Podróż Naokoło Księżyca/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Podróż Naokoło Księżyca
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1870
Druk Drukarnia Gazety Polskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Autour de la Lune
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
ROZDZIAŁ IX.

Skutki zboczenia.

Barbicane nie miał już teraz obawy, jeżeli nie o skutek podróży, to przynajmniej o siłę rzutu pocisku. Szybkość jej ciągnęła go poza linję obojętną, a zatem nie spadną już na ziemię, nie pozostaną w stanie nieruchomości na punkcie przyciągania. Jedno jeszcze tylko przypuszczenie pozostawało do urzeczywistnienia: czy pocisk dojdzie do celu zamierzonego pod działaniem siły przyciągającej księżyca.
Jakkolwiek ciężkość na księżycu była sześć razy mniejszą od ciężkości ziemskiej, zawsze jednak był to spadek 8,296 lieues; spadek ogromny, przeciwko któremu wypadało się zabezpieczyć jak najspieszniej.
Środki ostrożności jakie przedsięwziąść wypadało, dwojakiej były natury: jedne z nich miały unicestwić skutki odbicia przy spadaniu pocisku na grunt księżycowy; drugie zaś opóźnić jego upadek, a przez to uczynić go mniej gwałtownym.
Co do pierwszego, z wielkim żalem Barbicane nie mógł użyć tych samych środków co przy wystrzale z kolumbiady, tojest wody zastosowanej jako sprężyna i przegród ruchomych. Przegrody były jeszcze, ale wody brakowało, a nie można było brać jej na zapas, choć bardzo mogła się okazać potrzebną, na przypadek gdyby w pierwszych dniach pobytu na księżycu, nie znaleziono tam tego płynu szacownego.
Zresztą choćby i posiadano jakiś zapas, to ten w żadnym razie nie wystarczyłby na zastąpienie sprężyny. Warstwa wody zabranej do pocisku przy odjeździe, na której spoczywała tarcza tamująca, miała 3 stopy wysokości na powierzchni 54 stóp kwadratowych, objętości zaś sześć metrów kubicznych, a wagi 5750 kilogramów, nie licząc że przeszło piąta część tej ilości mieściła się prócz tego w zbiornikach. Tego więc potężnego środka wyrzec się na ten raz wypadało.
Na szczęście, Barbicane oprócz wody, opatrzył jeszcze tarczę ruchomą w mocne czopy na sprężynach, mające zapobiedz wstrząśnieniu w tylnej części, po zdruzgotaniu przegród poziomych. Te czopy nie zginęły, trzeba je tylko było przytwierdzić do tarczy ruchomej na właściwem ustawionej miejscu.
Wszystko to bardzo łatwe było do wykonania, przy pomocy sztab i zawias, oraz narzędzi, których niebrakowało. Wkrótce tarcza spoczęła na swych czopach stalowych, jak stół na nogach. Jedyną niedogodnością jaka wyniknęła z tego ustawienia tarczy, było zasłonięcie szyby na spodzie pocisku, przez co podróżni nie będą mogli obserwować księżyca, gdy upadną na niego prostopadle. Lecz trzeba się już było wyrzec tego, tembardziej, że przez otwory przeciwległe można było widzieć rozległe krainy księżycowe, jak widać ziemię z łódki statku napowietrznego.
To ustawienie tarczy wymagało godziny pracy. Już było po dwunastej w południe, gdy ukończono przygotowania. Barbicane świeże odbywał obserwacje nad pochyleniem się pocisku, ale niestety, nie obrócił się on jeszcze dostatecznie do spadnięcia, i zdawał się iść po linji krzywej równoległej do tarczy księżyca. Gwiazda nocy wspaniale jaśniała w przestworzu, gdy tymczasem z przeciwnej strony słońce paliło ją swemi ogniami.
Położenie to nie przestawało być niepokojącem.
— Czy dojedziemy? zapytał Nicholl.
— Postępujmy tak, jak gdybyśmy dojechać mieli, odpowiedział Barbicane.
— Jesteście tchórze! odezwał się Michał Ardan; dojedziemy i prędzej nawet aniżelibyśmy sobie życzyli.
Ta odpowiedź zachęciła Barbicane’a do prowadzenia dalszego robót przygotowawczych; zajął się więc ustawieniem przyrządów chroniących od skutków odbicia.
Przypomną sobie czytelnicy scenę na meetingu w Tampa-Town na Florydzie, wtedy, gdy kapitan Nicholl występował jako wróg Barbicane’a i przeciwnik Michała Ardan’a. Otóż kapitanowi, utrzymującemu że pocisk rozbryźnie się jak szklanka, Michał odpowiedział że opóźni jego spadanie za pomocą rac odpowiednio ustawionych.
I w rzeczy samej, niezmiernie silne race, osadzone na spodzie pocisku i palące się na zewnątrz niego, mogły spowodować ruch wsteczny, i tym sposobem zmniejszyć w pewnym stosunku prędkość kuli. Race te nie powinnyby wprawdzie palić się w próżni, lecz tlenu im nie brakło, gdyż same go sobie wytwarzały, jak wulkany księżycowe, których wybuchowi nie przeszkadzał nigdy brak atmosfery około księżyca.
Barbicane zaopatrzył się zatem w race zamknięte w małych armatkach stalowych świdrowanych, które mogły się wszrubować w spód pocisku. Wewnątrz te armatki szczelnie przystawały do podłogi; na zewnątrz wystawały na półstopy. Było ich dwadzieścia. Przez otwór pozostawiony w tarczy można było zapalać lont, w jaki każda była zaopatrzona. Wystrzał odbywał się na zewnątrz. Dość było powyjmować blaszki metalowe zatykające otwory w spodzie pocisku, a w miejsce ich wstawić szczelnie przylegające armatki.
Całe to przygotowanie ukończono około trzeciej godziny — wszelkie już przeto środki ostrożności przysposobiono, i czekać tylko wypadało.
Pocisk tymczasem widocznie zbliżał się do księżyca, którego wpływ uczuwał już w pewnym stopniu; ale i własna szybkość ciągnęła go po linji ukośnej, z czego mógł wypaść kierunek po linji stycznej. Pewną jednak było rzeczą, że pocisk nie upadnie normalnie na powierzchnię księżyca, ku któremu wierzchnia jego część z powodu swego ciężaru obrócić się musiała.
Niepokój Barbicane’a zwiększył się, gdy spostrzegł że kula jego opiera się wpływom ciążenia. Rzecz nieznana stawała przed nim wśród przestrzeni międzyplanetarnych. On taki uczony! zdawało mu się że przewidział wszystko w trzech swoich przypuszczeniach powrotu na ziemię, spadnięcia na księżyc, lub pozostania na linji obojętnej. Aż tu niespodzianie powstaje czwarte przypuszczenie groźne obawą nieskończoności. Aby nie upaść na duchu w obec takiego przypuszczenia, potrzeba było takiego mędrca zdecydowanego jak Barbicane, istoty tak flegmatycznej jak Nicholl, albo awanturnika tak zuchwałego jak Michał Ardan.
Rozmowa zwróciła się na ten przedmiot.
Inni ludzie uważaliby kwestję z punktu praktycznego i pytaliby się, gdzie ich niesie wagon-pocisk? Oni przeciwnie, szukali przyczyny samego wypadku.
— Tak tedy wyszliśmy z kolei, rzekł Michał, ale dlaczego?
— Obawiam się, rzekł Nicholl, czy pomimo całej naszej przezorności, kolumbiada nie była wypadkiem źle ustawiona. Błąd w tym razie, choćby najmniejszy, mógł nas rzucić poza punkt przyciągania księżycowego.
— Więc źle wycelowano? zapytał Ardan.
— Wątpię, odrzekł Barbicane. Skierowanie armaty do zenitu nie ulega wątpliwości, a prostopadłe jej ustawienie bardzo ściśle było dokonane. Otóż powinniśmy koniecznie upaść na księżyc w pełni, przechodzący przez zenit. Jest tu jakaś inna przyczyna, tylko że dojść jej nie mogę.
— Czy nie zapóźno przybywamy? spytał Nicholl.
— Zapóźno? powtórzył Barbicane.
— Tak jest, mówił kapitan. Nota obserwatorjum w Cambridge powiada, że podróż powinna trwać dziewięćdziesiąt siedm godzin, trzynaście minut i dwadzieścia sekund, — co znaczy że wcześniej księżyc nie będzie jeszcze w punkcie oznaczonym, a później już w nim nie będzie.
— Zgoda, odpowiedział Barbicane. Ale wyjechaliśmy 1-go grudnia o jedenastej godzinie bez trzynastu minut i dwudziestu pięciu sekund wieczorem, a powinniśmy przybyć do celu dnia 5-go o północy, w chwili właśnie gdy księżyc będzie w pełni. Dziś właśnie mamy 5-go grudnia, jest teraz wpół do czwartej, a pół dziewiątej godziny powinno wystarczyć na doprowadzenie nas do końca podróży. Dlaczegóż więc nie przybywamy?
— Czy szybkość nasza nie jest zbyteczna? wtrącił Nicholl; bo wiemy już teraz, ze szybkość początkowa była większa aniżeli przypuszczano.
— Nie! i tysiąc razy nie! odpowiedział Barbicane. Zbytek prędkości (gdyby kierunek pocisku był dobry), nie przeszkodziłby nam dostać się na księżyc. Nie! widocznie było tu zboczenie. Tak jest, zboczyliśmy!
— Ale kiedy, i dlaczego? — pytał Nicholl.
— Nie umiem tego objaśnić, odrzekł Barbicane.
— Słuchajno Barbicanie, rzekł wtedy Michał Ardan, czy chcesz poznać moje zdanie w kwestji dowiedzenia się zkąd przyszło zboczenie.
— I owszem.
— Nie dałbym i pół dollara za to, żeby się tego dowiedzieć. Zboczyliśmy, — to już się stało. Dokąd dążymy — wszystko mi jedno! Zresztą niedługo się o tem przekonamy. Cóż u licha! jeżeli posuwamy się w przestrzeni, toż w końcu dojdziemy do jakiegoś punktu przyciągania!
Ta obojętność Michała Ardan’a, nie mogła zaspokoić Barbicane’a; nie dlatego, aby się miał o przyszłość obawiać, ale że za jakąbądź cenę chciał wiedzieć przyczynę zboczenia pocisku.
Tymczasem pocisk dalej przybierał położenie równoległe do księżyca, a razem z nim cały orszak przedmiotów wyrzuconych w powietrze. Barbicane z obserwacji księżyca, oddalonego już tylko o niecałe 2,000 mil, mógł nawet przekonać się, że prędkość jego stawała się jednostajną, co było nowym dowodem że nie spada. Siła rzutu silniejsza jeszcze była jak przyciąganie księżycowe, lecz przebieg pocisku zbliżał go niezawodnie do tarczy księżycowej, i można się było spodziewać, że w bliższej odległości działanie ciężkości przeważy, i stanowczo spowoduje upadek.
Trzej przyjaciele nie mając nic lepszego do roboty, prowadzili dalej swe obserwacje. Nie mogli jednak oznaczyć jeszcze położeń topograficznych satelity. Wszystkie te wypukłości wyrównywały się pod rzutami promieni słonecznych.
Tak patrzyli przez szyby przeciwległe aż do ósmej godziny wieczorem. Księżyc tak już wtedy urosł w ich oczach, że zakrywał im całą połowę firmamentu. Pocisk oblany był światłem słonecznem z jednej, a księżycowem z drugiej strony.
W tej chwili Barbicane mógł oceniać na 700 tylko mil odległość dzielącą ich od celu upragnionego. Szybkość pocisku, jak sądził, wynosiła 200 metrów na sekundę, czyli 170 mil na godzinę. Pocisk spodnią swoją stroną obracał się do księżyca pod wpływem siły dośrodkowej; lecz ponieważ siła odśrodkowa zawsze ją przewyższała, stawało się tedy podobnem do prawdy, że przebieg z linji prostej zejdzie na jakąś krzywą, której natury oznaczyć nie było można.
Barbicane szukał wciąż rozwiązania swego nierozwiązalnego zadania. Godziny całe upływały na niczem. Pocisk zbliżał się widocznie do księżyca, ale też nie mniej było widocznem, że go nie dosięgnie. Najkrótsza odległość w jakiej go ominie, byłaby wypływem dwóch sił: przyciągającej i odciągającej, które ruch wywoływały.
— Jednej tylko rzeczy pragnę, powtarzał Michał to jest przejść tak blizko księżyca, abym mógł zbadać jego tajemnice.
— Niech przeklętą będzie, zawołał Nicholl, przyczyna zboczenia naszego pocisku.
— Przeklętym przeto niech będzie, dodał Barbicane, jakby dociekający nagle przyczyny; przeklętym niech będzie bolid, z którym się w drodze spotkaliśmy.
— Co! zawołał Michał.
— Co chcesz powiedzieć? zapytał Nicholl.
— Chcę powiedzieć, odrzekł Barbicane tonem przekonania, że zboczenie nasze przypisać należy zetknięciu się z tem ciałem błędnem.
— Ależ ono wcale się do nas nie dotknęło, zauważył Michał.
— Nic to nie stanowi. Jego massa, w porównaniu z massą naszego pocisku, była ogromna, — a przeto jego siła przyciągająca wywrzeć mogła wpływ na nasz kierunek.
— Taka bagatela! zawołał Nicholl.
— Tak jest kapitanie, odrzekł Barbicane, bagatela, to prawda, ale na odległości 84,000 mil nie potrzeba było więcej, aby się zminąć z księżycem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.