Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Częściéj głos pani, bardzo rzadko pana;
Milczał, niekiedy zdawał się uśmiéchać.
Nakoniec xiężna padła na kolana,
Wstał, niewiadomo podnieść, czy odpychać,
Kilka słów po tém wymówił goręcej,
A po tém milczał i nie mówił więcéj.
I było cicho; znowu postać w bieli,
Przemknie się ku drzwióm, klamką zaszeleści;
Czy uprosiła, czy się nie ośmieli
Prosić go dłużéj, już w swój gmach niewieści
Odeszła xiężna; xiąże do pościeli
Wrócił, legł; cicho i widać s téj cisze,
Że go sen twardy wprędce ukołysze.

Rymwid daremnie jeszcze chwilę badał,
Odszedł nareszcie i w lewym balkonie
Giermka obaczy, który z Niemcy gadał:
Słucha ciekawie, lubo ku téj stronie
Nie szła rozmowa i wiatr ją okradał;
Wtém giermek ręką ukazał ku bronie (*)[1]
Coby oznaczał, Rymwid łacno zgadał;

  1. (*) Bramie.