Strona:Adam Asnyk (Sten) 05.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale wszyscy mają zgodnie głęboką, fantastyczną wiarę w bliskość odrodzenia, w czynne wmieszanie się Opatrzności, która naprawić musi swe błędy.
Asnyk jest inny, bo jest dzieckiem innej epoki, roku 63, „roku nieszczęścia“. To już nie było chwilowe powalenie przeciwnika, ale, zda się, pogrom bezlitośny i ostateczny, orgja zniszczenia rozpasana nad krajem, gwałtowne zapadanie się w przepaść wszystkiego, co wieki tworzyły. Im większe były wysiłki i przygotowania, tym większa rozpacz ogarnąć musiała uczestników. A nie spotykano ich zagranicą, jak bohaterów okrzykami: „Noch ist Polen nicht verloren“. ale nawet we własnym kraju nieraz, jak zbrodniarzy. Zakradło się do ich dusz zwątpienie, niepewność: czyśmy dobrze zrobili? Dokonawszy dzieła, zaczęli dopiero dlań szukać usprawiedliwienia, gdyż własna wiara nie wystarczała ani im, ani innym. Jedni, jak Asnyk, znaleźli to usprawiedliwienie w prawdach wiedzy, w niezłomnych prawach przyrody i społeczeństwa; odzyskali w ten sposób pewność, ale nie zdobyli wiary. Nie nakażą rozpaczać, ale nie zachęcą do czynów. Asnyk nie jest zrozpaczony, lecz zrezygnowany, bo rezygnacya jest właśnie wiarą w przyrodzoną rzeczy konieczność. Do wiary naszych wielkich romantyków ta wiara w konieczność tak się mniej więcej ma, jak uczucie w piersiach Aristogitona lub Żelabowa, do tego, które ożywiać by mogło cegłę, spadającą na skroń tyrana.
Asnyk mówi (Pobudka):

Precz z małoduszną rozpaczą,
Nie wolno rozpaczać nam!
Niech myśli zuchwale skaczą
Do niebios zamkniętych bram!

Ale w tym samym, najbardziej może ufnym swoim wierszu, kilka zwrotek dalej nie zdobywa się już na zapewnienie, tylko na restrykcyę:

Duch ludzki wszak nie na wieki
W krwiożerczych zatonął w snach,
I szydząc z jutrzni dalekiej
Uwielbił przemoc i strach.

Ta niepewność ściga poetę wszędzie, ona nie pozwala mu rozstrzygać, ale przy zetknięciu z każdem nowem zjawiskiem każe mu smutnie pytać dalekiej przyszłości:

„Czy to pożarów łuna, czy też słońce“.

Rezygnacya jego jest zaś tak wielka, że zdobywa się w prześlicznym wierszu na apoteozę śmierci:

Śmierć — to ciągłego postępu chorąży!
Który na nowe świat prowadzi tory,
Wschodzącym kiełkom usuwa zapory
I z rzeszą istot w nieskończoność dąży.
Z jego opatrznej, choć surowej łaski
Świat nie zastyga pod próchnem i pleśnią,
Ale młodości wciąż przebrzmiewa pieśnią.