Odysseja/Pieśń siódma

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
(Przekierowano z Odyseja/VII)
<<< Dane tekstu >>>
Autor Homer
Tytuł Odysseja
Wydawca nakładem tłómacza
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Siemieński
Tytuł orygin. Ὀδύσσεια
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ SIÓDMA.


Z odjazdem Nauzykai, Odyssejs idzie do miasta, stolicy Feaków i za sprawą Ateny w mgłę odziany dostaje się do pałacu Alkinoosa, gdzie właśnie na naradę zebrali się władycy i kniazie. — Usiadłszy tam przy ognisku, błaga królowę Aretę o zmiłowanie. — Alkinoos przyjmuje go jak gościa i przyrzeka opatrzyć szczodrze i odesłać do ojczyzny. — W końcu biesiady, Arete poznaje na nim swoje suknie i pyta, jakim sposobem przyszedł do nich? — To wywołuje jego opowiadanie o morskiej przeprawie z wyspy Kalipsy i o burzy, która go wyrzuciła na brzegi.




ODYSSEJS W PAŁACU ALKINOJA.
"T"

Tak się tam modlił Odys losem bity srodze,

Gdy pannę rącze muły uniosły po drodze
W miasto wiodącej. — Jakoż przed dwór okazały
Ojcowski, gdy zajedzie, muły się wstrzymały
U pierwszej bramy. Bracia piękni jak niebianie,
Wybiegli wszyscy razem na jej powitanie,

I muły wyprzęgali i wyprane szaty
Z wozu znosili. Panna do swojej komnaty
Szła wprost — gdzie ogień stara nieciła już niańka
Eurymetuza, ongi apejrocka branka;
Z Apejru w łódź feacką przed laty porwaną,
I przywieziona tutaj, na dar godny pana,
Dostała się królowi co Feakom włada —
Za którym, jak za Bogiem lud wszystek przepada.
Wyniańczyła mu córkę białą jak lilija;
Teraz warząc wieczerzę przy ogniu się zwija.

Więc Odys się do miasta zbierał, gdy Bogini
Atene, czuwająca nad nim, mgłę uczyni
I schowa go, by z dumnych Feaków tam który
Spotkawszy go niezłajał, lub niespytał zgóry
Co zacz? A więc gdy w miejskie wchodził już ulice
Zabiegła mu Atena sowiooka, lice
Wziąwszy na się dzieweczki młodej, z dzbankiem w dłoni,
A gdy stanęła przed nim, on ozwał się do niej:
»Dzieweczko, wskaż mi proszę, w tem mieście nieznanem
Gdzie tu dwór Alkinoja, co tutaj jest panem?
Jam człek cudzy i nędzarz srodze nieszczęśliwy
Z dalekich krain idę: więc i duszy żywej
Nieznam pomiędzy ludźmi tu mieszkającemi.«

Na to rzekła Atene z oczami lśniącemi:
»Chcesz dziadku, to ci wskażę, kędy idzie ścieżka
Do dworu; tam w bliskości i ojciec mój mieszka.
Idź za mną, wzdy ostrożnie, ja cię poprowadzę;
W nikogo niepatrz, z nikim niegadaj, tak radzę;

Na przybysze tutejszy mieszkaniec zawzięty:
Obcy, nigdy tu niebył gościnnie przyjęty.
Lud ten puszy mnogością żeglujących łodzi,
Po morzu wciąż upędza i daleko chodzi;
Bo lądotrzęs Pojzedon dał im dar już taki,
Że ich nawy jak myśli lotne, lub jak ptaki«.

Powiedziawszy to Pallas, szła przed nim co żywo,
A Odyssejs jej śladem zdążał nieleniwo.
Więc żeglowych Feaków uszedł jakoś wzroku,
Gdy samym środkiem miasta przerżnął się w ich tłoku.
Straszna bowiem i pięknie trefiona bogini
Ćmi im oczy i w koło niego mgłę uczyni.
A Odyssejs się dziwił korablom w przystani
Moc ich taka! toż placom, gdzie męże zebrani,
I długim murom miejskim w ostrokół warownym,
I wszystkiemu się dziwił dziwem niewymownym.

A tak gdy przed królewski szczytny dworzec przyszli,
Atene jasnooka ozwie się w tej myśli:

»Oto dziadku wędrowny dwór, o który pytasz,
Masz przed sobą; tu w kole biesiadnem powitasz
Władyki tego kraju, wszystko ród Zewsowy.
Idź prosto, nietrwóż sobą i nietrać nic głowy.
Śmiały idzie przebojem i przeto wygrywa,
Mniejsza, czy cudzoziemcem do obcych przybywa.
Wszedłszy tam, naprzód panią pozdrowić się godzi;
Zwie się Aretą; z jednych rodziców pochodzi

Co mąż jej, bo Pozejdon Nauzyta, ich dziada
Spłodził na Periboi, jak o tem wieść gada —
Najpiękniejszej kobiecie, a najmłodszej córze
Króla Eurymetona, co to chłopy duże
Giganty rządził, które do szczętu wygubił,
A i sam zginął. Otóż Pozejdon ją lubił,
Z nią miał syna Nauzyta, władzcę tych Feaków,
Któryto znowu spłodził dwóch dziarskich junaków,
Roksenora z Alkinem. Wzdy pierwszy żył mało,
Bo po godach weselnych Feb zabił go strzałą,
I jedna tylko po nim została dziewoja
Arete, a dziś żona króla Alkinoja.
Mąż ją czci; żadna w świecie bardziej nieuczona
Trzymająca rząd domu mężowskiego, żona —
A tę cześć tak serdeczną odbiera bez zmiany
Od samego Alkina, od dziatwy kochanej,
Od ludu, co bożyszczem nazywa ją swojem,
Że gdy w mieście ją ujrzy, pcha się do niej rojem.
Bo to i rozum piękny i dowcip tej pani
Umie radzić, przejednać tych co pogniewani.
Jeśli na ciebie okiem popatrzy łaskawem,
Toś wygrał, i przyjaciół obaczysz niebawem,
I wrócisz w progi własne do rodzinnej ziemi«.

Rzekłszy to córa Zewsa z oczyma sowiemi,
Rzuciła smugi Scheryi rozkosznej, i lotem
Minąwszy mórz pustkowia i Maraton, potem
Przebiegając w Atenach ulice i place,
Weszła w Erechtejosa zamczyste pałace.


Odys w królewskie gmachy podążył w tej dobie,
I długo stał przed niemi i rozważał sobie,
Czy ma nogą przestąpić pański próg śpiżowy;
Gdzie, jak promień słoneczny, lub blask księżycowy
Wnętrze komnat pałało. Ściany wyłożone
Miedzią, biegły to w jedną, to w drugą znów stronę,
Od progu w głąb i głębiej; w koło gzyms niebieski —
Wewnątrz w każdej świetlicy drzwi ze złotej deski;
Próg miedny odrzwia srebrne dźwigał, a sklepienie
Ze srebrnej belki. U drzwi też złote pierścienie.
Psy złote i psy srebrne z obu stron podwoi,
Co je Hefajstos ukuł, ten mistrz w sztuce swojej —
Leżały rzkomo stróże domu swego pana,
Ani śmierć, ani starość stróżom tym nieznana.
Od progu w głąb i głębiej w rząd poustawiane
Pod ścianami szły stołki; na stołkach zaś dziane
Kobierce, ręką niewiast misternie wyszyte.
Tam siadają feackie pany znamienite,
Jedząc, pijąc; niezbywa nigdy im na niczem.
Na podstawach dokoła z młodzieńczem obliczem
Stały złote posągi trzymając kagańce,
Gościom przyświecające przy nocnej hulance.
Pięćdziesiąt tam niewolnic krzątało się w dworze;
Te obracały żarna, mieląc płowe zboże,
Inne przy krosnach; kądziel znowu przędły inne,
Jak liście na topoli, wciąż w ruchu, wciąż czynne,
Zbijały pasma tkanin mocno, aż z warsztatów
Tkackich tłustość ściekała. Bo jak tęższych chwatów
Nad Feaki do morskich wypraw niema w świecie,
Tak dowcipem niesprosta feackiej kobiecie

Żadna inna w tkaninach misternej roboty;
Atene im wyłącznie dała te przymioty.
Za dziedzińcem sad duży ciągnął się od brony,
Czteromorgowy, w koło płotem ogrodzony;
Kędy drzewa wysokie i kwieciem okryte,
Rodzą grenaty, gruszki, jabłka smakowite,
Słodkie figi; toż drzewa oliwne tam były;
Przez rok cały tak zimą, jak latem rodziły;
Bo w ciepławym zefirze co tam wciąż powiewa,
Jeden owoc się kluje, drugi już dojrzewa;
Jabłko idzie po jabłku, gruszkę gruszka spycha,
Figa figę, i owoc zawsze się uśmiecha.
Widać tam i winnicę bujną w winogrona,
Część jej duża na upał słońca wystawiona,
Ażeby schły jagody; więc jedne w kosz biorą,
Drugie tłoczą, wiośnianki dochodzą niesporo;
Tu kwiat ledwo, tam już się rumienią jagody.
Za sadami warzywne leżały ogrody:
Grzędy ziół wonnych, kwiatów pstrokatych bezliku;
Jest dwie krynic: z tych jedna wije się w poniku
Przez sady; druga pańskie podwórze obmywa;
Z niej wody na potrzebę lud miejski używa,
Takato nad królewskim domem łaska bogów!

Długo Odys tułaczy stał zdumion u progów;
A gdy wszystkiemu w duszy dość się nadziwował,
Próg przekroczył i w wnętrze komnat tych wstępował.
Tam — feackich bojarów zastał godujących,
I ostatnią z czasz winnych objatę lejących

Na cześć Argusobójcy. Zwykle biesiadnicy
Robią to, aby smaczny sen znaleźć w łożnicy.
Boski Odyssejs izbę prędkim mierzył krokiem,
Od Ateny odziany lekuchnym obłokiem —
Aż dopadł Alkinoja — siedział przy Arecie.
I gdy Odyssejs dłońmi kolana jej splecie,
Naraz zeń święty obłok zsunął się ze wszystkiem —
I w izbie zmilkli goście; zdumieni zjawiskiem
Patrzyli na przybysza. On wzniósł prośbę, którą
Miał w tych słowach: »Areto, Roksenora córo!
Błagam twego małżonka, ciebie i tych gości,
Ja tułacz; niechaj bogi dadzą wam w pełności
Zdrowia, szczęścia, by jeszcze i na wasze dziatki
Godność od ludu dana spadła, i dostatki —
Przez litość wrócić do dom pomóżcie mi prędzej;
Długo, długo się tułam w sieroctwie i nędzy.«

To rzekł, i na ognisku wraz usiadł w popiele
Przy ogniu; goście zmilkli, chociaż ich tam wiele.
Aż wreszcie przerwał ciszę mąż najstarszy laty
Siwy Echinej, w słowa wymowne bogaty;
Dawnych wieków pamiętny, znał obyczaj stary;
Więc się zaraz odezwał mądrze i do miary:
»Ej niegodzi się królu, bo to nie w zwyczaju
By w popiele siadywał gość z cudzego kraju.
Czekając na twój rozkaz, chowamy milczenie;
A zatem podnieś gościa; na srebrne siedzenie
Posadź tu obok znami. Kieryksom każ w kruże
Wino lać — cześć oddamy Bogu co grzmi w górze.

Wszak pod jego opieką stoją nieszczęśliwi —
A klucznica z spiżarni gościa niech pożywi.«

Wzruszyła się tą mową Alkinoja dusza;
Powstał — i niezłomnego dłoń Odysseusza
Wziąwszy; podniósł z popiołu, posadził przy sobie
Na miejscu Laodama, co gościa osobie
Musiał ustąpić, chociaż ojca ukochanek.
Służebna na srebrzystej misie złoty dzbanek
Pełen wody przyniosła i ręce nią zmyła
Gościowi; poczem gładki stół mu przystawiła.
Potem skrzętna klucznica przyniosła mu chleba.
I rozmaitych potraw z spiżarni, co trzeba.
A boski tułacz Odys jadł i spijał głodny.

Do kieryxa tak mówił Alkinoj, pan godny:
»Pontonoju! lej wino gościom, rozdaj kruże
Aby obiatę Bogu złożyć, co grzmi w górze,
I wszystkich nieszczęśliwych pod skrzydła swe bierze.«

Rzekł — i Pontonoj wino po pełnym kraterze
Znowu gościom podawał. A tak, gdy ofiary
Każdy część wylał, i sam napił się do miary —
Przemówił znów Alkinoj do wszystkich co byli:

»Posłuchajcie kniaziowie i władycy mili!
Mówię do was co serce podaje do głowy:
Podjadłszy, idźcie do dom na sen wywczasowy.
Jutro więcej starszyzny zwołamy na koło,
Aby obcego gościa uraczyć wesoło;

A przytem obiatami zjednać sobie bogi,
I obmyślić, jak wróci ten człek w swoje progi,
Aby wolen tułaczych niewygód i trosek,
Z pomocą naszych ludzi do rodzinnych wiosek
Dostał się; a już mniejsza, czy drogi ztąd kawał;
Byle w ciągu podróży strapień niedoznawał.
Aż gdy stanie na miejscu, niech się tam rozlicza
Z wyrokami przeznaczeń, jakie tajemnicza
Nić mu snuje przez twarde prządki uprzędzona,
Kiedy na świat dziecięciem wyszedł z matki łona.
Lecz jeśli to zbiegł z nieba który nieśmiertelny,
To znać, że Bogi mają jakiś cel oddzielny;
Zwykle bowiem w widomej postaci się jawią
Zasiadają wraz z nami, jedzą, piją, bawią;
Zwłaszcza jeśli ich sutym uczcimy prażnikiem;
Lub też zszedłszy się w drodze z samotnym pątnikiem,
Biorą kształt ludzki; chętnie kumają się z nami,
Toż z grubymi Kiklopy, albo z gigantami.«

Na to mądry Odyssejs odpowiedział skromnie:
»O Alkinoju! niemyśl proszę cię tak o mnie.
Przecieżem do żadnego niepodobien Boga,
Ani wzrostem, ni kształtem, chudzina uboga.
Lecz jeźli kogo znacie z chodzących po świecie
Najnieszczęśliwszym, to mnie równać z nim możecie;
A i więcejbym cierpień naliczył i biczy,
Któremi wyrok Bogów ćwiczył mię i ćwiczy;
Wzdy pozwólcie niech zjem co, choć w oczach łza stoi.
Nic głodnego żołądka ponoś nieukoi:

Głód największym tyranem, ciągle się napiera,
Niedbając, czy ból jaki duszę ci rozdziera.
Że mi serce się kraje, nic to mu nieszkodzi:
Jeść, pić, co chwila woła żołądek, ten złodziej!
I wszystko, com wycierpiał na starość i z młodu
Zapominam, dopóki nienapasę głodu.
Więc błagam was władycy, gdy ranek zaświta,
Wyprawcie mię do domu biednego rozbita!
Zniósłszy tyle, już życia nieżalby mi było,
Gdybym ujrzał włość moją, dworzec, czeladź miłą!«

To rzekł — i jego mowie przytuszą książęta,
Odesłać go do domu, rzecz słuszna i święta.
Więc wylawszy obiatę, gdyż sami dość pili,
Na smaczny wypoczynek do dom podążyli.
Boski Odyssejs w izbie pozostał godowej
Obok króla posadzon i obok królowej;
Gdy służebne ze stołów sprzątały naczynia —
Więc rzekła doń Arete, ta biała kniahinia,
Poznawszy na nim chiton i piękny odziewek
Który sama utkała z pomocą swych dziewek —
Zagabnęła go lotnem słowem w tym sposobie:

»Gościu! pozwól, żeć jedno zapytanie zrobię:
Coś zacz? zkąd się tu wziąłeś? Czemu w tym ubiorze?
Mówiłeś wzdy, żeć na ląd wyrzuciło morze?«

Na to jej mądry Odys dał taką odpowiedź:
»Trudno mi od początku robić całą spowiedź

Tych bied, jakiemi Bogi ścigają mię srodze,
Jednak twej ciekawości królowo dogodzę.
Ztąd daleko na morzach jest ostrów niewielki
Zwan Ogigią, siedziba srogiej zwodzicielki
Kalipsy pięknowłosej, a córki Atlasa —
Każdy Bóg jej unika, człek tam niepopasa;
Mnie tylko nieboraka demon zagnał do niej
Kiedy piorun Zewsowy na pełnych mórz toni
Roztrzaskał mi łódź moją. W dom mię swój przyjęła
Gościnnie nakarmiła, potem wmawiać jęła
Że mi da nieśmiertelność, a z nią młodość wieczną —
Lecz się broniłem od niej odmową stateczną.
Siedem lat mię trzymała — i nieraz łza padła
Na ambrozyjne szatki, które na mnie kładła.
A gdy ósme już lato nadeszło w lat toku,
Sama nagli na odjazd. Niewiem czy z wyroku
Zewsa, czy że jej serce doznało odmiany;
Dość, że na wątłej tratwie wićmi powiązanej
Wysłała mnie, żywnością, winem i odziewkiem
Niebiańskim opatrzywszy i ciepłym powiewkiem
Dmącym na jej rozkazy, gnała mię przez wody;
Całe dni siedemnaście płynąłem bez szkody;
W osiemnastym ujrzałem zarosłych gór czuby
Tej tu ziemi — i widok weselił mię luby!
Biedny! nieprzeczuwałem, jak srogie opały
Zgotował mi Pozyda gniew zapamiętały.
Jakoż wnet rwącym wichrem pomięszał mi szlaki;
Wzdął wielkie morze, bałwan cisnął na mnie taki,
Żem na tratwie od strachu wzdychał i dygotał —
Aż wichr wpadając na nią do szczętu zgruchotał.

Wpław poszedłem, i ramion użyłem za wiosła;
W końcu mię wieja z falą na wasz brzeg doniosła.
Alić tam, gdym wychynął bałwanem porwany,
Byłbym się w proch roztrzaskał o brzeżnych skał ściany
Tyle, żem się wczas cofnął i przylądek zdala
Opłynąwszy, na rzekę trafiłem. Jej fala
Cichsza, brzeg płaski, bez skał, do wyjścia dogodny —
Wyszedłszy, bez tchu padłem. Gdy nastał mrok chłodny
Zaraz brzegi strumienia opuściwszy, w głuche
Krze zalazłem, zgarniając na się liście suche,
A ległszy, sen mi długi zesłał Bóg w tej dobie.
Zmordowany, pod kołdrą liścia spałem sobie,
Przez noc całą; poranek przeszedł i południe —
I dopierom się ocknął, kiedy słońce cudnie
Zaczynało zapadać. Spojrzę k’brzegom morza —
Tam igrały dziewczęta, między niemi hoża
Córa twa, istne bóstwo, dzieliła zabawę.
więc błagam, i serce znalazłem łaskawe.
Przyjęła mię, nad podziw, nad wiek swój sędziwa,
Choć wiek młody zazwyczaj nieroztropny bywa —
Ona i jeść mi dała i wino ogniste,
I obmyła w strumieniu i w te szatki czyste
Oblekła. Ot i szczerą zrobiłem ci spowiedź«.

Na to mu Alkinoos taką dał odpowiedź:
»Gościu! wzdy córka moja za to sprawę zda mi
Żeć nieodprowadziła tu z swemi dziewkami:
Przecieżeś się o pomoc naprzód uciekł do niej?«
Na to odrzekł Odyssejs: »O niechże Bóg broni
Królu! żebyś naganiać miał to dziecko złote.

Właśnie, że mię ze sobą wziąść miała ochotę,
Jednom się temu oparł z wstydu i bojaźni,
Czy mój widok twojego gniewu niepodrażni?
Obcy człowiek tak łatwo w podejrzenie wpada«.

Alkinoos mu na to tak wręcz odpowiada:
»Przecież gościu! krwią serce niekipi tak u mnie
By o nic wrzało: gniew mój hamuję rozumnie.
Obyż za sprawą Zewsa, Ateny lub Feba
Mąż jak ty, i jakiego właśnie mi potrzeba,
Trafił się dla mej dziewki, a dla mnie na zięcia;
Zostałby zawsze z nami. Ręka jej do wzięcia,
Wiano sute, dom, włości — wszystko wziąłbyś po niej.
Lecz gwałcić cię ja niechce. O niech nas Bóg broni
Od takiego postępku! Wiedz, że na jutrzejszy
Dzień, twój odjazd naznaczam, nie żaden późniejszy.
A teraz spać się połóż, niech cię sny kołyszą,
One przez ciche morze ci potowarzyszą;
Popłyniesz w kraj swój, do dom, i gdzie chęć powieje;
Choćby nawet i dalej gdzie za Eubeję,
Co ma leżeć najdalej, jak mówią ci, którzy
Z Radamantysem w tej tam bywali podróży,
Wożąc go do Tycyosa z Gei zrodzonego —
Na tę drogę im dosyć było dnia jednego;
Bez trudu i napowrót do dom go odwieźli.
Sam zobaczysz i przyznasz, że wcale są nieźli
I tęgo wyćwiczeni ci moi żeglarze
Sudnami bujający po wodnym obszarze«.
Słowa te Odys przyjął jak wieszczbę radosną,
I tę modlitwę usty jął odmawiać głośno:

»Ojcze Zewsie! spraw, żeby Alkinoj mógł ino
Spełnić to, co obiecał. A iście niezginą
Jego czyny, i sława pójdzie po rozłogach —
A ja przecie w ojczystych raz ujrzę się progach!«

Gdy taką między sobą rozmowę tam toczą,
Białoramienna pani dziewkom swym ochoczo
Słać kazała dla gościa pod wystawą łóżko,
Wymościć je prześliczną z czerwieni poduszką;
Na to kobierce, płaszcze znów na to wełniane
Dać do przykrycia. Dziewki z tem powyprawiane
Wybiegły z izby, sobie pochodniami świecą —
A gdy się oporały dla gościa z łożnicą,
Wróciły, zapraszając Odyssa w te słowa:
«Gościu! idź spać; łożnica czeka cię gotowa«.
Słysząc to, rad był Odys, że sobie wypocznie;
I na miłe wywczasy udał się niezwłocznie.
Tak złożył boski tułacz głowę do snu skłonną
Na łożu, pod wystawą szczytną, echem dzwonną.
Zaś Alkinoj spał wewnątrz zamkowych pokoi,
Przy zdobiącej małżeńskie łoże, żonie swojej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Homer i tłumacza: Lucjan Siemieński.