Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

końca, a każda chwila jest cenna. Zbrodnię już mamy, brak nam tylko jeszcze zbrodniarza.
Zawróciliśmy tedy i spiesznym krokiem schodziliśmy ścieżką ze wzgórza.
— Postawiłbym tysiąc przeciw jednemu — odezwał się Holmes — że nie zastaniemy go już w domu. Strzały nasze były dla niego znakiem, że przegrał sprawę.
— Byliśmy dosyć daleko od jego domu, a mgła mogła stłumić odgłos.
— Szedł za psem, żeby go podszczuwać... możesz być pewny. Nie, nie, umknął już niechybnie! Niemniej przeszukamy dom, żeby się upewnić.
Drzwi wejściowe były otwarte; wpadliśmy tedy i biegali z pokoju do pokoju, ku zdumieniu starego służącego, którego spotkaliśmy w korytarzu. Nigdzie nie było światła, prócz w jadalni; Holmes schwytał lampę i zaglądał do najskrytszych zakątków domu. Nigdzie jednak nie znaleźliśmy śladu tego człowieka, którego ścigaliśmy. Na pierwszem piętrze wszakże drzwi od jednego pokoju były zamknięte na klucz.
— Tam jest ktoś! — krzyknął Lestrade. — Słyszę jakiś ruch. Otwórzcie te drzwi!
Z wnętrza dobiegł nas jęk stłumiony i szelest. Holmes z całą siłą pchnął nogą w drzwi tuż nad klamką — otworzyły się naoścież. Z rewolwerami w ręku wpadliśmy we trzech do pokoju.
Nigdzie wszakże nie było śladu nikczemnego łotra, którego spodziewaliśmy się zastać. Natomiast znaleźliśmy się wobec czegoś takiego osobliwego i takiego niespodziewanego, że staliśmy przez chwilę w osłupieniu.