszam jaśnie panią przerwał niespodzianie lokaj, wsuwając z szacunkiem głowę — hrabia de Beton prangie panią widzieć?
— Ot i masz, Jack’u! — rzekła, podnosząc się gwałtownie i oblewając ponsowym rumieńcem. — Rzecz jest bardzo ważna. Przykro mi, że musimy przerwać tę miłą rozmowę, ale przyjdziesz jeszcze kiedy, prawda? Tak, do widzenia! Prawdziwe zmartwienie! Ach! — wykrzyknęła półgłosem, widząc, że zmierzam ku wyjściu — czy nie byłoby ci wszystko jedno wysunąć się schodami służbowemi? Dziękuję ci raz jeszcze, mój stary, kochany Jack’u — ciągnęła serdeczniej, pragnąc zapewne osłodzić pigułkę ty zawsze byłeś dla mnie dobry, zawsze czyniłeś to tylko, co chciałam...
Stała — skąpana w słońcu, z ust rozchylonych bielały śliczne ząbki, spojrzenie płonęło dziwnym blaskiem, wabiło i nęciło, rzekłbyś, że obiecuje ci morza upojeń, cudne ciało pieściły zło-