Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemuż się tak przypatrujesz? — zapytał go d‘Artagnan.
— Na honor! podziwiam te trzy wspaniałe konie, które chłopcy stajenni trzymają za cugle; wszak to rozkosz królewska podróżować na takich wierzchowcach.
— Będziesz używał tej rozkoszy, drogi Aramisie; jeden z tych koni do ciebie należy.
— Co mówisz? a któryż?
— Którego sobie wybierzesz: żadnemu z nich nie daję pierwszeństwa.
— A ten czaprak bogaty na nim, czy także mój?
— Rozumie się.
— Żartujesz chyba d‘Artagnanie.
— Przestałem żartować, odkąd mówisz po francusku.
— Więc to moje te strzemiona złocone, czaprak aksamitny, to siodło wykładane srebrem?
— Twoje własne, jak ten koń, który grzebie ziemię jest mój, a ten, który się wspina, do Athosa należy.
— Niech cię djabli!... wspaniałe bestyjki!...
— Rad jestem, że ci się podobały.
— Czy to od króla ten dar pochodzi?
— Pewno, że nie od kardynała; lecz co masz się głowić, od kogo pochodzą, dość, że jeden z nich należy do ciebie.
— Biorę tego, którego trzyma rudy parobek.
— Pysznie!
— Boże wielki!... — wykrzyknął Aramis — z radości nie czuję bólu; wsiadłbym na tego konia choćby z kulami za skórą. A! co za strzemiona!... Hola! Bazin, chodź tu natychmiast!
Bazin milczący i ponury stanął na progu.
— Szpadę moją do pochwy wpakować, wyprostować kapelusz, płaszcz oczyścić, nabić pistolety! — zawołał Aramis.
— Ostatnie rozporządzenie zbyteczne — przerwał mu d‘Artagnan — w olstrach są pistolety nabite.
Bazin ciężko westchnął.
— Cóż tam, mości Bazinie, uspokój się — rzekł d‘Artagnan — w rozmaitych warunkach zdobywa się królestwo niebieskie.
— Mój pan był już takim dobrym teologiem!... — wyszlochał Bazin — byłby został biskupem, a może kardynałem!...