Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co, teraz widzisz! Moje oczy przywykły badać twarze, nie zaś akcesorja. Pierwszym warunkiem na badacza kryminalnego jest umiejętność przenikania wszelkich przebrań.
— Niesłychane... istotnie. Możnaby to wziąć za portret Stapletona.
— Tak, stoimy wobec ciekawego przykładu atawizmu, zarówno, zdaje się, fizycznego, jak i umysłowego. Studjowanie portretów rodzinnych wzbudzi w każdym wiarę w teorję odradzania się. Stapleton pochodzi z rodu Baskerville’ów, to rzecz oczywista, nie ulegająca dla mnie wątpliwości.
— I może mieć widoki odziedziczenia spadku.
— Właśnie. Ten portret dostarczył nam przypadkowo jednego z najważniejszych ogniw, którego nam dotąd brakło. Mamy go, Watsonie, mamy go! Odważam się przysięgnąć, że, zanim minie dzień jutrzejszy, łotr będzie się trzepotał w naszej sieci równie rozpaczliwie, jak jego własne motyle. Szpilka, korek i kartka z napisem, a możemy go dołączyć do zbioru przy ulicy Baker.
Holmes, oddalając się od portretu, wybuchnął śmiechem, co zdarzało mu się rzadko; ilekroć zaś słyszałem ten śmiech, bywał on zawsze dla kogoś złą przepowiednią.
Nazajutrz rano wstałem wcześnie, ale Holmes był jeszcze wcześniej na nogach, gdyż, ubierając się, widziałem, jak szedł główną aleją parkową.
— Tak, będziemy mieli dziś gorący dzień — rzekł, gdyśmy się spotkali i zatarł ręce z uciechy, na myśl o bliskiej chwili działania. — Sieci zarzucone w odpowiedniem miejscu i niebawem