Pamiętnik (Brzozowski)/31.XII.1910

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 31.XII.1910
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


31. XII.
Z pewnością mylnie dotąd układałem plany opracowania Newmana[1], mylnie, gdyż — zawsze ulegam instynktownie działającym a zakorzenionym, gdyż wyrobionym przez nieustanne spostrzeżenia dnia powszedniego, przez cały tryb polskiego życia — pojęciom o życiu. Chrześcijaństwo, katolicyzm, kościół, religia, są w naszem życiu obecnem sprawami istniejącemi bezwzględnie na zewnątrz literatury, filozofii, nauki, wszystkiego, co stanowi kulturę. Możemy mówić o stosunkach kultury do chrześcijaństwa, kościoła etc. — ale gdy mamy do czynienia z typami życia, w których związek ten jest organiczny, gdy mamy do czynienia z typami, w których zostaje realizowana cała potężna idea chrześcijaństwa, kościoła, jest to dla nas świat, w którym nie umiemy się oryentować. Newman uważał kościół za sumę życia ludzkości, z niego brało źródło wszystko, co jest życiem, wszystko co jest człowiekiem. Kościół był jego definicyą człowieka, gdyż tylko fakt kościoła odpowiadał mu na pytanie: czem jest człowiek we wszechświecie, jak możliwem jest coś takiego, jak życie ludzkie. To też gdy w moim artykule – dopiero w 2–3 miesiące po przeczytaniu go nauczyłem się go cenić, – i jeżeli jest słuszne, jak myślę, że tego rodzaju powolne dojrzewanie myśli, wrażeń, jest cechą rzetelności myśli, – Newman w stosunku do mnie, działa zawsze w ten sposób. Nie zdaję sobie sprawy przy czytaniu, co zachodzi we mnie, a nawet, że coś zachodzi, ale po długim czasie odnajduję w sobie myśli, które dopiero po analizie i zastanowieniu, wykazują swój rodowód z dzieł Newmana. Nie jest to już powierzchowne życzenie mieć i znać Newmana w zupełności. Teraz już wiem, że gdy dyskutuje on o kwestyach angielskiej organizacyi kościelnej, angielskiego życia umysłowego, to nie zmienia to nic w tej niezawodnej prawdzie, że właściwie zajmuje się on tylko w sposób dojrzały, wyrobiony, a więc subtelnie konkretny – całkowitem zagadnieniem człowieka. Teraz więc już nie jestem w stanie traktować poezyi Newmana, ani tych jego pism o kulturze uniwersyteckiej, których nie znam, jako czegoś przypadkowego. Myślę, że strasznie skrzywdziłbym ten umysł. Kościół był dla niego prawem życia umysłu ludzkiego, ale nie będzie rzeczą słuszną przedstawić samą tylko jego pracę nad wyjaśnieniem i upodstawowaniem tego prawa, pomijając jego wyniki, przykłady jego chrześcijańskiej kultury in concreto. Także trzeba zająć się jego studyum o Cyceronie.
B. B. i jego T. z pogardą mówili o Cyceronie. Ile potrzeba czasu, by zrozumieć, jak trudną, rzadką, jak głęboko ważną i jak przedziwnie moralną rzeczą jest »urbanité« wytworna uprzejmość myśli. Newman wiedział, że chrześcijaństwo ze swojem »moi est haissable« obcinaniem dzikich pędów starego Adama, jest w gruncie rzeczy attyckie, humanistyczne; chrześcijaństwo, a przynajmniej katolicyzm jest najrzetelniejszą, o wiele rzetelniejszą i o wiele zupełniejszą, niż renesans spuścizną klasycznej starożytności. Ile głupstw i to głupstw, które stają się nietykalnemi, obarcza umysły nasze. Lemański[2] jednak będzie i nadal wyrzekał na krytykę, uważał ją za zbyteczną, szkodliwą, niepłodną.



Trzeba, nie odkładając, zacząć czytać Pastora[3] i o ile się da, Sarpiego i Pallaviciniego. Trzeba zdobyć prawa zabrania głosu w tej sprawie, najważniejszej dzisiaj może dla nas.



Przy przerzucaniu zapisanych kartek, wpadło mi w oko nazwisko Michajłowskiego; jak pięknie byłem młodym, gdym go czytał. Nie zmieni już nic tego faktu, że dużo najświeższych moich wzruszeń, najmłodszych, najszczerszych moich myśli, zrosło się z temi nazwiskami. Zresztą krzywdzimy tych ludzi. Pisarew wart jest nie mniej, niż Stirner, zapewne dużo więcej. Michajłowskiego można czytać obok Proudhona, Carlyle’a. Bieliński, Dobrolubow, Czernyszewski, mniej niewątpliwie genialni, mniej świetni myślowo (może teraz krzywdzę Bielińskiego), nie mniej zasługują na uwagę i studya, niż essayiści angielscy lub francuscy. A drogi mój Gleb Uspieński. Stałoby się to z krzywdą mej duszy, gdybym dał ich steroryzować i zapomniał o tych pierwszych moich nauczycielach. Pamiętam jeszcze wrażenie przy czytaniu Ojców i Dzieci Turgeniewa. Co za książka! Nie znam rzeczy tak harmonijnie tragicznej i ludzkiej w literaturze tego rodzaju. Ale wtedy, w 15-m roku, wydawało mi się, że po raz pierwszy spotkałem się z mową dorosłych ludzi. The brain, jak mówi Meredith, – po raz pierwszy spotkałem się z tym żywiołem we mnie, w czytaniu. Dotąd myśl, to było coś, czego ja nie znajdowałem sam przez się w sobie, coś uroczystego, nudnego i pokornie znosiłem ten stan rzeczy. Nagle książka z myślą, która mówiła to właśnie, co mnie interesowało, poruszała się we mnie i poza mną jednocześnie. Potem Zbrodnia i kara; nie wierzyłem oczom, że to jest napisane, że mogą istnieć stronice tak przyspieszające sam proces wewnętrznego istnienia. Zdaje się, że nie zrozumiałem Idyoty, ani Biesów ani Podrostka. Karamazowych nie mogłem dokończyć. Ale „Преступленіе и наказаніе” umiałem czytać ze 20 razy i wiem, że bylem zaczął czytać którąkolwiek książkę tego pisarza, już jej nie rzucę – póki jej nie pochłonę całej zawsze z gorączką wewnętrzną, poruszeniem całej istoty, zawsze odnajdując, że ci ludzie się znów zmienili, że zmieniły się akcenty ich mowy. Balzac ma podobną władzę nademną, ale nie w tym stopniu; myślę nawet, że Dickens mógłby pozyskać najprędzej wpływ równie silny i teraz będę miał sposobność się o tem przekonać. Nieodwołalnie postanowiłem przestudyować gruntownie wszystko, co on napisał. Sądzę także, że bylem się zmusił, W. Scott może mi dać dużo szczęścia, zdrowia duchowego i zadowolenia – ale trzeba mieć te książki. Saint-Simona chcę czytać i pewno będę. Są w Polsce ludzie, mający 25—30 lat i sądzący, że znają dobrze, nawet świetnie literaturę. Czytam Hoffmana, obok dwóch Johnsonów, (właściwie Ben był bez h).



Bruno: – był on na szczęście głębszy, niż popularny przesąd go przedstawia; w istocie, był on przecież platonikiem, idealistą – wierzył w ducha, w żadnym razie nie prekursor Haeckla i wszystkich tych chamów masoneryi i niewiary.



Nie wiem, jak jest w malarstwie, muzyce, innych gałęziach twórczości – wiem jak jest w literaturze – w tych wszystkich formach, które tworzą w słowie. Tu zależność od epoki, związek z nią, są przerażająco subtelne, wnikają w najwątlejsze rozgałęzienia, w sieci całkiem niedostrzegalnych żyłek i tkanek. Irzykowski! Nie chce on widzieć poprostu faktów. Gdy chcemy tworzyć w słowie, ukazuje się ono nam zawsze, jako to, czem jest ono w znanem nam społeczeństwie. – Słowo ma znaczenie wynikające z życia, jakie nas otacza i gdy chcemy nadać mu znaczenie obce, odmienne, nie spotykane w tem życiu, jest to praca prawie nadludzka, może niewykonalna. Twarda to i oporna materya. Znaczenie »słowa« wrasta w nas przez sam proces życia – jest ono tem dla nas, czem je to życie uczyniło. Proszę: spróbujcie napisać teraz komedyę à la Ben Jonson, dramat à la Massinger, à la Racine, o ile jesteście głębokim i szczerym człowiekiem, nie zdołacie stworzyć nawet zadawalającego pozoru. Łatwą rzeczą byłoby życie, gdybyśmy mogli być tak vogelfrei. Niestety, zastajemy istotnie świat, zastajemy siebie, ale w innem znaczeniu, niż to Avenarius przedstawia. Człowiek kulturalny nie może nauczyć się myśleć biologicznie o swojem życiu, o samym sobie, jako o czemś nietylko poważnem, ale niezmiernie rzeczywistem, w sensie, jaki uwydatnić chce J. H. N.[4], gdy mówi, że ma tylko siebie i nie może siebie odrzucić, bo nie miałby czem zastąpić. On sam już niewątpliwie rozszerzał to i na życie zbiorowe (tekst, w którym mówi on o wyrzekaniu na swoją epokę, jako słabości), i trzeba się przeniknąć tą myślą, a jest trudno ją nawet dobrze zrozumieć: – że nie możemy odrzucić swojej epoki, nie możemy odrzucić historyi – historyi ludzkości, jako ostatniego i najgłębszego dzieła, gdyż nie mielibyśmy ich czem zastąpić. To tylko ma człowiek. Słowo nie ma absolutnych pozahistorycznych znaczeń. Jest to zawsze ułomny i ograniczony twór życia: ułomny i ograniczony nawet, gdy rozważamy je jako dzieło całego gatunku, ale jedyny. Rzeczywistość człowieka jest względna, niegotowa, nieskończona, niema żadnej gotowej, skończonej, zamkniętej rzeczywistości.




Przy rozważaniu Bradleya i jego »absolutu«, nie tracić z oczu tych punktów widzenia. Jest bowiem ciekawe, że często stają się podziemnemi, zapadają gdzieś najważniejsze w danym momencie punkty widzenia.



Dr. Biegeleisen kazał mi czytać Bradley’a[5]. Być może, będzie to z mojej strony niesprawiedliwe i jest ryzykowne, ale robi to takie wrażenie, jak gdyby wyszukał on właśnie nazwisko, którego ja nie wymieniłem. Brak wszelkiej wspaniałomyślności w tem, co ludzie piszą o moich pracach, jest zjawiskiem powszedniem. Lange i Chlebowski są wyjątkami. Trząsłem się całem ciałem i w nocy dostałem ataku spazmatycznego po artykule Chlebowskiego[6]. Niewątpliwie był to czyn. Heine chwali jakiegoś cesarza, który posłał Lutrowi puchar wina. Chlebowski zrobił coś podobnego. Niech Bóg mu da wszystko dobre. I myślę właśnie, że to jest coś więcej, niż piękny zwrot.



Gdy przenikniemy się Myersowskiemi[7], Bergsonowskiemi pojęciami o naturze ludzkiej, inne znaczenie przybierają te wszystkie rzeczy. Ciekawe, dla czego faktycznie wolno bez komprornitacyi nie myśleć o takich pisarzach jak Myers. Myers już conajmniej jest dziś takim nowatorem, jak w swoim czasie Bruno. Ale tacy Nałkowscy nawet zbudowaliby dla niego stos. »Ten Brzozowski«, mówiła Z. R. Nałk. »rozmawia tylko o spirytyzmie«. To mówiła poetka, osoba o kulturalnym naprawdę zakroju natury, po rozmowie, w której starałem się ukazać jej świat poetycki Mereditha i Browninga, niewątpliwie dotąd dla niej obcy.
Nie powinienem być tchórzem i napisać o Myersie.



Wiek XIX. stulecie nadziei nadludzkich i wiar poronionych. Nie umiemy żyć jeszcze po oswojeniu się z faktami, że tak jest, że niema żadnego sposobu, by życie ludzkie stało się czemś innem, niż życie. W tym wieku nie umiano myśleć o życzeniach jako nie dających się urzeczywistnić. Mieć odwagę, to znaczyło wierzyć, że każde życzenie jest do urzeczywistnienia. Znaczyło to stworzyć system racyonalnej nadziei dla każdego życzenia. Być rozczarowanym to znaczyło nie wierzyć w żaden z tych systematów, to znaczyło widzieć tylko spalenisko tych wmówień usiłujących przekonać, że człowiek może być czemkolwiekbądź zechce, bez ograniczeń. Dzisiaj jest trudno wywlec duszę z wszystkich tych subtelnych ścieżek i powikłań błędu. To, co jest najelementarniejsze, staje się dostępnem jedynie jako szczyt sztuczności. Szemat tymczasowy: od XVI stulecia jest już pewne, że człowiek, o ile jest on reprezentowany przez europejski Zachód, wyszedł poza granicę, obręb wszelkich dotychczasowych form. Na razie przynajmniej u pewnych natur przemaga uczucie tryumfalnego lub rzecz rzadka: i drogocenniejszego – zdrowego t. j. obywającego się bez chorób (?) a podniecającego i podnoszącego duszę aż na szczyt radości – oczekiwania. Szekspir in idea. U innych przemagają międzycząstkowe pierwiastki oczekiwania, interesy są ześrodkowane na pewnej dziedzinie, wtedy daje się to pogodzić z przywiązaniem do pewnych określonych form. Wreszcie bywają wypadki, gdy przeważa poczucie zguby istniejącego. Machiavelli z pewnych punktów najtragiczniejszy: – niemożność brania udziału w tem nowem życiu. Co tak wzniosło Anglię: wiara w dokonane organicznie odrodzenie zbiorowe (reformacya) – (bez przeciwieństwa na razie z innymi faktami, przeciwnie: jako jedno i to samo). Zawsze ulubieńcy dziejów, dalej typy (?), gdy już rozdwojenie i rozdarcie wystąpiły silnie – życie stało się ciekawe, pełne intelektualnych rozkoszy i niebezpieczne (modlitwa czy prośba do przypadku Lionarda). Niebezpieczeństwo nietylko zewnętrzne, lecz i moralne; tragiczna dusza Michała Anioła – nie bądź tchórzem, napisz, co o nim myślisz, za podstawę biorąc tylko literaturę, poezye, listy. W tem niebezpieczeństwie ci, co nie mają moralnej jego natury a są uzbrojeni wobec zewnętrznych. Benvenuto Cellini – niezrównany, awanturnicy, którzy już mają w sobie romantyzm – nadzieję, chimerę – Campanella; Bruno, porównaj z Piki’em (nie wiem, jak wypadnie, źle, słabo z czwartej ręki znam Pica). Wreszcie Galileusz – nauka zostaje wywikłana z awanturniczej przedsiębiorczości – to różnica między Galileuszem a Baconem. Zwolna wyrasta świat stały coraz bardziej określony. Wiek XVII. – porządek państwowy staje się warunkiem, wśród którego myśl musi istnieć. Różne formacye – Kartezyusz, Hobbes, Spinoza, w formie organicznej wiek Ludwika XIV, wielki wiek Francyi: Trzeba dalej snuć tę analizę, ale dziś już przestaje ona mnie bezpośrednio ożywiać a tu zapisuję myśli tylko sub specie poruszenia duchowego, nie jako materyał erudycyi.



Bezwzględne samopoznanie, jako tożsamość poznającego i poznawanego – do tego dąży wszelka dyalektyka, ale linia, która prowadzi do Sorela i Mereditha jest do dziś dnia zapoznana, jak gdyby nie istniała ona. W porządku rzeczy.





  1. Wybór dzieł kardynała J. H. Newmana opracował Brzozowski, jak wiadomo dla wydawnictwa „Symposion“. Fragmenty tego wyboru z przedmową tłómacza, skreśloną w dwóch odmiennych redakcyach wchodzą w skład XIX. tomu tego wydawnictwa. Patrz przypisek do str. 14.
  2. Wzmianka o Lemańskim — patrz wyżej przypis do str. 54.
  3. Pastor (fido), dramat pasterski włoskiego pisarza Battisty Guariniego z w. XVII, który dla tego rodzaju literackiego był szczytem i arcywzorem. Sarpi i Pallavicino, pisarze włoscy z XVII wieku. Zapisana tu pro memoria notatka o tych pisarzach ma prawdopodobnie związek ze studyami autora nad pierwocinami romantycznego składu duszy, które urobiły w znacznej mierze oryginalne poglądy jego na genezę i istotę romantyzmu. Kreśląc tę notatkę odczuwał zdaje się potrzebę zajęcia pewnego stanowiska wobec toczącej się właśnie we Włoszech polemiki, o której donosił mi w jednym z późniejszych listów w sposób następujący, (z 26. I. 1911).
    »Tu we Włoszech toczy się polemika — t. zw. Croce-Carducciańska, właściwie o zasadach, metodach i podstawach krytyki. Erudycya contra filozofia. Właściwie jest to wynik raczej osobistej i przypadkowej antypatyi Carducciego pisania czy drukowania swych rzeczy przez Francesca de Sanctis. Właściwie bowiem dla postronnego różnice między dwoma tymi wielkimi nieboszczykami znikają w masie powinwactw. Po śmierci jednak rysy indywidualne i nawet przypadki biograficzne urastają w dogmaty. Polemika mogłaby być bardzo ciekawa, gdyby Croce miał godnych przeciwników, ale ci, co mogliby mu dużo trudności stworzyć — młodzi, z rónych filozoficznych kierunków, Prezzolini, Papini, Amendola etc. uważają, że Croce jest zbyt wielkim skarbem kulturalnym, a występuje przeciwko niemu rozmaita mieszanina karyerowiczów, politykantów i masonów, więc lepiej trzymać się na stronie. Działalność Crocego jest godna podziwu. Wydał on 3 tomowy system filozofii, który jeżeli nie w dziejach filozofii, to w dziejach heglizmu i literatury włoskiej duży ślad pozostawi. Obok tego wydał tom krytycznych studyów, w których rewolucyonizuje poglądy na literaturę włoską XVII wieku, marinizm etc. Niewątpliwie pisze on tu rzeczy, które nawet na pojmowanie polskiej literatury czasu baroku odbić się muszą. (Nawiasem, czy dobrze znacie Prometeusza Shelleyowskiego; ja bowiem doszedłem w ciągu pracy nad nim do stwierdzenia powinowactw niewątpliwych z Pastor Fido i literaturą sielankowo-dramatyczną XVII stulecia włoskiego«. »Polemikę spowodował pośrednio piemoncki profesor Thover czy Thouver (nie mogę zapamiętać jego dość dziwnego nazwiska) który wydał książkę p. t. Pastore, grege et zampogna. Broni w niej tezy, że Włochy od Dantego dopiero w Leopardim miały samorodnego poetę; resztę zalicza do erudycyi poezyi uczonej. Przedewszystkiem godzi w Carducciego, którego niewątpliwie krzywdzi, równie jak wielu innych, ale książka dość głęboka i nieprzeciętna. Zazdroszczę Włochom wielu dyskusyi, które zostały tu wytoczone na poziomie u nas bezwględnie niemożliwym. Bądź co bądź tu człowiek znający Hegla, klasyków filozofii i swojej literatury jest zjawiskiem dość powszedniem«.
    (Właściwe nazwisko autora wspomnianej wyżej książki włoskiej jest Enrico Thovez).
  4. J. H. N. — John Henry Newman.
  5. Dr Bronisław Biegeleisen, w pierwszym artykule swym o „Legendzie Młodej Polski“, pomieszczonem w lwowskich Widnokręgach (Z. VIII z 25. VI. 1910) wyraził żal między innemi z tego powodu, że Brzozowski nie korzystał z Bradleya krytyki pragmatyzmu. „Stanowisko jego — pisze tam — w tej kwestyi nie byłoby tak chwiejne i niezdecydowane, jak w Legendzie“. Uwaga ta spowodowała Brzozowskiego w każdym razie, zdaje się, do zaznajomienia się z cytowanem w artykule dr Biegeleisena dziełem Bradleya, które tenże po polsku fałszywie tytułuje „Pozór i rzeczywistość“ a o którem wspomnieliśmy już w przypisku do str. 4 niniejszego „Pamiętnika“. Z powodu artykułów dra Bron. Biegeleisena o „Legendzie“ w późniejszych zeszytach „Widnokręgów“ zapytuje mnie Brzozowski w jednym z listów (29. IX. 1910):
    »W jaki sposób funkcyonuje głowa Biegeleisena? dawno nie czytałem rzeczy tak nudnej, zarozumiałej i betreściowej, och! miły Boże! poco ci ludzie zadają sobie tyle trudu; stary Nałkowski odgraża się, że będzie pisał przeciwko Legendzie, ale nie wiem nic napewno, gdzie i w jakiej formie; teraz mu przeszkadzają «Idee».
  6. Pamiętny artykuł prof. Bronisława Chlebowskiego, o „Legendzie Młodej Polski“ był wydrukowany w warszawskiej „Książce“ z 15 lutego 1910, Z. II. Stanowi on przełomowy i ważny moment w dziejach stosunku oświeconej opinii publicznej w Polsce do Brzozowskiego, — Antoni Lange poświęcił tej książce przedtem już ciepłą wzmiankę w jednym z zeszytów warszawskiego „Świata“ z początku r. 1910 w sprawozdaniu z ruchu literackiego za r. 1909. Były to pierwsze, jedyne i dość późne głosy publiczne o „Legendzie“, które po czterech miiesiącach od pojawienia się dzieła przerwały wreszcie głuche a pocieszne milczenie, jakie w zakłopotaniu i wstydliwie zachowywała krytyka nasza i publicystyka bezradne wobec Legendy wtedy jeszcze, gdy dokoła niej huczało już w całej Polsce wśród jej czytelników.
  7. O F. H. Myersie wspomina Brzozowski w jednym z listów do mnie z marca 1910 r.:
    »Bezwzględnie też godne uwagi i zastanowienia są wyniki t. z. »psychicznych badań« i szczególniej wreszcie dzieło Myersa »Osoba ludzka«. Zdaje się, że trzeba raz na zawsze przestać lekceważyć telepatyę i tego rodzaju zjawiska. Rezultat osiągnięty daje przynajmniej jedno — uniemożliwia jakąkolwiek assocyonistyczną, intelektualistyczną, mechaniczną psychologię«.

    Wzmiankę o Myersie spotkamy jeszcze na str. 79 „Pamiętnika“.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.