Podróże Gulliwera/Część trzecia/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część trzecia
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.

Autor powraca do Maldonado.

— Udaje się do Królestwa Luggnagg.
— Zostaje uwięziony, potem zaprowadzony do dworu.
— Przyjęcie jakiego tam doznaje.

— Łagodność Króla względem swoich poddanych.



Z


Zabawiwszy dosyć długo na tej wyspie, postanowiłem nareszcie opuścić ją; pożegnałem się z gubernatorem i powróciłem z dwoma mojemi towarzyszami podróży do Maldonado, gdzie musiałem czekać czternaście dni, nimem dostał okręt udający się do Luggnaggu. Dwaj wyżej wspomnieni panowie opatrzyli mnie żywnością i towarzyszyli mi aż do brzegu morza.

Miesiąc cały trwała ta podróż. Wytrzymaliśmy wielką burzę i musieliśmy płynąć ku zachodowi, dla korzystania z wiatru passatnego, który tam w przestrzeni sześćdziesięciu mil regularnie wieje. Dnia 21. kwietnia 1708 r. wpłynęliśmy do znacznej rzeki gdzie było miasto portowe Klumegnig na południowo wschodniej stronie Luggnaggu. Zarzuciliśmy kotwicę w odległości jednej mili od miasta i daliśmy znak że potrzebujemy sternika. Niezadługo przybyło ich dwóch na nasz okręt i przeprowadzili nas przez bardzo niebezpieczne skały i haki do obszernego kanału o długość kotwicznej liny od miasta odległego.

Niektórzy z naszych majtków powiedzieli przez nieostrożność lub może przez zdradę sternikom, że jestem bardzo znakomitym podróżnym. Ci uwiadomili o tem celników, z których jeden bardzo ścisłą przedsięwziął ze mną inkwizycyą skoro tylko na ląd wysiadłem. Urzędnik ten mówił ze mną językiem balnibarbskim, który rozumieją w tem mieście, z powodu znacznego z tym krajem handlu, a szczególniej żeglarze i celnicy. Na jego pytania odpowiedziałem mu w krótkości dołączając przytem moją historyą, osądziłem jednakże za rzecz potrzebną, zamilczeć o mojej ojczyznie i udawać że jestem holendrem; bo chciałem udać się do Japonji a wiedziałem, że ze wszystkich europejczyków tylko holendrom wolno jest udawać się do tego kraju. Powiedziałem więc urzędnikowi celnemu: że po rozbiciu się mojego okrętu niedaleko brzegów balnibarbskich, wyrzucony zostałem na jedną skałę, zkąd przyjęto mnie na wyspę latającą Laputa (która urzędnikowi była znajoma), i teraz chcę się udać do Japonji dla wrócenia ztamtąd do mojej ojczyzny. Urzędnik oświadczył mi, że musi mnie aresztować aż odbierze instrukcye od dworu, który niezwłocznie o tem uwiadomi i w przeciągu czternastu dni spodziewa się otrzymać odpowiedź. Zaprowadzono mnie zatem do stosownego mieszkania i wartę przy drzwiach postawiono; jednak wolno mi było przechadzać się w obszernym ogrodzie i obchodzono się ze mną z wielką ludzkością i dobrocią: utrzymanie moje było kosztem Króla. Wiele osób odwiedzało mnie w mojem więzieniu, a to przez ciekawość widzenia mnie, gdyż opowiadano, że przybywam z krajów o których nigdy jeszcze nie słyszano.

Nająłem sobie młodego człowieka który na tym samym okręcie przybył ze mną z Maldonado, ażeby mi służył za tłómacza. Był on rodem z Luggnaggu, ale żył przez wiele lat w Maldonado i posiadał dokładną znajomość obu tych języków. Tym sposobem mogłem rozmawiać z odwiedzającemi mnie krajowcami, to jest: mogłem rozumieć ich pytania i odpowiadać im na nie.

O oznaczonym czasie, to jest po upłynieniu piętnastu dni, nadeszła odpowiedź królewska, zawierająca rozkaz przystawienia mnie z moim orszakiem pod eskortą dziesięciu kawalerzystów do Traldragdubh albo Trildrogdrib; odbywa te nazwiska są jak sobie przypominam w używaniu. Cały mój orszak składał się tylko z biednego mojego tłomacza, którego wziąłem w służbę; na moją więc prośbę dano nam dwa muły do drogi. Wysłano naprzód kuryera który o pół dnia nas wyprzedził dla uwiadomienia Króla o naszem przybyciu i proszenia go: aby raczył łaskawie oznaczyć dzień i godzinę kiedybym mógł mieć ten honor i szczęście oblizania prochu z podnóżka Jego Królewskiej Mości. Taki jest styl dworski tego kraju, i to nie jest bynajmniej formalnością tylko; bo gdy dwa dni po mojem przybyciu, przypuszczony zostałem do audyencyi, rozkazano mi czołgać się na brzuchu i oblizać proch z podłogi zbliżając się do tronu: jednakże przez wzgląd że byłem cudzoziemcem, byli tak łaskawi oczyścić pierwej podłogę, ażeby mi proch nie tak mocno dokuczał. Była to nadzwyczajna łaska, której nawet najznakomitsze i najpierwszej rangi osoby nie doświadczają i często nawet zostawiają umyślnie podłogę nieczystą i pełną kurzu, kiedy osoba mająca mieć audyencyą ma możnych nieprzyjacioł u dworu; raz nawet widziałem usta jednego pana tak zapchane prochem, że przybywszy do tronu nie mógł ani słowa wymówić. Przeciw temu nie ma nawet zaradczego środka, bo jest to największą zbrodnią wypluć lub obcierać sobie usta w obliczu Jego Królewskiej Mości.

Inny jeszcze zwyczaj panuje u dworu, którego wcale pochwalić nie mogę. Jeżeli Król zamyśla odjąć życie jednemu ze swoich dworzan sposobem honorowym i łagodnym, to każe posypać podłogę brunatnym proszkiem, prędko działającą trucizną, a ta każdego który ją zlizał, w przeciągu dwudziestu i czterech godzin zabija. Muszę jednak oddać sprawiedliwość temu Królowi z powodu wielkiej jego troskliwości o życie swoich poddanych, i życzyłbym sobie ażeby europejscy monarchowie, wzięli sobie to za godny naśladowania przykład; po takiem bowiem straceniu, daje Król zawsze najsurowszy rozkaz, ażeby miejsca zatrute należycie wyczyszczono, a jeżeli służący zapomną czasem o tem, ściągają na siebie największą jego niełaskę. Widziałem jak raz skazał pazia na chłostę za to: że przez złość zaniedbał po takiej exekucyi oczyścić podłogę, przez co młody i wielkich nadziei pan, który potem przypuszczony został do audyencyi, otruty został, lubo Król wcale nie miał zamiaru pozbawienia go życia. Jednakowoż dobry ten monarcha przebaczył biednemu paziowi i darował mu karę gdy przyrzekł: że nigdy tego więcej bez wyraźnego rozkazu Jego Królewskiej Mości nie uczyni.

Lecz wracam z ustępu do rzeczy. Gdym się tak doczołgał i tylko już cztery kroki był od tronu, podniosłem się na kolana, uderzyłem siedm razy czołem o ziemię i wymówiłem następujące słowa, których się nauczyłem ostatniego przedtem wieczora i które to znaczyły: „niech Wasza Królewska Mość przeżyje słońce o jedenaście i pół miesiąca.“ Taki jest podług praw krajowych komplement, który muszą wyrzec wszyscy do audyencyi przypuszczeni. Król dał mi na to odpowiedź której nie zrozumiałem; na co wyrzekłem następujący peryód, któregom się był równie nauczył: „Mój język jest w ustach mojego przyjaciela:“ poczem wprowadzony został mój tłomacz i za jego pomocą byłem w stanie odpowiadać na wszystkie pytania które mi jego Królewska Mość zadawał przez całą blizko godzinę. Ja mówiłem po balnibarbsku, a mój tłomacz przekładał moje słowa na język luggnaggski. Król upodobał sobie w mojem towarzystwie i lubił bardzo rozmawiać ze mną; kazał swojemu Blifmarklubowi albo szambelanowi, ażeby urządził mieszkanie dla mnie i mego tłomacza przy dworze i żeby mi dostarczał pewnej ilości żywności: jakoż dostałem to wszystko i jeszcze codzień worek złota na mniejsze wydatki. Trzy miesiące byłem w tym kraju, a to jedynie dla zadosyć uczynienia życzeniom Króla, który bardzo był dla mnie łaskawy, wiele mi dobrodziejstw wyświadczył i bardzo korzystnych uczynił propozycyi, dla nakłonienia mnie ażebym na zawsze został w jego kraju. Lecz daleko roztropniejszem i sprawiedliwszem zdawało mi się być, wrócić do mojej ojczyzny i na łonie mojej familji pozostałe dni życia przepędzić.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.