Pojata córka Lizdejki/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Feliks Bernatowicz
Napoleon Rouba (red.)
Tytuł Pojata córka Lizdejki
Podtytuł opowiadanie historyczne
Wydawca Wydawnictwo Mińskiego Towarzystwa „Oświata“
Data wyd. 1908
Druk J. Blumowicz
Miejsce wyd. Mińsk
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Trojdan wnet po przybyciu jął radzić z zakonnikami o ocaleniu przyprowadzonych niewiast, nie tając, jak znacznego są rodu i stanowiska. A wtedy ojcowie się spostrzegli, że to może te same niewiasty, o których im wspominał natrętny Sundstein, który to właśnie miał je sprowadzić, a jedną z nich ochrzcić.
— O, łotrze wyrodny! takiż to mnich z ciebie? — zawołał oburzony Trojdan.
— I my go znamy, miły bracie, nie od dziś, to też nie puszczaliśmy was z obawy krzyżaków, a i teraz ich tylko patrzeć, a wtedy biada nam wszystkim — odparł jeden ze starców.
— Więc radźcie, ojcowie, bo mi nie przystoi porzucać niewiast na zgubę, ile że jedna z nich jest córką Krywekrywejty.
— Bacz, synu, abyś, ratując dziewkę, sam nie podał się w podejrzenie, co do swoich zamiarów w gronie pogan — upomniał mnich.
— A już mi też i żywot niezbyt miły, ozwał się żałośnie młodzian.
Wtem rzekł najstarszy zakonnik, niby przełożony w tem małem zgromadzeniu:
— Nie widzę innej rady nad tę, iżbyśmy się udali nad Wilję naszą drogą tajemną, ale zawiążemy wam oczy i weźmiemy słowo, iż tego sekretu nikomu nie powierzycie, gdyż ta droga — to nasze zbawienie przed tatarami i krzyżakami, ba! nawet i przed litwinami, rozsrożonymi podczas napadów.
Zrazu Aksena oparła się temu projektowi, choć Pojata była powolną, lecz wnet usłyszano od furty gwałtowne dobijanie się.
— Niechybnie krzyżacy! — szeptali zakonnicy między sobą.
Wtedy zdecydowali się zbiegowie szybko, i z zawiązanemi oczami dali się wieść zakonnikowi przez długi, ciemny i wilgotny korytarz podziemny.
Tędy uchodzimy bezpiecznie, ilekroć obawiamy się napaści, tu również ukrywamy nasze ubogie mienie, nie mając dotąd ani godziny spokoju tak w dzień, jak i w nocy, — opowiadał starzec, idący przodem z pochodnią i odwiązał oczy idącym.
— Przecież Jagiełło nie prześladuje chrześcijan — wtrąciła nieśmiało Pojata.
— Tak, on nie, lecz za lud ręczyć nie może, bo jedna iskra często w nim zapala nienawiść straszną dla krzyża, który został znienawidzony z powodu krzyżaków.
— Więc, co was zmusza, dobry starcze, do narażania swego życia w tej naszej ziemi? — spytała Aksena z niejaką obawą.
Na te słowa starzec odwrócił się ku idącym za nim i wznosząc pochodnię w górę, odrzekł z prostotą:
— Nas zmusza miłość jedynego Boga, którego wielbimy.
A tak był w tej chwili piękny ów siwowłosy starzec, ubogo odziany, z oczyma pełnemi dobroci i zapału, że obie niewiasty odtąd nie widziały w nim już wyznawcy wrogiej wiary, lecz opiekuna życzliwego.
Więc szły dalej śpiesznie i znalazły się w końcu korytarza w dużej pieczarze, do której już się przedzierał świt dzienny, a wilgoć zdradzała bliskość wody.
Jakoż zakonnik wskazał małe czółno w pobliżu ukryte, a zarazem ujrzeli szeroką wstęgę srebrzystej Wilji.
— Czy popłyniemy w dół rzeki? — pytała Pojata.
— Tak, będzie to droga najbezpieczniejsza.
Dziewczę było uszczęśliwione.
— Aby na tamtę stronę się przedostać, to i piechotą zdążymy do Kiernowa, a tam wszyscy będziemy bezpieczni.
Ale zakonnik postanowił jeszcze ich spuścić o mil parę od miasta, obawiając się słusznie luźnych żołnierskich oddziałów strażniczych.
Więc siedli w milczeniu i popłynęli w dół rzeki szybko, kiedy i Trojdan przyłożył ręki do wiosłowania.
Już słońce ozłociło przepyszne gaje i lasy nadrzeczne do połowy, kiedy opuścili czółno, pożegnani błogosławieństwem zakonnika.
Odtąd musieli iść pieszo nad brzegiem rzeki, a było tej drogi jeszcze mil cztery z okładem. Pojata szła raźnie i lekko, bo śpieszyła do ukochanego ojca i ulubionej siedziby, za to Aksena, wyczerpana wypadkami nocy i moralnie osłabiona, a pieszej pielgrzymki niezwykła, musiała często wypoczywać.
Na szczęście drożyna wiodła przez kraj niemal zupełnie niezamieszkały, choć prześliczny i pełen niewyczerpanych powabów. To też Trojdan zapomniał o troskach i całą duszą poił się wdziękami przyrody, pożądliwie ścigając oczyma śliczną Pojatę, która zdawała się być jakiemś bóstwem opiekuńczem tych malowniczych gajów. Niewinne dziewczę, gdy odbiegało od boku Akseny, wnet igrało, jak ptaszę, a pełnemi garśćmi rwało wonne zioła i kwiaty. Poczem stawało zarumienione przed przyjaciółką i znowu łzą rzewną jej oczy zabłysły, a Trojdan patrzył i niby śnił na jawie. Za pokarm mieli chleb zakonników i nieco jagód uzbieranych przy drodze, a za napój — wodę źródlaną. Od napaści dzikiego zwierza Trojdan miał miecz pod suknią ofiarnika, Aksena zaś sztylet, z którym się nie rozstawała.
Tak uszli szczęśliwie już połowę drogi, gdy zaniepokoiły ich jakieś ruchy i szmery z obu stron drogi. Napróżno Trojdan wchodził w gąszcz leśny raz i drugi, nic wykryć nie zdołał. Aż tu znowu się zdało, że ktoś przebiegł w pobliżu, a nawet uszu wędrowców doleciał głuchy tętent kopyt.
Szli dalej trwożni i zbici w gromadkę, myśląc o łosiach i jeleniach, gdy nagle na odkrytej polance ujrzeli skierdzia pół leżącego przy pniu obalonym. Na razie to ich przejęło jakąś otuchą i szli śmielej, lecz jakże się przerazili, gdy ów skierdź nagle skoczył ku nim, świecąc zbroją ukrytą pod odzieżą prostaczą i wydawszy przeraźliwy świst, porwał Pojatę w pół.
Trojdan skoczył z mieczem na obronę, lecz wnet wypadł drugi napastnik, w którym poznano komtura Sundsteina. Zwarli się tedy z sobą, a Aksena usiłowała nieść pomoc Pojacie: ostatecznie rezultat walki mógłby się skończyć dość smutnie, gdyż Trojdan już otrzymał ranę w rękę, gdyby nie pomoc dwóch nowych zbrojnych rycerzy, z których jeden napadł komtura, a drugi skierdzia.
Nie upłynęło dwóch lub trzech minut, kiedy obaj podstępni krzyżacy leżeli już skrępowani, jako jeńcy.
Wybawcą okazał się Sławeńko z towarzyszem, w te strony wysłany przez Kiejstuta na czaty. Radość tedy była ogromna z obu stron, a Sławeńko czuł się szczęśliwszym od wszystkich z przyczyny, iż los mu dał być pomocnym dla ocalenia ukochanej dziewicy.
Niezwłocznie ruszyli do samotnej leśnej sadyby, gdzie byli gościnnie przyjęci przez oboje gospodarstwa, tu zamieszkałych dla dozoru gaju świętego. Wypoczęli tedy należycie i posilili się, poczem, rozpytawszy o drogę, mieli ruszać dalej, kiedy Sławeńko ofiarował im swoje konie i opiekę.
Lecz na to prawie oburzyła się Aksena, widząc w nim dworaka Kiejstuta, a więc ciemiężcy brata i małżonka, i choć słabsza od towarzyszów, nagliła pierwsza o dalszą podróż.
Lecz Trodjan[1] prosił o chwilę cierpliwości, gdyż chciał wiedzieć, co pocznie Sławeńko z krzyżakami.
Naglony Sundstein oświadczył bezczelnie, iż on już od kilku dni krążył po tej drodze, czuwając nad bezpieczeństwem Pojaty, lecz temu nikt nie wierzył. Wszakże zarówno poetyczny lutnista, jak i Trojdan w sukni ofiarnika, nie mieli ochoty kalać się krwią występnych, więc poprzestano na innej karze.
Oto dozorca gaju przyniósł na poczekaniu dwie młode ostrugane brzózki i te przesunięto przez rękawy obu krzyżakom po jednej tak, by tworzyli ów znienawidzony krzyż. Tego dokonawszy, zawiesili krzyże między drzewami.
— Czekajcie tu, zbóje, aż was kto uwolni, lecz nie krzyczcie, bo pełno niedźwiedzi w lesie, — upominał ich dozorca na pożegnanie.
Poczem niezwłocznie ruszono w drogę, którą można już było odbywać śpieszniej, dzięki wskazówkom dozorcy. Jakoż, mało co zarwawszy cichego i pogodnego wieczora, stanęli u stóp słynnych wzgórz kiernowskich, na których sterczały jeszcze obszerne, lubo całkiem opuszczone, budowle warownego zamczyska i ludnych niegdyś dworców.
Tu zamieszkał Lizdejko już od lat kilku w otoczeniu najwierniejszych starych kapłanów i oddanej służby, pieszcząc myśl przeświadczeniem o wielkości i potędze odwiecznych bogów Litwy, a serce — uczuciem szczerego przywiązania do ukochanej Pojaty.
Lecz od dni kilku smutnie płynęły godziny osamotnionemu starcowi: z Wilna coraz, to przychodziły przerażające wieści o napadzie i gwałtach, a znikąd nie można się było dowiedzieć o losach Pojaty. Więc niespokojny Lizdejko słał gońców jednych za drugiemi, to znowu zrywał się trwożny, by jechać ku Wilnu i osobiście rzeczy dojrzeć na miejscu.
Właśnie w jednej z chwil takich, kiedy napędzał służbę o konie i pojazd, w mroku wieczora wędrowcy stanęli w izbie, a ukochane dziecię z okrzykiem radości przypadło do kolan starca.
Po czułem powitaniu córki, witał Lizdejko z należnem uszanowaniem Aksenę i szczerą życzliwością Trojdana, którego już przedtem lubiał za przykładne sprawowanie obowiązków i często za wzór innym kapłanom młodszym przedstawiał.
— Witajcie mi wszyscy, drodzy goście moi, niech dom mój i dostatki będą waszemi, a zażywajcie tego w spokoju, gdyż stary Lizdejko jeszcze potrafi was tu osłonić przed wszelką napaścią, a nieco później pomyśli także o sprawie ukochanego Jagiełły, jak również i o was — nieszczęsnych wygnańcach.
A miał prawo tak mówić sędziwy arcykapłan, bo mu jeszcze żywo stały w pamięci te czasy, kiedy podnosił na stolec[2] wielkich książąt i im rad, a często i opieki udzielał.
Teraz atoli był jeno uprzejmym gospodarzem i całą swą usilność zwrócił ku temu, by jego goście odżywili się i należycie wypoczęli po ciężkiej drodze i przebytych wypadkach.
Najwięcej tego potrzebowała Aksena, trawiona ustawiczną gorączką i niepokojem, lecz jej to właśnie najmniej pomóc było można. W ciągu kilku dni następnych przyszły wieści z Wilna już niemylne, a śród nich wieść o śmierci księżnej Olgierdowej, wygnaniu Jagiełły do Krewa i straceniu Wojdyłły.
A choć służbie surowo nakazał Lizdejko, by tym wieściom nie dano przystępu do Akseny, choć Trojdan i Pojata ustawicznie starali się ją rozerwać spacerem w ślicznych gajach i miłą rozmową, nieszczęsna rychło dowiedziała się o wszystkiem.
Odtąd, półobłąkana z bólu i gniewu, zamknęła się w sobie i trawiła się wewnętrznie, tylko oczy jej chwilami gorzały gniewnym płomieniem, a usta zaciskały się coraz silniej. Daremnie Lizdejko rozpoczął starania przez listy i posły, aby, przy pomocy wiernych kapłanów i znajomych książąt i panów, wpłynąć na odmianę losów Jagiełły. Daremnie ją upewniał o dobrym skutku swych starań i prosił o cierpliwość, — Aksena szarpała się, niby ptak dziki w klatce uwięziony i drżała gorączką czynu i żądzą pomsty nad wrogami.
Aż przyszła chwila, gdy w samotnej przechadzce po wałach zamczyska ujrzała babę żebraczkę i z nią, nie wiele myśląc, uszła przebrana wprost do Krewa.
Zmartwił się tem okrutnie Lizdejko i podwoił gorliwość w tajemnej walce przeciw Kiejstutowi, za to Trojdan i Pojata, długie godziny dnia spędzając z sobą, zdawali się zapominać o świecie całym.
Dzięki troskliwym staraniom Pojaty, rana Trojdana szybko się zagoiła, lecz Krewekrewejte nie dał mu wracać do miasta, słusznie przypuszczając, że straszny Jerbut może wziąść pomstę z młodziana za zbiegostwo od poświęconego ołtarza.
— Rychło sam ruszę ku Wilnu, to i ciebie wezmę, a tak ci będzie bezpieczniej.
Trojdan musiał być posłusznym. Dziwnych to doświadczał on teraz zmian w swej duszy. Chwilami budziło się w nim wspomnienie owych cudnych zarysów niewieścich i swego posłannictwa śród pogan, to znowu cały tonął w ślicznych oczach Pojaty i jej niewinnem obcowaniem karmił się w słodkiem upojeniu i zapomnieniu o świecie. A czasem mu się zdawało, że to ciąg dalszy czarownego snu jakiegoś, że Pojata to ta sama Jadwiga, którą pieścił w sercu od tak dawna.
Nieraz szli z sobą we dwoje na łąki w poświęcone gaje i rozmawiali, niby brat z siostrą, o bólach i nadziejach życia, a kwiecie wonne uścielało im drogę i śpiew ptasząt wtórował ich poufnym zwierzeniom.
Było im dobrze — byli szczęśliwi.
Aż przyszedł dzień, gdy drżący i zbolały Lizdejko okazał im papier, otrzymany od Kiejstuta z Wilna, mocą którego został złożony z Krewekrewejty, a na jego miejsce mianowany podstępny Jerbut.
— Więc mię na starość odrzucono, niby łachman zdarty. O! bogowie, widzę teraz już jasno, że nieszczęście zawisło nad Litwą i wiernym jej ludem: okrutny Jerbut będzie dbał jeno o własne dostatki i wywyższenie, a wasze ołtarze, ogień święty i gaje pójdą w poniewierkę, bo serca litewskie ku czci waszej wyziębną.
Trojdan na to odrzekł śpiesznie:
— Więc trzeba mi natychmiast do świątyni, mój ojcze, a nie dam wam zrobić takiej krzywdy, która będzie krzywdą wiernego ludu.
— Daremniebyś siebie tylko narażał, pomnij, że teraz możesz być surowo karanym przez Jerbuta.
Lecz po chwili umiarkował się starzec w swej trosce o ulubionego ofiarnika i odrzekł łagodnie:
— A jednak dla dobra wiary trzeba, byś tam pośpieszył, więc nie śmiem cię wstrzymywać. Więc idź, mój synu, a pomnij, że dobrą pamięć i wiernych przyjaciół zostawiasz w Kiernowie.
To mówiąc, czule uścisnął młodzieńca, poczem wyraził chęć samotności, by mógł jeszcze zebrać dla niego ostatnie zlecenia do wiernych sobie kapłanów.
Więc Trojdan szedł żegnać Pojatę i musiał przywołać na pomoc całą moc swej duszy, aby nie ugiąć się wobec jej łez i czułego rozstania. Żegnała go, niby dobra siostra, lecz mu się zdało, że inne, gorętsze uczucie jemu pierś rozpiera i może znagła wybuchnąć, ją za sobą porywając.
To też dnia następnego jeszcze przed świtem pożegnał Kiernów, raczej uciekając przed szczęściem kochania, niźli pragnąc zawieść tak szczerą ufność sędziwego starca, płacąc mu niewdzięcznością za jego dobroć.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Trojdan.
  2. Stolec — krzesło obrzędowe, niby tron.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Feliks Bernatowicz.