Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyraz, a może surowe spojrzenie, skrzywienie ust, które psuło doskonałą piękność rysów. Ale te uwagi nasuwały się później. W danej chwili miałem świadomość, że stoję wobec bardzo pięknej kobiety i że ona mnie pyta o powód odwiedzin. Teraz dopiero zrozumiałem, jak delikatnej podjąłem się misji.
— Mam przyjemność — zacząłem — znać ojca pani.
Ten wstęp był niezręczny i pani Lyons dała mi to niezwłocznie uczuć.
— Między ojcem moim a mną — rzekła — niema nic wspólnego. Nic mu nie zawdzięczam, a jego przyjaciele nie są moimi. Ojciec tak dbał o mnie, że, gdyby nie nieboszczyk sir Karol Baskerville, oraz kilku innych zacnych ludzi, umarłabym z głodu.
— Przyszedłem do pani właśnie w sprawie nieboszczyka sir Karola Baskerville’a.
Piegi na twarzy pani Lyons wystąpiły wyraźniej.
— Cóż ja mogę panu o nim powiedzieć? — spytała, a palce jej przebiegały nerwowo po klawiszach maszyny do pisania.
— Wszak pani go znała?
— Mówiłam już, że zawdzięczam dużo jego dobroci. Jeśli jestem w stanie się utrzymać, winnam to w znacznej części zajęciu, jakie okazywał dla mego nieszczęśliwego położenia.
— Czy pani pisywała do niego?
Spojrzała na mnie z błyskiem gniewu w pięknych oczach.
— Jaki cel tych pytań? — rzekła ostrym tonem.