Osada Sérnicka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Osada Sérnicka
Pochodzenie Nowele, Obrazki i Fantazye
Wydawca S. Lewenthal
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Osada Sérnicka.


.... Ku wieczorowi się miało, gdym przybył do miejsca osobliwego, które wam tu opisywać będę; a wieczór dnia siódmego kwietnia był już niby wiosennym. Niby, bo jeszcze ledwie niektóre wierzb gatunki puściły kotki, na polach ledwie gdzieniegdzie drobne listki zieleniéć zaczynały, trawa brzegiem wód puszczała, a bydło, wyzwolone na paszę, szukało z trudnością większych nieco liści, aby je wargami zająć mogło. Kozy ogryzały gałązki, muflony wszelakiéj barwy: białe, srokate, rude, czarne, plamiste, po kolana w wodzie zajadały smaczno paszę, któraby nasze drogie merynosy potruła. Dojeżdżaliśmy groblą, potém częścią wsi pana Skirmunta do osady sérnickiéj szlachty, którą chociaż już przedtém widziałem, nigdy mi się jednak tak dziwnie oryginalną nie wydała jak teraz. Leży ona wśród błot pińskich nad rzeczką Stublem, latem tak wysychającą, że ją kury przejść mogą, lecz na wiosnę niosącą obijaniki, a nawet barki na sobie.
Osada ta licząca do 240 dymów szlachty zatrudniającéj się rolnictwem, najmem do robót gospodarskich i t. d., siedzi u samego brzegu rzeczki. Wioska pana Skirmunta za mostem; przedzielona od niéj rzeką, jest porządnie pod sznur zbudowana, a nawet nieco wykwintnie; — osada zaś szlachecka nie ma prawie ulic, każdy w niéj mieszka i buduje się, gdzie chce, na swoim zagonie, każda obórka w inną się stronę obraca, każdy dom gdzieindziéj patrzy, każdy dziedziniec w inny bok się otwiéra, prawdziwy obraz nieładu i swobody szlacheckiéj. Wśród tego kafarnaum budowli, włóczą się postaci podobne wieśniakom z ubioru, a czasem i twarzy, kobiety bose, żółte, chude, dzieci pół nagie — to są wszystko panowie szlachta!
Tam i sam wyglądają z pomiędzy chat karczmy, a naprzód dwie najsławniejsze: Łachmana i Chiela, inne walą się ze starości lub ciężko na podporach jak na kulach stoją. Te karczmy są tu dla szlachty, czém dawniéj były w miastach Ratusze i Rady, a arędarze mogą się nazwać wielkorządcami téj osady, bo bez nich nic się nie dzieje.
Kiedyśmy przybywszy potrzebowali nająć czółno, żeby nas stąd daléj przeniosło na Styr, radziłem śpiesznie z tém żądaniem udać się do szlachty, ale mój towarzysz podróży, znający miejscowość, odpowiedział mi:
— Szlachta sama nie najmuje czółen swoich i siebie bez arędarza wszechwładnącego Łachmana. On ich godzi, kłóci, najmuje i połowę najmu sobie bierze. Żaden szlachcic nie ma obijanika, a gdyby go miał, żydzi, którzy przy sobie utrzymują monopolium żeglugi, zaraz-by go odkupili. Żyd tutaj jest-to osoba wszystko mogąca, wszystko znacząca, a panowie szlachta, mimo całéj swéj dumy, słuchają go jak pana. Łachman każe iść, idą, każe nie iść, nie pójdą, swata ich, żeni — godzi, kłóci, bogaci i obdziéra — słowem jego to kraj i zawojowana prowincya, on z téj strony Stubla, z drugiéj pan Skirmunt, jednakowo panują!
Ruszyłem ramionami, myśląc o władzy, jaką oni ruchliwym umysłem, kwaterką i pochlebstwem wyrobić sobie umieją. Tymczasem, z łaski i namowy pana Łachmana, ruszyła szlachta, napiwszy się wódki, gotować nam czółno, z którego wylewano wodę, zaściełano słomą i wiszarem we środku. Reszta próżnujących a ciekawych otaczała nas, prowadząc żywą rozmowę.
Na samym przedzie kolumny, stał pan Hor..., mający, jak było widać, reputacyą dowcipu i rozumu; nieco podpiły i bardzo wesoły. Jego oczki świécące i zęby ciągle wystawione na jaw, dowodziły, że humoru nie brak mu było. Cały w konceptach, śpieszył się z gadaniem, chcąc jak widać wysypać przed nami wszystko, co miał w głowie.
— Wszystko prędko będzie; niech się panowie obywatele nie turbują. Szlachta sérnicka nie odmówi przysługi dla swojego sąsiada. Żwawo, chłopcze — zawołał na wylewającego wodę z czółna. To dobry chłopiec — obrócił się do nas — o, będziecie z niego panowie obywatele kontenci — to krew moja! to krew moja, a familia Hor... nie zawodzi.
Uśmiéchnąłem się na te słowa, które mi przypomniały słyszane niedawno od jednego wołyńskiego magnata, z równą dumą jak z ust sérnickiego szlachcica wyszłe — podobne wyrazy zupełnie jednéj myśli z temi.
Potém pan Hor... ciekawy o mnie, kto jestem, bo mnie nigdy nie widział, póty chodził, póki się nie dowiedział nazwiska i znajomości nie zabrał. Nareszcie przymówił się niezgrabnie do garstki tureckiego tytuniu i zaczął narzekać na zerwaną groblę na części gościńca pocztowego należącéj do Sérnik pod Lubiaziem.
— Ach, panie, co za czasy! co za czasy! kiedyś to i ja tamtędy wodziłem pana gienerała Beningsena, a nie kazali grobli reperować choć dla tak wielkiéj figury; tylko kołkami wytknięta była droga. Między niemi trzeba było jechać, a krok w bok to i zginiesz. No — a ja przeprowadził.
Potém poprawiwszy pasa, utarłszy nosa po szlachecku, tak daléj prowadził, nie mogąc zamilknąć:
— Niéma czém panów obywateli przyjąć szlachta sérnicka, dla panów obywateli to wiele potrzeba.
— Ot — odezwaliśmy się — dobrém sercem i gawędką przyjmujesz.
— A może — odezwał się drugi z tylu — panów to gadanie napiłych obraża.
— Bynajmniéj, owszem bawi.
— Nie — nie może obrażać!
— I pewno nie — zawołał Hor... — czemuby obrażać miało? Szlachcic na zagrodzie — równy wojewodzie, mosanie. Szlachcic w łapciach a człowiek! (co do słowa).
Mój towarzysz chcąc zażartować, odezwał się:
— Ależ żartujesz, panie Hor..., że nie masz czém przyjąć, macie takie piękne szlachcianki.
— O! o! o! co tego to niéma! dalbóg niéma; o nie! — rzekł nadstawując się dumnie, a reszta szlachty potakując rozśmiała się.
— Waść się śmiejesz — odparł Hor... do jednego, który miał dwie łysiny z dwóch stron nieogolonéj brody — aleć to wiadomo, choćby WPana żonka była jak ładna!... kiedy Sampana, to jéj niéma dla nikogo.
Wszyscy kiwnęli głowami, pan Hor... się uśmiéchnął i napędzał do gotowania czółna.
Gdyśmy tak rozprawiali, przyrządzono do drogi obijanik i żegnając szlachtę siedliśmy do niego.
Powoli odbito od brzegu. Mijając chaty szlacheckie i karczmy nadbrzeżne, płynęliśmy Stubłem ku Styrowi, a na brzegu widzieliśmy jeszcze stojącą szlachtę nad wielką barką naładowaną garnkami.
Myślałem wtedy o téj dziwnéj osadzie, o jéj obyczajach i życiu tak nędzném, które łatwo poznać z samego ich ubrania. Najbogatsi Machnowicze, z których jeden piastował dostojny urząd kluczwójta, a spadek po nim nie dawno żwawe obudził spory, reszta, mnogie rodziny Sérnickich, Poluchowiczów, Dubinów, Szołomyckich, Szuszków, Boryczewskicb, Kudernickich i t. d:, żyją ze swoich zagonów, z najmu na czółna, do kośby i żniwa w okolicy. Przy całém tém ubóstwie jest w nich jednakże rodzaj dumy, który ich od chłopów odróżnia. Krój nawet ubioru mają odmienny. Wprawdzie siermięgi sérnickich są biało jak u chłopów, ale mają niby kształt kapot, kołnierze małe innym krojem, pasy nie czerwone, ale czarne, na nogach łapcie takież, jak noszą wieśniacy, lecz przy nich często rzemyki zastępują sznury. Szlachcianki chyba w wielkie święta gorset i trzewiki kładą, i to nie wszystkie, zresztą ich ubiór niczém od chłopianek się nie różni.
Charakter płci obojéj, a nawet rysy twarzy znamionują ich i oddzielają, niektórych miny poważne, włosy siwe i bez kołtuna, prześliczne łysiny, z pod których wygląda guz dumy bardzo wyraźny, jak-em to miał zręczność na głowie jednego z Machnowiczów opatrzyć.
Wszyscy są dziś wyznania greckiego; zabobony ich wspólne z chłopami, o których ocierając się, mimo dumy wrodzonéj, przejąć musieli od nich wiele mniemań i zwyczajów. Słyszałem, jak jeden z wiozących nas Hor..., rozpowiadał o młodym chłopcu, po którym właśnie dzwoniono w cerkwi, a dźwięk ten, towarzyszący powieści, miał w sobie coś nadzwyczaj poetycznego — bo i księżyc świecił i wody szumiały i dzwon pogrzebny zwolna się odzywał. — Ten chłopiec — mówił — swatał się do jednéj szlachcianki, i jakoś się sobie nie podobali, on wkrótce zachorzał i zaraz umarł z tego.
Stary, łysy Machnowicz rozśmiał się i rzekł:
— Zabobony!
Szlachta mówi językiem ruskim chłopów wołyńskich, mieszając weń słowa polskie, a czasem i przysłowie stare, zabytek ich pochodzenia i ślad cywilizacyi. Ich spory i kłótnie zażarte są także piętnem właściwém, dowodzącém pochodzenia; zachowali w nich upór i zajadłość taką, że czasem zabicie kaczki lub kury bywa przyczyną niewygasłéj kłótni między familiami całemi.
Gdyśmy się coraz, płynąc, oddalali od Sérnik, prowadził nas bieg wody między zrzadka stojące po brzegach krzaki karłowate olszyny. Jedni z drugich śmieli się przewoźnicy, że to ich puszcza, a wskazując na pniaki stare, od których chude puszczały latorośle, wmawiali sobie dumnie:
— I to olcha, Sampanie.
— A cóż, panie Antoni, alboż nie puszcza, wszak tędy nie dawno szedł łoś od Mikołajewa.
— A tak, panie Janie, łoś!
Widok tych ludzi zajął mię i zasmucił razem. Stan ich barbarzyńskiéj ciemnoty, a przytém pomięszane jakieś wspomnienia arystokratyczne lepszego rodu; duma w każdém ruszeniu i słowie, smutno od siebie i od ubóstwa ich odbijały. Przez jakież to koleje ci ludzie doszli do takiego stanu, takiéj ślepoty!
Powieść miejscowa, nie wiem o ile prawdziwa, niesie, że sérniccy szlachta noszą jeden herb i mają go nadanym od królowéj Bony. O co chcesz spytaj u nas, o zamek, o nadanie, kościół, lud ci zawsze tę Bonę przypomni. Smutny to dowód, jak sławę często niesłusznie świat daje, jak imiona, często najmniéj pamięci godne, wyżéj siedzą od najgodniejszych wspomnienia.
Wszystko jéj teraz przyznają, czego ona nie zrobiła; królowa Bona z całego szeregu królów Polski jest niezawodnie najpopularniejszą, a tę sławę pozyskało jéj kilku zamków i kościołów budowa, i nadania prawa magdeburskiego miasteczkom, które do niéj docześnie należały.
Herbu Sérnickich nie znajdziesz w Niesieckim. Pomiędzy szlachtą mieści się i nieszlachta, wyzwoleńcy, którzy od panów uwolnieni tu zagony kupują — i takich liberowanych jest kilka familij. W okolicach Sérnik kilka jest jeszcze podobnych osad szlacheckich: że innych nie wspomnę, — Dzikowicka wśród niedostępnych błot bliżéj Pińska położona, ale zdaje się, że szlachta tamtejsza straciła więcéj charakterystycznéj dumy. Kto wié, jaki jest ich ród i pochodzenie? Jestli to tylko rozrodzona familia szlachecka, czy resztki jakiego ludu rozsypanego, przychodniego, któremu nadano swobody, jak się to często zdarzało? Zostawiamy to dalszym badaniom.

1839.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.