Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mat, które z konieczności zatem milczeć muszą — rozkazał sformować się powtórnie i błyskawicznym marszem cofnąć się w poblizkie zagłębienie, rodzaj obronnej doliny, gdzie byliśmy już bezpieczni i mogliśmy żartować z najgroźniejszych armat.
Odetchnęliśmy trochę, a wielki czas było odpocząć, — pułk stopniał przez kilkanaście minut, niby lód na słońcu. Innym działo się jeszcze gorzej.
Przed chwilą oto Holendrzy i Belgowie w liczbie piętnastu tysięcy, rzucili się sromotnie do ucieczki, łamiąc kunsztowną linię wojsk angielskich, w której zaraz poczyniły się puste wyłomy. Kawalerya nieprzyjacielska już posuwała się ku nim zwartą, zatrważającą ławą.
Nie koniec na tem. Armaty francuskie przewyższały nasze wartością, liczbą i doskonałą obsługą, nasza ciężka jazda poniosła już poważne straty, — jednem słowem rzeczy zaczynały przybierać wcale niewesoły obrót.
Z drugiej znów strony, folwarczek Hougoumont, jakkolwiek przedstawiający teraz tylko kupę dymiących i skrwawionych zgliszczy — pozostał w naszych rękach. Ani jeden pułk angielski nie ustąpił jeszcze z placu boju, ani jeden nie okrył się hańbą ucieczki.
Jednak, — nie widzę powodu, dla którego miałbym taić całą prawdę, tu i owdzie, wśród ustępujących szybko niebieskich mundurów — błyskały plamy czerwonych... Ale w szeregach