Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pies! — zawołał Holmes. — Dalibóg, wyżeł! Biedny Mortimer nie ujrzy już nigdy swego ulubieńca. Nie przypuszczam, ażeby ta miejscowość zawierała jeszcze nieznane nam tajemnice. Stapleton mógł ukryć swego psa, ale nie mógł zagłuszyć jego głosu i stąd owo wycie, takie przerażające nawet w biały dzień. W ostatecznym razie mógł trzymać psa w pawilonie przy Merripit House, ale było to zawsze ryzykowne i dlatego dopiero ostatniego dnia, gdy mniemał, że już dobiega celu wszystkich swoich wysiłków, odważył się psa tam sprowadzić. Maść w tej puszce ołowianej jest niewątpliwie ową świecącą mieszaniną, którą pies był wysmarowany. Pomysł ten poddała Stapletonowi legenda rodzinna o psie piekielnym i chęć wzbudzenia w sir Henryka takiego przestrachu, któryby go o śmierć przyprawił. Nic dziwnego, że ten nieborak Selden uciekał i krzyczał, podobnie jak nasz przyjaciel, gdy ujrzał takiego potwora pędzącego jego śladem; i my zrobilibyśmy to samo. Pomysł był rzeczywiście genjalny, bo, pominąwszy możność doprowadzenia ofiary do śmierci, zapobiegł ściganiu psa. Któryż chłop bowiem, ujrzawszy go na moczarach, a zdarzyło się to niejednemu, odważyłby się podejść do takiego potwora? Powiedziałem już w Londynie, Watsonie, i powtarzam teraz tutaj, że nigdy jeszcze nie urządzałem pościgu na człowieka niebezpieczniejszego, niż ten, który leży tam.
To mówiąc, wskazał ręką rozległe, zasiane zielonemi kępami trzęsawisko, które zlewało się wdali z rdzawemi stokami wzgórz na moczarach.