Powrót posła/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julian Ursyn Niemcewicz
Tytuł Powrót posła
Podtytuł komedja w trzech aktach
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1885
Druk J. Czaiński w Gródku
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT III.
SCENA I.
TERESA, AGATKA.
Teresa.

Powiadasz, że człek co tu przybywał kryjomo,
Był to malarz z Warszawy?

Agatka.

To wszystkim znajomo,
Ja sama nie widziałam, powiem dzisiaj szczerze,
Czemu ten niemczyk wszystko kreślił po papierze,
I gdzie mógł, na Waćpannę spozierał ukradkiem?
Alić się dowiaduje mój Jakób przypadkiem,
Że kochany Szarmantcki sprowadził go skrycie,
I przyrzekłszy zapłacić pracę należycie,
Tajnie portret Waćpanny kazał odmalować;
Pewnie, żeby się potem mógł z nim popisować,
Żaby się chwalić.

Teresa (na boku.)

Otóż cała moja wina.
Otóż Walery twoich podejrzeń przyczyna.

Agatka.

Nieborak malarz! musiał dni tu kilka stracić,
A przy końcu Szarmantcki nie chciał mu zapłacić:
Rozgniewany, rzecz całą przed ludźmi powiedział.

Teresa.

O niesłuszny Walery! gdybyś błąd swój wiedział,
Anibyś niestałości śmiał mojej wyrzucać,
Ani serca czułego na chwilę zasmucać.

Agatka.

Panna jest widzę smutna! ach cóżbym nie dała,
Gdybym ją choć raz w życiu szczęśliwą widziała.

Teresa.

Wiem Agatko, że serce twe dla mnie przychylne;
Ale szczęście w tem życiu, tak zwodne, tak mylne,
Tyle przeszkód do niego

SCENA II.
CIŻ SAMI i WALERY.
Walery (w głębi sceny.)

Żalem obciążony,
Jakże stanę w jej oczach, smutny, obwiniony,
Ach czemże jej zmartwienie potrafię nagrodzić!

Agatka (na boku.)

Ma przytomność mogłaby ich zgodzie przeszkodzić.

(do Teresy.)

Panna pozwoli, że tu dłużéj nie zostanę,
Mam jeszcze dla Jejmości obszywać falbanę.

(Odchodzi.)
SCENA III.
WALERY, TERESA.
Teresa.

Walery, wieszże błędu twojego przyczynę,
Chceszże dłużéj unikać?

Walery (z ogniem.)

Wyznaję mą winę,
O Tereso! miej litość nad smutnym mym stanem:
Nie byłem w pierwszym razie czucia mego panem,
Gdy mi zdrajca pokazał ten obraz tak święty,
Zadziwieniem, zazdrością i żalem przejęty,
Nieszczęśliwy! nie mogłem atoli winować
Ciebie; przywykły tylko kochać i szanować,
Tłumiąc żal w sercu mojem, który mię przenikał,
Niespokojny, wejrzeniam twojego unikał.
Dziś jedno twoje słowo spokojność mi wraca,
Tyle frasunków jeden rzut oka zapłaca.
Ach! gdy w sercu nie zgasły cnotliwe płomienie,
Łatwo się wraca ufność, łatwe pogodzenie;
Zbrodzień, który podstępów śmiał takich się ważyć,
Który śmiał moję miłość, twę sławę znieważyć,
We krwi swej chyba zmyje urazy nieznośne.

Teresa.

Nie poszukuj twej krzywdy przez kroki zbyt głośne.
Serce moje napełnią niepokojem, trwogą,
O prędszą jeszcze zgubę przyprawić nas mogą.
Wierz mi, człowiek ten próżny, zepsuty i hardy,
Nie zemsty, ale raczej godzien jest pogardy.
Corazem nieszczęśliwsza, z ojcem moim zmownie,
Macocha rękę moję dała nieodzownie:
W tym okropnym przymusie jak sobie poradzę,
Lub posłuszeństwo, lub też miłość moją zdradzę.

Walery.

Miłość z nami Tereso! ta niech koi trwogę;
Mogąż rodziców twoich zakazy zbyt srogie
Przymuszać, byś niecnocie oddała twą rękę?
Dłużej znosić nie mogąc tak okropną mękę,
Pójdę do ojca twego z mojemi prośbami,
Pójdę, u nóg jego wyznam mu ze łzami,
Mój stan i moją miłość, i me niepokoje;
Powiem, że ciebie kocham, żeś ty bóstwo moje.
Że serca, myśli moich, tyś panią jedyną,
Że nieszczęścia naszego stanie się przyczyną,
Jeźli trwać dłużej będzie w swojej surowości.
A jeźli serce jego przystępne litości,
Oddali od obojga ten cios tak głęboki,
Zmiękczy się na me prośby, cofnie swe wyroki.

Teresa.

Bodajbyś mógł go zmiękczyć, i mógł go uprosić,
Tyś stalszy, mężniej możesz przeciwności znosić;
Ja pod niemi upadam, biedna i trwożliwa,
Wiem tylko, że cię kocham, i żem nieszczęśliwa.

SCENA IV.
CIŻ SAMI i PODKOMORZYNA.
Podkomorzyna.

Smutnemi was me dzieci kochane znajduję,
I zmartwienia waszego przyczynę zgaduję;
Ta i mnie równie żywo, jak i was obchodzi.

Walery.

Ach! matko, twoja dobroć troski nasze słodzi.

Nic tobie nie jest tajne, tyś sama patrzała
Jak szczera nasza miłość z latami wzrastała;
Karmiła ją nadzieja, dziś i ta już znika.

Podkomorzyna.

Mój Walery! żal ciężki serce mi przenika;
Starosta już Teresę innemu oddaje,
Całe moje staranie dziś próżnem się staje.
Wychowując was sama z dzieciństwa oboje,
Wierzcie: najsłodsze były te nadzieje moje,
Że łącząc was w przyszłości związkami wiecznemi,
Syna i wychowankę ujrzę szczęśliwemi.
Cnotliwe w was skłonności, nie były mi tajne,
Nie szłam nigdy przez kroki rodzicom zwyczajne,
Co surowością ufność w dzieciach wytępiają;
Wasze szczęście i troski, mojemi się stają.
Kochany mój Walery, mam ciebie za świadka,
Najlepsza przyjaciółka była twoja matka.

Walery.

Tyś była zawsze naszą pociechą jedyną.

Teresa.

Ach! stań się dzisiaj szczęścia naszego przyczyną.
Zaklinaj ojca mego, na krwi obowiązki,
Niech przynajmniej oddali te nieszczęsne związki,
Niech się dzisiaj nie spełnia ten przymus tak srogi;
Ach! nie pojmujesz mojej żałości i trwogi,
Miej litość nad mym stanem.

Podkomorzyna.

Żal twój żywo czuję:
I jam niegdyś kochała, i łatwo pojmuję

Tę boleść, te cierpienia, tę niepewność srogą!
Nie wiele prośby moje na twym ojcu mogą,
Ale pójdę do niego, i żalem przejęta,
Powiem mu: niech na swoją powinność pamięta,
Niech wspomni, że jest ojcem, że w twojem zamęściu
Winien naprzód pamiętać o przyszłem twem szczęściu;
Nie zaś gwałtowny wybór przywodząc do skutku,
Stać się przyczyną twego nieszczęścia i smutku.

(Podając im ręce, które Walery i Teresa całują z przejęciem.)

O me dzieci! wszak znacie czułość mą dla siebie,
Nie opuszczę was pewnie w tak smutnej potrzebie.

Starosta (za sceną.)

To próżno: człek z Waćpanem nigdy się nie zgodzi,
Ale gdzież ten Walery?

Teresa (ze drżeniem.)

Ojciec mój nadchodzi,
Oddalę się, i tobie poruczam mą całość.

Podkomorzyna.

Patrz, jak się lęka, jaka z swym ojcem nieśmiałość!
Przykro w swych dzieciach wzbudzać uczucia podobne.

SCENA V.
PODKOMORZYNA, WALERY, PODKOMORZY, STAROSTA.
Starosta.

A Waćpaństwo tu macie kolloquia osobne!
Może przeszkadzam?

Podkomorzyna.

Owszem jesteśmy mu radzi.

Starosta (do Podkomorzyny.)

Kłóciłem się z mężulkiem, i cóż to poradzi?

Podkomorzy.

Ja się na mojem zdaniu niezwykłem zasadzać,
Nawet o polityce nie chciałbym już gadać.

Starosta.

Wszak co dziś przyszło z poczty, już zgadłem we Wtorek.

(Postrzegając Walerego.)

A jakże mi się miewa mój legislatorek!
Cóż to Waćpan przedemną ustawicznie zmykasz,
Przechadzasz się w zamysłach, od ludzi unikasz?
Może jeszcze i w domu komponujesz mowy;
Cóż tam, prędkoż będziemy mieli Sejm gotowy?

(z zgrozą.)

Godziłoż się w tym rządzie o sukcessji gadać?
I gorszyć jeszcze naród, i w tem się go badać?

Walery.

Naród jest panem naszym, wie co pożyteczne,
Co dla kraju szkodliwe, a co jest bezpieczne.

Starosta.

Naród o takich rzeczach gadać nie powinien.

Walery.

Ale kiedy chce gadać, ja temu nie winien.

(do matki.)

Smutne uczucia moją napełniają duszę,
Mój żal i moją rozpacz już mu odkryć muszę.

Podkomorzyna.

Wstrzymaj się; moglibyśmy rzecz całą zepsować:
Trzeba go ułagodzić, zwolna postępować.

Starosta.

Jakież on tajemnice Waćpani odkrywa?
Radzę, niech się z materją taką nie odzywa,
Bo okrutnych przypadków ja sam świadkiem byłem.
Pamiętam gdy w Radomiu Trybunał sądziłem,
Jeden panicz chcąc z światłem swem się popisywać,
Przeciw wolnym Elekcjom zaczął przebąkiwać.
Właśnie to było, gdyśmy od stołu wstawali,
Jakeśmy się na niego do szabel porwali,
Nas było wielu, ledwie został się przy duszy:
Wziął przez łeb krys z piętnaście, a obydwie uszy
Ledwie mu żyd cyrulik jedwabiem pozszywał.

(ze śmiechem)

No, już się potem więcej nigdy nie odzywał.

Podkomorzy.

Prawda, że to był jeden sposób przekonania.

Starosta.

Ale, jakże też można mieć tak dzikie zdania,
I przez sukcessją naród chcieć jarzmem uciskać?
W tym przypadku, pytam się, co kto może zyskać?
Król dziś umrze, nazajutrz syn po nim nastaje,
Wszystko się w spokojności jak wprzódy zostaje;
Wszyscy cicho i nikt się nikomu nie skłoni.
W elekcji każdy swego kandydata broni.
Wszyscy na koń wsiadają, i podług zwyczaju
Zaraz panowie partje formują po kraju;

Ten mówi do mnie z miną rubasznie przyjemną:
„Kochany panie Piotrze, proszę bądź Waść zemną!
„Między nami, tę wioskę weź niby w dzierżawę;“
Drugi żebym był za nim, puszcza mi zastawę,
Ten daje sumę, i tak człek się zapomoże.
Prawda, z tego wszystkiego przyjść do czubów może,
I tak było po śmierci Augusta wtórego,
Ci bili Sasów, owi bili Leszczyńskiego,
Palili sobie wioski; no i cóż to szkodzi?
Obce wojsko jak wkroczy, to wszystko pogodzi.
Potem amnestja, panom buławy, urzędy,
Szlachcie dadzą wójtostwa, obietnice, względy,
Nie byłoż to tak dobrze? i cóż Waćpan na to?

Podkomorzy.

Mówić o tem byłoby czasu próżną stratą,
Niech naród decyduje w zjazdach sejmikowych;
My tu zaś raczej mówmy o sprawach domowych.

Podkomorzyna.

O dzieci naszych szczęściu i postanowieniu.
Jeśli można krewnego wierzyć przyrzeczeniu,
Kiedyś staraniom naszym córkę swą powierzył,
Między oświadczeniami z któremiś się szerzył,
Powiedziałeś: że miałbyś za największe szczęście,
Ażebyś połączone przez wczesne zamęście,
Mógł oglądać te dzieci razem wychowane.
Dziś w słowie jego nową znajduję odmianę;
Nie szemrzę na nią, ani chciwa jestem zysku,
Leczbym nie rada widzieć dzieci tych w ucisku:
Kochali się z dzieciństwa, jakże bez litości

Czynisz wbrew córki swojej woli i skłonności?
Przymusem niechętnemu chcesz jéj oddać rękę,
I ojciec własnej córce chcesz zadawać mękę.

Starosta.

Co za męka! wszak pójdzie za człeka młodego,
Człeka, co jest swym panem, człeka majętnego.
Wszedłem dawniej z Waćpaństwem w niejakieś umowy,
Lecz nie na piśmie; wszak to było tylko słowy.
Naówczas ich fortuna w lepszym była stanie,
Dziś ją zmniejszyło sprawy ostatniej przegranie;
A jak się reszta między trzech synów podzieli,
Pytam się, państwo młodzi z czegóżby żyć mieli?

Podkomorzy.

Ani mnie Waćpan wstydzisz, ani też zasmucasz,
Kiedy mierność majątku mojego wyrzucasz:
Mierny jest, lecz za męztwo przodkom mym nadany,
Nie wydarty, ani też podłością zebrany.
Z cnotą oddam go synom; córkim jego życzył,
Nie dlatego, żeby z nią syn mój krocie liczył,
Ale żem sądził, iż z nią szczęśliwym żyć będzie.

Starosta.

U Waćpana maksymy w najpierwszym są względzie;
Co u mnie, to pieniądze.

Walery.

Jeźli o to chodzi,
Ach! wiem, że się Teresa na to ze mną zgodzi:
Wyrzekam się majątku, lecz żądam osoby;
Miłość, cnotliwa miłość ta poda sposoby,
Że przy zgodzie, przy pracy, i przy rządzie dbałym

Będziemy szczęśliwymi, przestając na małym.
Racz się Waćpan dobrodziej prośbom mym nakłonić;
Nie chciej, u nóg twych proszę, szczęścia mego bronić;
Poświęcę życie moje, by jej stać się godnym,
By ci dowieść, że synem nie będę odrodnym.

Starosta.

Gdybym nawet innego nie miał przedsięwzięcia,
Jakżebym mógł wziąść człeka takiego za zięcia,
Co w zdaniach swoich ze mną ustawnie jest sprzeczny?
Dobrodzieju! niepokój miałbym w domu wieczny.
Rząd nasz dawny ustawnie chciałbyś przeistaczać,
Przykłady Rzymian, Greków, Anglików, przytaczać;
Na starość chciałbyś może uczyć mię tej sztuki,
Jakże się ona zowie? tej mądrej nauki
Co to wy teraz wszyscy tak bardzo chwalicie,
Lo...gi...ki...: oj żeby tak które moje dziecię,
Umieć miało logikę, zadałbym ja jemu;
A potem ciężko chybić słowu raz danemu,
Dla Szarmantckiego córka moja przyrzeczona;
Otóż z resztą kompanji nadchodzi ma żona.

SCENA IV.
CIŻ SAMI, STAROŚCINA, TERESA, SZARMANTCKI.
Starościna.

C’est une chose bien affreuse, to rzecz niesłychana,
Wszak to Teresa sprzeczna rozkazom Waćpana,
Nie chce za męża chłopca najczulszego w świecie.

Starosta.

Co tam Waćpani słuchasz co dziewczyna plecie,

Ja wiem co robię; właśnie wskórałbym też wiele,
Gdybym chciał jeszcze zważać na te ceregiele;
Rzecz już raz ułożona, dziś się nie odmieni,
Kawaler kończyć pragnie, indult już w kieszeni.
Ksiądz kanonik o milę, wraz się może stawić,
A tak można wesele dziś jeszcze odprawić,

(obracając się do Szarmantckiego.)

No, zawczasu już ściskam kochanego zięcia.

Szarmantcki.

Pełen radości, pełen czułego przejęcia,
Przyjmuję wyrok zdawna odemnie życzony,
Lecz jest podobno zwyczaj, że obydwie strony
Nim je na całe życie święte złączą związki,
Wchodzą w jakieś umowy, w jakieś obowiązki;
Że się posag naznacza, intercyza pisze.
Ja o tych formalnościach nic dotąd nie słyszę,
Slub nasz potem mógłby być za nieważny wzięty.
Nie chcąc zaś nigdy zrywać ten związek tak święty,
Chciałbym otwarcie wiedzieć na piśmie, nie słowy,
Jak wielki będzie posag, i czyli gotowy?

Starosta (porywając się za głowę.)

Jak wielki będzie posag! ach, cóż się to dzieje,
To takie Waćpan sobie powziąłeś nadzieje;
Za życia chcesz mi jeszcze wydzierać majątek?
A to prześliczna miłość, to piękny początek.

(obracając się do żony.)

I cóż Waćpani na to? wszakżeś zapewniała,
Że miłość jego za cel posagu nie miała,
Że się fruktami, mlekiem karmić tylko będą,

Że w jakiejścić kabance nad rzeką osiędą.
A dobrodziko! widzisz, nie o mleko chodzi,
Jegomość oczywiście na majątek godzi.

Starościna.

O ciel! quelle bassesse, ja jej nie pojmuję,
W żadnym romansie rzecz się taka nie znajduje,
Fi donc Monsieur Szarmantcki, wstyd mię za Waćpana.

Starosta (do córki cicho.)

Bardzo dobrze robiłaś Teresiu kochana,
Żeś się nie chciała wdawać z takim sowizdrzałem:
Chęć posagu pokrywał miłości zapałem.
Takiemu paniczowi nie oddam twej ręki.

Teresa (z uczuciem.)

Ach ojcze! przyjm najczulsze serca mego dzięki,
W radość zamieniasz srogą i rozpacz i trwogę.

Starosta (do Szarmantckiego.)

Choć ojciec, córki mojej przymuszać nie mogę,
Wstrętu jej przełożenie żadne nie zwycięża,
Przez żaden sposób nie chce Waćpana za męża.

Szarmantcki.

Z wstrętem walczyć nie można, z miejsc się tych oddalę,
Nie jedna rada będzie ukoić me żale,

(na boku.)

Tu mnie nie chcą: człek inną szczęśliwą uczyni.

Starościna.

S’il a le coeur sensible, umrze na pustyni.

Walery.
(z cicha do odchodzącego Szarmantckiego.)

Nie chcę cię tu zawstydzać zdrad twoich odkryciem,

Oddaj portret Teresy, lub stracisz go z życiem.

Szarmantcki (oddając portret.)

Weź go, nie są to rzeczy tak dla mnie łudzące,
Wszakżem ci pokazywał, mam tego tysiące.

(Odchodzi.)
Starosta (oglądając się.)

Sliczny mi prałat, w targi chciał wchodzić o żonę,
Nie uciekło to jeszcze, co jest przewleczone.

(do córki:)

Wiem, że cię jego strata nie bardzo dotyka,
Zobaczysz, że ci znajdę ot tak frysz chłopczyka,
Nie znasz go, ani ci się można dorozumieć.

Teresa.

Ojcze nie mogę dłużej uczuć moich tłumić,
U nóg je twych wyjawiam; szukać nie potrzeba
Tego, co mi z dzieciństwa przeznaczyły nieba.
Walery w sercu mojem wzbudził miłość tkliwą,
Z nim jednym tylko w świecie mogę być szczęśliwą.
Oddaj mię jemu... albo rozpaczą przejęta,
Niechaj w posępnych murach klasztoru zamknięta
Dokonam opłakanych dni moich ostatki.
Zaklinam cię na pamięć ukochanej matki,
Tej matki, która gdyby na stan mój patrzyła,
U nóg twoich ze łzami za mną by prosiła.

Starosta.

Niech Walery Waćpannie przestanie się marzyć,
Na co się spieszyć? może bogatszy się zdarzyć,
Lepiej mieć zawsze własny swój kawałek chleba;
Ja oświadczam, że na mnie spuszczać się nie trzeba.

Podkomorzy.

I jakże myślą bogactw tylko zatrudniony,
Łzami nieszczęsnej córki nie jesteś zmiękczony;
O cóż chodzi? mówiłem z samego początku,
Że Walery się zrzeka posagu, majątku;
Zapisz go Waćpan komu zdawać mu się będzie,
U mnie szczęście mych dzieci w najpierwszym jest względzie.

Starosta.

Wszystko to bardzo dobrze, lecz nie moja wina,
Jeźli będzie narzekać ta biedna dziewczyna.

Podkomorzyna.

Z tej strony chciej swą Waćpan uspokoić trwogę,
Ujrzysz córkę szczęśliwą, zapewnić go mogę.
Znajdzie dobro ważniejsze nad wszystkie dostatki:
W mężu wzajemność, we mnie tkliwość drugiej matki.
Wierz mi: nie stadło, które wiele bogactw liczy,
Szczęśliwszego pożycia doznaje słodyczy,
Niesmak w niem i niezgoda najczęściej panuje,
I ta sytość wszystkiego, co nam życie truje.
Szczęścia szukać należy w spokojnej mierności,
W tej dobranej umysłów i serca skłonności,
Kędy radość i troski razem się ponoszą,
Tam gdzie cnoty domowe pierwszą są roskoszą,
Kędy męża i żony najpierwsze staranie,
Cnotliwe i rozsądne dzieci wychowanie,
Dzieci, co postępując przykładną koleją,
Stają się ich pociechą i kraju nadzieją.

Wierz mi: takie to szczęście dzieci nasze czeka,
Jest w twoim ręku; niech się dłużej nie odwleka.

Starościna.

Mon ange, j’ètais contraire na te ich pobranie,
Mais, voyant des plus près tak czułe kochanie,
Il serait cruel dłużej sprzeciwiać się temu;
Proszę cię, chciej już oddać córkę Waleremu.

Starosta.

I Waćpani już także? to jakaś choroba,
Cóż ja pocznę, kiedy się tak wszystkim podoba,

(na boku.)

Choć nierad, i w tem muszę mej żonie dogodzić.
Zaraz zemdleje albo zechce się rozwodzić.

(z żywością.)

Róbcie sobie co chcecie...

Teresa.

Więc ojcze kochany,
Zezwalasz na me szczęście.

Walery.

Jużeś przebłagany,
Pozwól, niech u nóg złożę twych najczulsze dzięki.

Starosta.

Porzuć Waćpan te wszystkie wzdychania i jęki,
Żeń się, gdy takie szczęście ma się w tem znajdować,
Ja tylko będę jeden przypadek warować,
To jest: żebyś mi nigdy ni dzieci, ni żony,
Nie uczył zdań, któremi sameś napełniony.
Synów wezmę do siebie, w ustroniu osiędę,
Nauk, rządu, principiów, sam ich uczyć będę;

Bo Waćpan jakbyś zaczął dawać im logikę,
Porobiłbyś subjekta równie jak sam dzikie.

Walery.

Będziemy całem życiem o to się starali,
Byśmy wszyscy łask jego godnymi się stali.

Podkomorzyna.

O! jakżem ja szczęśliwa.

Teresa.

Nieba nas połączą,
Walery! umartwienia dziś się nasze kończą.

Walery.

Tereso! szczęście moje zaledwie pojmuję.

Starościna.

Prawdziwie, że mię widok ich attandrisuje.

SCENA VII. i OSTATNIA.
CIŻ SAMI, JAKÓB i AGATKA (przychodzą).
Podkomorzyna.

Cóż tam powiesz Agatko?

Agatka.

Jabym prośbę miała,
Do pani... ale nie wiem... coś jestem nieśmiała,
Niech Jakób powie pani...

Podkomorzy.

No, cóż tam Jakóbie?

Jakób.

Nie wiem czy mam powiedzieć!... Ja Agatę lubię,
I Agata mię lubi.

Podkomorzy.

Cóż dalej, mów szczerze.

Jakób.

Oto, gdy panicz pannę Teresę już bierze,
Niechaj nam państwo także dadzą pozwolenie,
Niechaj i ja się z moją Agatką ożenię.

Podkomorzyna.

Chcesz ty go Agatko?

Agatka.

Chcę, i proszę pani,
Ja go już dawno lubię.

Podkomorzy.

No, moi kochani,
Agatka obyczajna, tyś człowiek poczciwy,
Ja dwakroć w dniu dzisiejszym sądzę się szczęśliwy,
Że i takiej synowy Pan Bóg dał mi dożyć,
I razem do waszego szczęścia się przyłożyć.
Wszak wszyscy, co w obrębie mej włości mieszkacie,
Po dzieciach pierwsze miejsce w sercu mojem macie;
Słodko mi było waszym zatrudniać się stanem,
Być raczej waszym ojcem, aniżeli panem,
Mieć nad wami staranie chciwości dalekie,
Rozciągać nie surowość, lecz tkliwą opiekę.
Dzień dzisiejszy jest dla mnie święty i radosny,
Nie chcę, ażeby obchód oznaczył go głośny,
Milej mi będzie, że ci, z których żyjem pracy,
Stwierdzą go szczęściem swojem poczciwi wieśniacy;
Niech ich podległość ze dniem dzisiejszym ustanie,
Ciebie i włość mą całą wolnością nadaję.

Jakób.

Panie dobry, łaskawy pod rządy twojemi
My i rodzice nasi byli szczęśliwemi.
W dobrej i złej przygodzie z tobą razem wspólni,
Nie porzucim cię nigdy, choć będziemy wolni.

Podkomorzy.

Agatko, żona moja los twój zabezpieczy,

(do Jakóba.)

Ja ciebie nie zapomnę.

Starosta.

Potrzebne to rzeczy!
Do czego to znów przypiąć to ich uwolnienie?
To tylko Waćpan robisz dla drugich zgorszenie.
Jak wszystko, akt ten chcecie odbyć nowomodnie.
Ja go chcę odbyć dawnym zwyczajom dogodnie,
Naprzód proszę, niech się to odprawi przy świécy,
Antał starego wina każ dobyć z piwnicy;
Niechaj moździerze huczą za każdym wiwatem,
Niech panna młoda z kumem, a pan młody z swatem,
Ukłoniwszy się wprzódy idą w pierwszą parę:
Jak zaś dobrze zagrzeje głowę wino stare,
Jak się tylko da słyszeć kochana bandurka,
Człek choć stary, z gosposią wytnie się mazurka.

Starościna.

Vraiment mnie się nie bardzo chce być na tej fecie,
Wy sobie bourgeoisement tańcować będziecie,
Ja się koło północy pokażę na chwilę.

Starosta.

Ale czemuż tak późno?

Starościna.

Nie jest to w mej sile,
Nie lubię tego zgiełku i tego hałasu,
Wiesz, co n’est pas du bon ton, przyjeżdżać zawczasu.

Podkomorzy.

Te tak chlubne dla syna mego zjednoczenie,
Najczulsze serca mego dopełni życzenie,
W niem wszyscy znajdziem szczęścia naszego przyczyny.
Bodajbyśmy wraz dzieląc pomyślne godziny,
Między słodkiem staraniem krewnym i domowi,
I tem co się należy własnemu krajowi,
Cnotliwie wszyscy w zgodzie i jedności żyli,
A na szczęście ojczyzny i dzieci patrzyli.

KONIEC.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Ursyn Niemcewicz.