O Juljuszu Słowackim

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł O Juljuszu Słowackim
Podtytuł w sześciu publicznych posiedzeniach (z dodatkiem rozbioru Balladyny)
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

O JULJUSZU SŁOWACKIM
W SZEŚCIU PUBLICZNYCH POSIEDZENIACH
(Z DODATKIEM ROZBIORU BALLADYNY)
...servi inutiles sumus... quod debuimus facere, lecimus[1].


LEKCJA PIERWSZA.

Słowa publiczne i prywatne nie różnią się przez tła i formy, ale więcej przez ich naturę samą; prawda ta, ważna jest szczególniej dla nas jako nie mających bytu politycznego, a przeto opierających się na bezwzględnej ważności słowa. Pod klasycznemi filarami frontonu Magdaleny[2] widzieliście dorodnego człowieka w hełmie rzymskim, odzianego szatą, podobną do sagum[3], i mówiącego patetycznie; tło tutaj klasyczne, forma klasyczna, jednak słowo człowieka tego publicznem nie jest, — jest to bowiem sprzedawca ołówków. Gdyby zaś Kopernik kilku poufnym przyjaciołom zwierzał prawdę, objaśniającą harmonję światów, słowo jego, lubo przy mniej patetycznych warunkach, należałoby do całego świata. Taka to wielka jest różnica między słowem prywatnem a słowem publicznem. Obowiązkiem mówcy publicznego jest: jasność w prawdzie nie jasność w literze samej, a która przeto zależy od wielu poza nami będących warunków, nie koniecznie zaś od nas samych. Jasność w sferach nie umysłowych nawet jest to przeźroczystość; światło jest przeźroczyste, mowa niemniej jasną jest wtedy, gdy jest przeźroczystą. Tak naprzykład gmach architektury doskonałej przeźroczysty być może i powinien, chociaż z granitu, a jest on nim wtedy, gdy fronton pozwala odgadnąć plan i budowę wewnętrzną gmachu całego, gdy tymczasem szyba kryształowa może owszem zakrywać przedmioty, za nią będące, skoro ten, który patrzy, obierze niewłaściwy, t. j. obierze wskośny punkt zapatrywania się. Od mówcy więc samego nie zależy tu wszystko: jeżeli albowiem dla uprzytomnienia jakiej prawdy potrzeba pierw długich komentarzy, uwaga słuchaczy odciąga się poza oś kryształu tej szyby, poza ogół planu tego gmachu — i oto zarazem przeźroczystość owa zatraca się.
Jeżeli wiecie, co jest poeta, nie dziwię się; każdy, kto nie medyk, wie przecież w pewnym względzie, co jest krew, dość aby się skaleczył... Jeżeli akademje nie żądały definicji poety, nie dziw, najłatwiej definjować to, co w oddali.
Ale, jeżeli kto zna stanowisko poety w społeczeństwie i jego służbę pojmuje, ten wie bardzo wiele, więcej, niżeli wszyscy wiedzą, więcej niżeli wiedzieć można, więcej, niżeli jest uznanego w rzeczywistości. Kiedy się mówi żołnierz, urzędnik, rzemieślnik, daje się zarazem pojęcie pewnego tła ich działalności, kiedy się zaś mówi poeta, nie określa się tego. Żołnierz, urzędnik, przyjmuje to ze społeczeństwa, co ono mu dać i co on przyjąć może, gdy tymczasem poeta przyjmuje to jedynie, czego mu zaprzeczyć nie można. Nawet urzęda i stopnie akademickie udzielane bywają poetom wtedy jedynie, kiedy im onych odmówić niepodobna.
Język uświęcił to formą osobną wyrażenia zarówno potocznego, jak głębokiego, to jest: «nie można odmówić mu talentu, nie można odmówić zasługi i t. p.». Byłoż tak zawsze? Jest-że poezja tak młodą, że nie miała dosyć jeszcze czasu, aby wyrobić dla swych zwolenników stanowisko w społeczeństwie? Nie — zaprawdę. Pytania te są ważne choćby dlatego, że nigdy dotknięte nie były. Spójrzmy w przeszłość.
U ludu izraelskiego, od którego poczynam, gdyż chronologja i archeologja społeczna nie poczyna się pierwej, poeta miał zupełnie jasne i społeczne stanowisko; urząd i godność jego odpowiadały owdzie temu, co dziś nazywamy «sędzią przysięgłym»; prorok nie był przypadkowym — lud, urząd, i królowie, wiedzieli, co jest prorok, owszem, to było właśnie piękne i wielkie, że osobistość tylko proroka mogła ulegać krytyce, że, powiedziałbym, wątpić można było, czy ten i ów jest prorokiem prawdziwym, nie wątpiąc wcale, że prorok jest, co jest i jakie jego stanowisko.
U Greków poeta orfeiczny[4] wielce do proroka izraelskiego podobny, dramatyczny, to kapłan, albowiem ołtarz jest przed sceną — bohaterski zaś, to znów historyk, albo muzyki wojennej przewódzca. Ci, co z Koryntu do Rzymu z kapitulacja miasta wysłani byli, to już oratorowie, nie poeci; poeta do tak praktycznej misji nie byłby zdolny! Proza historyczna, oratorstwo i dyplomacja u Greków zaczęły się dopiero pod koniec ich istnienia, gdyż historja Grecji na epopei się raczej opierała. U Rzymian dopiero, których misja była najmniej wyłączną, najmniej, że tak powiem, rzymską, gdyż na cały świat się rozlewała, poeci przechodzą już na stanowisko wyłącznie literackie. W miarę zaś, jak do objawienia się zbliżamy, prawdziwi poeci milkną, albo są to już pedagogowie, nauczyciele i klienci, co bez Mecenasów[5] się obejść nie mogą z powodu że ich stanowisko społeczne jest wątpliwe, Horacy pisze wierszem sztukę wierszowania. Od tego więc czasu pieśń na samą siebie się obejrzała i ujmuje swoje prawa w formę — i odtąd to aż do Tyberjusza wszelka praca intuitywna ucicha; Sybille zaczynają przestawać mówić — jest to godzina, w której na krańcach państwa rzymskiego przechadza się Słowo wcielone z uczniami swymi. Niemniej, za czasów Nerona, to jest współcześnie do pierwszego prześladowania chrześcijan rodzi się Plutarch, a ten za rzecz niezbędną uważa upowszechnienie już rozprawy swojej, prawie akademickiej, o zasadzie pojmowania poetów i o sposobie ich czytania. Tak dalece nie tyle już tworzenie, ile z utworów korzystanie obowiązuje. Egipt zostawiłem na boku — o jego poezji nie wiemy nic; jest to dom niewoli, naród w którym martwa symbolika pożarła wszystko. Gdyby się tam poeta zjawił był, to nie mógłby być kto inny, jak Mojżesz — lecz ten egipskie tylko mleko ssał, ale przez krew i ducha do Izraela należy.
Dlaczegóż socjalna godność poety upada i korony poetyckie zlatują w miarę, jak ku godzinie objawienia się zbliża, i dlaczego na pole literackie poezja przechodzi? Tajemnica tego bardzo jasna: kapłanowie nadziei nie mieli już co robić u betleemskiego żłobu. Nadzieja wszelako odsłoniła nam przez to samo opony i pokazała pierwociny całokształtu architektury swojej, objawiła się niejako i stała się jedna z trzech cnót, gdy pierwej była jedyną. Gdzież więc ci kapłanowie nadziei od chwili, w której spełnia się na ołtarzu święta ofiara, od czasów pomiędzy Horacym a Plutarchem, od chwili, w której poeta nie chrześcijański z kartek sibilijskich spisuje proroctwo, że się narodzi syn z dziewicy, który będzie królem wieków, od czasów, kiedy i druidy w Gallji dzikiej na kamieniach wnijścia do świątyni kładli napis «Virgini pariturae»[6], od chwili w której Sybille przestają mówić. Gdzież więc, mówię, ci kapłanowie odchodzą Oto odchodzą oni poza niedziele tej nadziei, oto odchodzą w dnie jej powszednie i robocze, albowiem dla człowieka pojedyńczego nadzieja jest już spełniona, ale dla człowieka zbiorowego, narodu i narodowości poczynającej się, spełnienia nie było. Tam więc oni odchodzą, a przeto urzędu swego kapłaństwa nadziei nie składają, który zaś nie poruszył się z miejsca i przy ołtarzu pozostał, ten stawał się świątecznego języka poetą, jak nasz Sarbiewski, gdy tymczasem inni odchodzą witać całość, co jeszcze blasku zbawicielowego nie doznała. Idą na pola gdzie światłość Pańska nie zajaśniała jeszcze, idą do tego, co ma się nazwać ojczyzną, a czego ludy starożytne wcale nie rozumiały, albowiem doskonałość ciał ich zbiorowych nie była w stanie nigdy wytrzymać doskonałości człowieka pojedyńczej — owszem, w walce z nią była i jakoby na zatrzymywaniu onej własny zyskiwała rozwój.
Bo, choć Izrael posiadał wszystko, aby całością wielką stanął, jednakże rozwoju prawdy chrześcijańskiej wytrzymać nie mógł. Nie Wytrzymał on tego, co ta prawda nauczyła, że nietylko święty, ale i obcy włóczęga, to jest Samarytanin, równych praw miłości doznawać powinni i że pożytecznem nie jest wcale, aby jeden dla narodu zginął.
Widzę się obowiązanym objaśnić tę peryfrazę[7], wziętą z wniosku senatorskiego żydowskiego, kiedy szło o sprawę obywatela izraelskiego, czyli obywatela narodu, w prowincję rzymską i gubernję jedną zamienionego. Wtedy albowiem wniosek ów brzmiał: iż pożyteczna jest, aby Jezus Nazareński, czyli, jak tam mówiono, «aby jeden dla narodu zginął, albowiem Rzymianie mogliby po zaburzeniu, które nastać mogło, przyjść i gorzej ucisnąć tę ojczyznę, to jest tę gubernję rzymską». Wykazując przeto, o co się rozbiła izraelska całość, położyłem na boku rzecz religji w tym względzie i mówię jedynie, dajmy na to, o proroku izraelskim, stawianym przed sąd izraelski. Sąd zaś ten o obywatelu i proroku swoim pontyfikalnie wyrokuje, że pożyteczna jest, aby zginął dlatego, iż najeźdźcy ojczyzny mogliby przez życie jego uszwankować i obrazić się. Jest to pierwszy i ostatni dyplomatyczny krok, którym zakończyła się pielgrzymka izraelskiej ojczyzny do nicości. Długo wypadałoby określać i czas na to nie pozwala, aby w całości wypowiedzieć, iż polarnie[8] przeciwne stanowisko zajęła w tym względzie najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska w rozwoju dziejów ludzkości, gdzie liberum veto nauczyło przeciwnie, to jest, że dla jednego sprawiedliwego cały naród na kartę postawić można: w czem wszelako drogą mi jest rzeczą, iż do tak nieroztropnego narodu mam zaszczyt się policzać. I nie mniemam bynajmniej, aby «liberum veto» (ten przezacny i wielki klejnot) zgubiło Polskę, ale że nieoświecona onegoż liberum veto aplikacja[9] uczy, iż nie należy wielkich narodu myśli zniżać do nieoświeconych obywateli, ale raczej umysły ludzi do wielkich narodu myśli wznosić.
Była też i Grecja ponad wszystkie nieledwie ludy uposażona, ale ta nietylko Zbawiciela, ale nawet przezacności sokratesowej znieść nie mogła i, podawszy mu truciznę, aby narodu nie przerósł, poniżyła się sama. Gdy tymczasem na zewnątrz wywiódł ją właśnie najpiękniejszy jej bohater i profilem podobny do stawianych przed narodzeniem się jego posągów w świątyniach... Ten to najpodobniejszy do niej i najukochańszy jej syn, to dziecko jej, wykołysane pieśnią, które zasypiać nie mogło bez «Iljady» i miecza pod głowa — Aleksander! On wywiódł ją poza nią i immolował[10] jej egoizm... Byłci nareszcie i Rzym, ale ten znów zamiaru nigdy nie miał, aby się kusić o otrzymanie tej ojczyzny, do której my zdążamy. Rzym też nie miał był nic potemu, aby taką całością stał się, nie miał nawet jednej familji, była to bowiem szajka zbiegów, zmuszona sąsiednich narodów niewiasty porywać, aby pierwsze utworzyć stadła. Nie miał niemniej granic ani środka; środkiem dla niego była kolumna na forum, na której naznaczone były odległości od miast i koczowisk ludów świata, gdy znów granicami państwa — granice świata. Nie mógł się więc Rzym kusić o zrozumienie słowa «ojczyzna» i, jeśli w nim błyszczą postacie wytwornym patrjotyzmem, są to raczej resztki greckiego słońca, jest to patrycjat rzymski, wychowany na greckiej pieśni i wiedzy. Ja sam przy kagańca świetle w grobach Scypjonów widziałem zamiast c rzymskiego greckie k na napisach, a jeżelić kto ortografją obcą na familijnych grobach pisał, zaiste, że musiał być mniej na żywiole rodzinnym wykarmiony.
Jeżeli zatem powiedziałem, że poeci odchodzą w te strony, w których światło zbawicielowej prawdy jeszcze nie świeciło i idą przecież, nie tracąc właściwego im kapłaństwa nadziei, powiedziałem rzecz słuszną. Od tej chwili albowiem zajaśniała dla historji prawda nowa, że ojczyzna nietylko w chrześcijaństwie się zaczyna, ale zawsze jest ziemią obiecaną, że, ściślej mówiąc, pierwej była ziemią obiecaną, potem społecznością obiecaną, a teraz mówię, że razem i ziemi, i społeczności obiecanej wygląda się. I poczęła się oto dla poetów służba nowa, której świadomości lubo nie mają, dziś wszelako po wyciskach stóp ich domyślamy się kierunku dróg, które przebiegli, i natury owoców, które przynieśli. Mając oni za jedyną potęgę i środek słowo, słuszna, iż rozpoczęli od języków; gdy więc jedni zatrzymali się przy ołtarzu rzymskim, jak Sarbiewski, drudzy szli we właściwym im kierunku kapłaństwa nadziei. Ten i ów lud albowiem dziś polany wodą, dziś też policzony został w księgę i epopeję chrześcijańską, aleć języka lud żaden z dnia na dzień nie przemienia, języka, mówię, pasji uczuć i całej dramy życia, które się za przejściem chrześcijaństwa odmieniło, zwłaszcza, iż lud takowy składał się z rozmaitych warstw; kapłanowie więc owi podnieśli od dołu język ludu. I byli to truwery, minesingery, bojanowie i resztka skoldów[11], którzy, uchrześcijańszczając języki choćby wytwornością i formą onych wyższą, nadzieję nową przynosili. Aż po czasach służb takich powstawały potęgi ogólniejsze, jak Dant naprzykład, który nietylko już ojcem chrzestnym języka swojego został, ale teologicznego tłumaczem i politycznego twórcą. Postwarzali oni też wiekom i czasom swoim języki, a o socjalnem jednak poety stanowisku i w tej drugiej erze ich działania nic się nie dowiadujemy, owszem na mecenasach każden się z nich opiera. Scaliger[12] jest Danta mecenasem, Kalderona król Filip uwzględnia, Jana i Piotra Kochanowskich król Jegomość. Nie mówię też tu o zasługach wyłącznie filologicznych tych poetów: kwestja języka transfiguracyj społecznych i samego wreszcie języka fenomenów[13] jeszcze nie była spostrzeżoną. Ważności zaś takowej między innemi najlepiej dowodzi to, że pod ostatnie czasy, gdy Chiny (acz przy niewidzialnym chrześcijaństwa oryflamie)[14] poczęły się już rozłamywać, największą trudnością, jaką sprawy tej ogromnej spotkało rozstrzygnięcie, było nic więcej, tylko jednego wyrazu używanie, to jest, że nie wiedziano, czy wyrazu czing lub też czing-ti użyć na określenie chrześcijańskiego Boga. Kiedy więc już wszystkie języki gminne stanów i narodów utworzone były, rozpoczęły się znowu, że tak powiem, nowe języki fenomenów, właśnie, że z samej składni i z samego postaciowania się i ruchu ciał zbiorowych powstałe. Bez tych zaś języków nie możemy, zaiste, poznać epoki, w której się żyje, chyba, że po liczbach kalendarzowych i matematycznych cyfrach, nieomylnych tam zwłaszcza, gdzie właśnie że już życia niema! Od tej to zaś chwili prace poetów na dwie się połacie rozłożyły: przeszłości i przytomności. Na jedną, aby rozwiązać mowę wieków w ustach sfinksa, i na drugą, aby mowę chrześcijańską odtworzyć nanowo w chwili, gdy dąży do ubóstwienia formy samej, a przeto do spogańszczenia się, lubo częstokroć bezwłasnowolnie i bezsamowiednie. Skoro zaś poeci odeszli w to już strony, nastąpiła dla nich straszna próba. Ileż razy albowiem musieli spotykać te momenta, w których formy prawd samych zamieniały się w fałszu bałwany i trzeba było walczyć z tym chaosem form, który przez wszystkie wieki we wszystkich wyobraźniach rodził potwory Sfinksy, Chimery, Minotaury i smoki, zawsze i wszędzie u ludów wszystkich wyrażane zbiegowiskiem bezładnem rozmaitych form w jedną poczwarę. O tych to straszliwych walkach pięknie mówi Juljusz Słowacki:

Cierpienia moje i męki serdeczne
I ciągłą walkę z szatanów gromadą,
Ich bronie jasne i tarcze słoneczne,
Jamy, wężową napełnione zdradą,
Powiem, wyroki wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj brzemie kładą,
Abym wyśpiewał rzeczy przeminięte
I wielkie duchów świętych wojny święte!

Zajmujemy się tu wyjaśnieniem obowiązków poety, bo i jakże możemy oceniać, jak je wypełniał, skoro nie wiemy pierwej, jakie miał obowiązki? Krytyka dzisiejsza mało się tem zajmuje, owszem, opiera się ona zawsze na smaku recenzenta, kryterjum zewszechmiar względne i nieuprawnione niczem. Poszukujemy więc zasad, rysujących obowiązki poety, krytykę zostawiwszy na stronie. Jestem przekonany, że wszelkie prawo i na innych polach obowiązuje zupełnie o tyle tylko, o ile zupełnemi, żywemi postaciami prawych obywateli zapieczętowało ważność swoją. Ludzie prawi dają dopiero obowiązującą moc prawu ludzi!
I tak naprzykład prawda ta, iż mądrość nie jest samą tylko wiedzą, lecz że ona w życie przejść musi i je ogarnąć, jak i ta druga, że dusza jest nieśmiertelną, dawno były znane: pierwsza, u wszystkich mędrców, druga u Egipcjan; ale prawdy te nie obowiązywały były tyle, aż dopiero od chwili, gdy w życiu samego Sokratesa kielich jego prawdom tym moc nadał. Grek ten jest tu pieczęcią: kielich dopełnił i na statuę żywą obowiązku zamienił statut pisany. Byłże wszakże poeta, któryby w dziejach poezji to zajmował miejsce, które Sokrates w filozofji dziejach zajmuje, któryby przeto niemniej, jak ów mędrzec, na polu swojem wcielił żywioł poetyczny i zapieczętował śmiercią?... Pytanie to jest arcyśmiałe — gdzież albowiem obrócę oczy, aby znaleść cyklicznego[15], że tak powiem, poezji męża?
Miałżebym się aż wrócić do owego, który był piękny i złotowłosy, jak Apollo, silny, jak Herkules, gdyż lwy rozdzierał, skoro napadały trzodę — który, skoro mu królewską podają zbroję, przenosi nad nią kamienie, z potoku wzięte — który na biodrach nagich czuje wiatr z poświstem pędzonej przez zazdrość włóczni i przebacza — który, śpiewając, walczy — zwycięża i rządzi pieśnią (Dawid). Orfeusz jeden, gdybyśmy więcej o nim wiedzieli, może się do niego przybliżył! A jakkolwiek Dant był najcelniejszym z poetów, i w kilku bitwach udział wziął, i w politycznem życiu, i na wygnaniu, idzie nam tu przecież o takiego, któregoby nie już fenomenologiczny[16] późniejszych wywód tak postawił, ale któryby sam współcześnie świadczył i wiedział, czemu świadczy.
Tu uczynię przerwę i zapytam: Cóż jest bajronizm? Odpowiedzią będzie:
Najpowszechniej bajronizmem zowią rozczarowanie, tchnące niesmakiem, pieśń samobójczą, epopeję antysocjalną, antyreligijną, tudzież bez wątku i końca. Trzydzieści siedem lat za dni naszych wystarcza, zaiste, na epokę polityczną; ale trzydzieści siedm lat nie wystarcza jeszcze na wydanie sądu o człowieku, bo przy obecnych rękojmiach prawdy plotka nawet, wypowiedziana pobieżnie, trzydzieści siedm lat trwać może. Otóż właśnie, że trzydzieści siedm lat dobiega temu, bo to było, jak dziś, około Wielkiej Nocy, gdy w miasteczku greckiem zerwała się burza, pod tę porę nieprzewidywana. Wicher wielki porywał dachy i figowe drzewa w piasku okręcał wierzchołkami, a lud, pokazując palcem na okno niepozornego domostwa, wołał: «Burza jest wielka, albowiem kona człowiek wielki». Człowiekiem tym był Archistrategos[17] — Noel Byron, o którym Mickiewicz powiedział był, że jest Napoleonem poetów, a co jest jednakże niewłaściwe. Mickiewicz albowiem powtórzył tylko słowa współczesnych, którzy tak Byrona nazywali za życia, i gdyby był chciał swoją myśl powiedzieć, znalazłby odpowiedniejszą dla niego nazwę. Za czasów Napoleona wszelką doskonałość na każdem polu mężczyźni nazywali Napoleonem, kobiety zaś Janem Jakóbem Rousseau[18] takby i dziś jeszcze jakiego figlarza zwano małym Metternichem. Matka Noela Byron zwała go — J. J. Rousseau, jest to zaś język czasu, echo czasu, znaczenia istotnego nie mające. Tak samo i za czasów Cezara ludy dzikie wszelką potęgę zwały Kaesar (Caesar) i stąd wyraz niemiecki Kajser; tak i za Karola Wielkiego ludyszcza północne wszelką potęgę zwały Karól i stąd wyraz polski Król. Odrzuciwszy więc te okrzyki, nie zaś zdania współczesnych, na stronę, ze stanowiska historji powiedziałbym raczej, że: Byron Sokratesem jest poetów, umiał albowiem żywioł poetyczny w życie i w czyn wprowadzić z wiedzą tego, co czyni, a poparł to myślą, pieśnią, energją czynności swojej — owocem, przez nią otrzymanym i śmiercią wreszcie. Ecce[19] poëta!

LEKCJA DRUGA.

Na posiedzeniu zeszłem zapytywaliśmy siebie, co jest poeta i jakie są jego obowiązki? Ponieważ zaś nikt o to nigdy nie pytał, przeszliśmy cały tok historji. I widzieliśmy stanowiska poetów starożytnych, od Izraela przez Grecję i Rzym przeszedłszy. Widzieliśmy, jak umilkła pieśń w imię spełnienia nadziei człowieczeństwa, w miarę, jak do objawienia się zbliżyło i jak poeci na nowe pola idą nowej szukać nadziei ojczyzny! Widzieliśmy następnie, że jedni przy ołtarzu rzymskim zostali, jak Sarbiewski (wyraźnik całego tego cyklu poetów), drudzy, aż na krańce formujących się dopiero narzeczy gminnych podążają, a inni nareszcie w jednę rękę pieśń gminną, w drugą harfę kościelną wziąwszy, tak pośredniczą w onem rozejściu się, jak Zaleski.
Widzieliśmy albowiem, że jakkolwiek lud jaki był już sakramentalnie ochrzczony, nie przeto jednak istota jego z dnia na dzień całej swojej nie odmieniła treści, bo trzeba było nietylko dusze pojedyńcze do słowa objawionego chrztem powołać, ale i ducha narodu i ducha języka nową słowa potęgą uszlachetnić. A idąc tak za dziejami poezji i poetów losami i przeto obowiązki ich wyśledzając, doszliśmy aż do elementów, poprzedzających dzisiejszą epokę. Alić pojawiła się nam tu zaranna mgła, czy chmura i nie zadziwiło nas bynajmniej, że za takową tak nazwany bajronizm uważany jest, owszem, pocieszyło nas, że, ilekroć się z fałszywego wychodzi punktu, tylekroć i punkt dojścia nie może zadowolić. Jeżeli albowiem, przez tyle wieków krytykując, uwielbiając lub prześladując poetów, nie pytano się o ich obowiązki, jakże i ocenienie tak stanowczego zjawiska mogło być słuszne?
Tu, zaiste, że pora jest obrócić się do tych, o których powiada Byron: «Pocięci scyzorykiem, atramentem zlani» i dostroić, czem urywa strofę Juljusz Słowacki: «Chociaż mi serce pęka, śmiech mię bierze...»
Posiedzenie więc to miało być poświęcone wyłącznie Byronowi, wszelako, posłyszawszy, iż zdanie moje, że po niedzieli historycznej są przecież i poniedziałki historyczne i że nadzieja przeto, jakkolwiek spełniwszy się za przyjściem chrześcijaństwa, nie przestała jednakże być nadzieją, ostatecznie zrozumianem nie było. Winien jestem naprzód to objaśnić.
Ja umyślnie unikam bezpośrednio religijnych subtelności, ale, jeżeli miałbym kogo gorszyć, to i owszem, gotów jestem się z tego wytłumaczyć, proszę tylko o wyłączną indulgencję[20] na minut dziesięć, dla przytoczenia anegdoty ze zdarzenia istnego wziętej, a która za wstęp mi posłuży do wykazania ciemności określeń moich, i do objaśnienia tezy, że nadzieja wieków nie przestała przecież za chrześcijaństwa nadzieją być, że znowu zeszła do dni powszednich swoich.
Kiedy podróżowałem po Polsce, byłem na górze Święto-Krzyskiej i ostatni benedyktyn pokazywał mi bibljotekę. Ze stosu zakurzonych foljałów podniósłszy książkę, dostrzegłem tytuł «O szlachetnem z zacnemi domy paragonowaniu»[21] to jest Manuel du bon ton du XV (Il) siècle[22]. W rozdziale, w którym uczono, jakie formy ma przybierać młody człowiek, starający się o rękę panny, ojciec jezuita radzi, aby młodzieniec, wchodząc do komnaty gdzie są antenatów wizerunki, do żadnej figury malowanej tyłem się lub bokiem nie obrócił. Posądzają jezuitów o chytrość, i przebiegłość: tu widna, że i owszem, najszczerzej autor rzecz określił, gdyż, im ród szlachetniejszy, tem więcej wizerunków, tak dalece, że nareszcie do arcystarożytnego rodu wcale bez obrazy wejść nie można, ludzką mając ciała budowę. Takie same jest właśnie położenie i każdego pisarza, skoro głos podnosi w społeczeństwie, które nie mogło się ustrzec ekstremów, chociażby one najszanowniejszemi były. Wobec osób historycznego znaczenia objawiający publicznie zdanie swoje stawa zaraz w pozycji owego młodzieńca — pozycji niejasnej, a w której przeto bardzo łatwo niejasnego użyć wyrażenia.
Jeden z historyków francuskich napisał te słowa: «Przedwieczny wciąż historję pisze i żadnemu ludowi jej nie zbraknie, dopóki są białe karty, na których pisać można» — bez tych to kart białych słowo traci wartość swoją pierworodną i przyrodzoną, a mianowicie odrodzalną. Po tym wstępie wracam do tezy naszej.
Nadzieja, mimo zwycięstwa na Golgocie odnadzieja się nieraz napowrót, to zwycięstwo albowiem bynajmniej nas od prac i od obowiązków nie uwolniło, skąd jest też wiele do walczenia we dnie powszednie nadziei, chociażby dlatego tylko, że z pogaństwem się ciągle spotykamy, bo znów przez 19 wieków nagromadzały się i nagromadziły żywioły barbarzyństwa. Nieraz przecież jeszcze chrześcijański trup kładzie się od chrześcijańskiego miecza tysiącami i pytanie jest, czy nie jak gladjatorowie raczej dla uciechy patrzących walczymy, a nie wiemy czy na via crucis[23] idziemy! Nie trzebaż to nam jeszcze filozofję uczłowieczyć, politykę i ekonomię uchrześcijanić, praktyki religijne odserdecznić choćby w nas samych, salonowe formy uprostodusznić, a rubaszność gminną wznieść nad poziom! Jeszcze przecież w postępie pogwałconym lub opóźnionym jakby antropofagi[24] spychamy starców, a młodzieńcom dostępu nie dajemy, jeszcze bibułą drukowaną zaklejamy sobie oczy, a słowa natury i liter, palcem pisanych bożym, czytać zaniechaliśmy. Jeszcze ja sam widziałem, jak czcionkami ołowianemi strzelby nabijano na bratobójczy okrzyk, ale karty narodów rozcinano w biurach kościanym nożem, jak karty książek. Jeszcze się pchamy, jeszcze się wałęsamy między tą cywilizacją atradycyjną[25], której wielka praktyczność jest często wielce niepoczciwa, a pomiędzy naszą ukochaną cywilizacją tradycyjną, której wielka poczciwość jest wielce niepraktyczną, jeszcze, jednem słowem, jesteśmy dopiero ludźmi XIX wieku. Ale głównym przedmiotem naszym po zarysie historji poezji było na dziś wyświecenie pojęcia o bajronizmie, do tego przeto powracamy. Ilekroć pojawi się pisarz, który wonie i kwiaty historyczne ułoży w piękne tomy, tylekroć arcybudująca sława jego rozejdzie się po wszechświecie i chociaż tylko z żywych praw chrześcijańskich ułożył on kilkanaście tomów encyklopedji podręcznej, np. «Encyclopedie du Christianisme pour les gens du monde»[26] imię jego zaskarbi sobie rozgłos. Często wszakże pisarz takowy wziął oto przejrzystą chustę Ś-ej Weroniki i z tej ulotnej tkani uszył codzienną bieliznę dla współczesnych. Ale, ilekroć prosty żołnierz, jakiego zakonu maltańskiego braciszek, jaki templarjusz[27], szczery jaki i wolność kochający duch w imię miłości w kierunku prawdy, prosto a samodzielnie dąży, tylekroć na potępienie jego rozpowszechnią się tylko wątpliwości sumienia, jeżeli jakie miał, lub licencje i klątwy, które z ust niedosyć zaciśniętych wylatywać mu mogły. Niechże się nikt rzeczami temi nie gorszy, a kto łaska, niech do mnie się odniesie, abym objaśnił je. Licencje niczyje mię nie obchodzą, przyjęto jest albowiem usuwać się od krat konfesjonału, zajętych osobistością cudzą. Wątpliwości zaś sumienia ludzi publicznych pomierzać się zwykły na łokcie kościołów i społeczeństw, z których indywidua te wychodzą; co zaś do przekleństw, te co znaczą i czy ich poetom używać wolno, powiemy osobno, jak będziemy mówili o poemacie Słowackiego, «Beniowskim». Wtedy niemniej i klątwy, które w pismach Byrona spotykamy, lepiej się nam wyjaśnią.
Religijnym był Byron więcej od kościoła i wieku swego. Lord, nietylko był za emancypacją katolików w Anglji, w czem, zaiste, że ponad swobody, przez oficjalny kościół angielski uznawane, wznieść się umiał, ale nawet, jak sam to wyznaje, bał się dlatego starości, aby nabożnisiem zczasem nie zostać. «Oto bowiem, powiada, kiedy pod sklepienia katolickich świątyń wchodzę, czuję jakoby promień, pociągający mię». Był on zaś nietylko więcej tolerującym niźli kościół i społeczeństwo, w którem żył, ale bardzo nad ton wieku wyższym. Dowiedziawszy się, że nieznana mu osoba zmarła, a ta odmawiała była modlitwę na intencję poety, zawołał: «Największa sława, która uolbrzymia człowieka w oczach jego nie może iść w porównanie ze znaczeniem takiej modlitwy!» Wszystkie wieńce Homera i «Napoleona gdyby je razem na jedno czoło wkładać można — nikną mi w porównaniu do tak bezosobistej intencji». Nie od rzeczy tu będzie, jeżeli przypomnę, że jego Świątobliwość Pius IX, papież, kiedy przyjmował Mickiewicza, a poeta, ukląkłszy, odezwał się: «Oto jestem syn marnotrawny», «ecco mi il filiol prodigo» odpowiedział: «syn najukochańszy», «filiol carissimo!» Ja zaś od Papieża większym nie jestem katolikiem. A któż, zawołam, przeto marnotrawniejszym synem był i tak wychylił do dna truciznę pieśni, jak to uczynił Byron pieśni, Sokrates?
Urodził się on w ojczyźnie lordów i był lordem, więc miał ojczyznę, mógł przeto wielkim mężem w społeczeństwie szczęśliwem zostać. Jak zaś pojmował to zadanie, najlepiej pokazuje pierwsza jego depesza do lorda Holland, której treść prawie dosłownie brzmi jak następuje: «Odsyłam raport, dotyczący wypadków w Nottinghamshire[28], przekonanie moje w zapatrywaniu się na nie jest zupełnie różne. Usprawiedliwiam zbuntowanych i staję w ich obronie. Klasa rzemieślnicza jest bardzo upośledzona, jeden człowiek przez mechaniczne środki zastępuje siedmiu i wraz reszta pozostawiona jest bez pracy; należy się cieszyć z postępu machin, ale milordzie, nie godzi się, aby machin doskonałość okupywać człowieka degradacją». Oto pierwsza depesza wstępującego do parlamentu angielskiego męża stanu: — Poeta!...
Urodził się on pod kotarą, w Palestyńskich rycerzy godła ubraną, ale herb jego nikomu nie zawadza; zabłysnął on trzy razy tylko na trzech hełmach, gdy do Grecji wyjeżdżał... — Poeta!
Był on obdarzony wytwornością mowy i dziwnym słowa czarem, ale często w listach swoich schodzi do najniższej prozy, są albowiem listy, w których pisze o trzewikach dla emigrantów włoskich... Poeta!
Wielkim mógł być zapewne dyplomatą, jeżeli pokolenia zbuntowane i niechcące służyć powstającej Grecji, w imię Byrona tylko przystępowały do konfederacji — jeżeli baszowie tureccy z nim się tylko znosili, tak, iż do dziś szkołą byłoby dla dyplomaty rozpatrywać się, jak od pierwszej chwili przybycia do Grecji umiał Byron zażywać wszystkich języków, dla każdego stronnictwa i stanowiska zrozumiałych. Ale, do komitetu niepodległej Grecji pisząc, ten lord angielski mówi:
— «Myślę że wystarczającym celem jest wolność i niepodległość narodu, że jednak u Anglików, rodaków moich, nałóg do handlarstwa i przemysłu górę bierze nad wszystkiem, tedy dołączam i konsyderacje[29] o handlu angielskim w stosunku do położenia Grecji...» Poeta!...
Poeta! — powtarzam, albowiem dyplomaci, a nawet i niedyplomaci, uważaliby raczej za stosowne rozpoczynać przez okazywanie, owszem, iż nałogi i zła ojczyste są drogocenną spuścizną pamiątek lub glębokiemi na przyszłość narodu widokami. Poeta!...
Mógł on też swobodnie, jak to mówią, karjerą swoją zająć się przy tak znacznym majątku, jaki posiadał, ale on pieniądzmi długo wspierał ludzi nieszczęśliwych — potem powstający naród, a pod koniec tej Byrona służby zastawione były nawet jego książki prywatne. — Poeta!
Mógł nareszcie militarną karjerę wziąć za cel swój, zwłaszcza, że urodzenie dawało mu już stopień w armji, co więcej, że strzelał, jak Tyrolczyk, bił się na pięści, jak najlepszy bokser, pływał, jak nikt na świecie, ale archistrategos przeniósł nad to pojęcie wojska zreformować raczej system karny w garnizonie greckim. — Poeta!
Pierwsze słowa jego, w parlamencie angielskim powiedziane, były: «Nie poświęcajcie człowieka dla machinacji i machin!», ostatnie w Grecji: «Nie poświęcajcie narodu dla rutyny!». Pomiędzy temi dwoma wszakże są całe dzieje Europy aż do dzisiaj jeszcze!
A gdy już tak na Homera ziemi «Iljadę» wskrzesił, tedy w Fidjaszów[30] i marmurów ojczyźnie niema jego posągu, Europa zaś literacka naucza, że bajronizmem zowiemy antyreligijny, antysocjalny, antyrealny pierwiastek. Wolę ja za Juliuszem Słowackim powtórzyć: «Pobielanych grobów nie godzi się być cyprysami» — albo westchnąć z nim razem: «Żeby też jedna pierś była zrobiona nie podług miary krawca, lecz Fidjasza! Żeby też jedna!...»
I oto jest jakoby Ultima Thule[31] pieśni, albowiem epopeja tu przenikła w siebie samą, siebie w rzeczywistość odradzając. Napoleon Wielki przymuszany był pojmować kosmopolityzm[32] de la manière défensive i pobito go; ale tylko Kościuszko w Ameryce i Byron w Grecji pojmowali kosmopolityzm ze strony dodatniej i zwyciężyli też dla Ameryki i dla Grecji.

Nie wiem, kto w 30 roku był tym archistrategosem epopei, co na sztandarach napisał: «Za naszą i waszą wolność», ale wiem, że to był on: potwierdza to albowiem kwestja włościańska, agitująca właśnie państwo rosyjskie z inicjatywy polskiej i nie gdzieindziej czerpiąca pierwotną siłę swoją. Do Belwederu z bagnetem idzie poeta[33], — dalej powstaje Okonel[34] i Lamartine[35], — dalej jeszcze Mickiewicz we Włoszech zakłada to, co się teraz robi; a przed oczyma naszemi Ludwik Kossuth[36] tęż samą kończy epopeję, co się w Missolungi[37] rozpoczęła. Dlaczego epopeja na tym Europy pasie jest większa od sił trzech gabinetów? Dlaczego Mikołaj do tyla obawiał się i zabraniał poezji, do ila prochu? Czyliż nieprzyjaciele nasi mają być bystrzejsi od nas samych! O, zaiste, że służba poetów jest poważna, ale prawda ta dopiero na wstępie do epoki dzisiejszej świtać poczęła, u bram której z Homera lirą i Leonidasa mieczem spoczął Byron, trzy słowa o sobie rzec mogący: veni, cantavi, vici[38].

LEKCJA TRZECIA.

Po zakreśleniu całego widnokręgu poezji, a przeto epopei aż do granic onego i aż do wrębów, które się już w licencje nawet przelewają lub przelewać mogą, — pozostaje nam utrwalić cztery pojęcia: pojęcie oryginalności poetów, profetyzmu ich, naśladownictwa i czytania.
Umysł francuski ma do siebie, iż wyściga się, nie powiedziałbym, czynem, lecz praktyką. Jakoż, gdyby nam przyszło szukać u sławnych filozofów francuskich, co jest oryginalność, nie znalazłoby się na to odpowiedzi. Czyn a praktyka, to dwie rzeczy, których definicje i różnica nie obowiązują nas w tym momencie. Powiem tylko, że, jakkolwiek filozofowie nie wyrobili pojęcia oryginalności, jednakowoż, ile razy autor komedji jakiej użyje zwrotkę jedną z komedji, przez kogo innego napisanej, wraz jest kodeksu francuskiego artykuł, do odpowiedzialności za to przywłaszczenie powołujący. Kodeks i żandarmy wyprzedzają tu filozofów. Nie moja w tem rzecz pytać, co godniej, a co wygodniej? Czy przez rozjaśnianie pojęć czy przez karanie braku pojęć działać?... Ale artykuł taki w kodeksie karnym zupełnie odpowiada prawdzie i kodeks jest tu profetyczniejszy[39] od teoryj literackich współczesnych — i policji przeto należałoby miejsce w akademii. Zdaje się on albowiem mówić, że oryginalność jest to sumienność w obliczu źródeł. Jak to, czyż ona sama nie jest źródłem? — zapyta kto. Takiej oryginalności niema. Sokrates, który nie szukał, aby uczniowie jego zgrawitowali do słońca piersi jego, zatracając indywidualną siłę obrotu około osi umysłowej każdego z nich osobno, który przeto szanował w uczniach swoich ludzi wolnych, który przeto miał mądrość — gdy mu dziękowano (mówię) za udzielanie wiedzy, upraszał i zaklinał, aby dziękowano raczej temu, który sprawia, iż ze słów jego korzystają. Sokrates, tak postępując, sumiennym był w obliczu źródeł. A względem osób? — zapyta kto. Wytłumaczę to przykładem z lekcji poprzedzającej. Skoro określiłem, jak prace epopei wyjrzały w sferę czynu i jak cała epoka z użytego słowa zniszczyła się, jak czcionkami ołowianemi nabijano karabiny, a drukowane papiery roztarto, pojawił się fenomen najważniejszy, jaki jest w wieku XIX, to jest, że w całej Europie, w Irlandji, w Węgrzech i we Francji postawiono ludzi słowa na czele rzeczy dziejących się — i, określając zjawisko to, przechodziłem koło pana de Lamartine i pokłoniłem mu się. Niestety, czułem, że nazwisko to nie jest sympatyczne; ale czyż dlatego, że on nie dopełnił obowiązków swoich, ja miałem nie ocenić fenomenu współczesności i być niesumiennym w obliczu wskazującej mi źródła swe prawdy? Ja nikomu się nie kłaniam i dlatego mogę się pokłonić prostemu krzyżowi, złożonemu z suchych gałęzi, a pominąć z nakrytą głową rdzenne dęby i cedry wielkie w dziewiczych lasach Ameryki. Dzieje stoją więcej na tem, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali. Lamartinowi było dane fenomenu najważniejszego w XIX wieku być wyobrażeniem, i to mi wystarcza. Poeta ma to tylko przedewszystkiem, czego odebrać mu nie można i mówi on do świata, jak Faust do Mefistofelesa: «Was kanst du mir, du armer Teufel, geben?»[40] Poeta potrzebuje tylko zwycięstwa prawdy! Ja nie kłaniam się nikomu, tylko źródeł źródłu, i stąd to uszanowanie moje dla Mickiewicza, Kossutha, chociaż z ludzi tych O’Connel sam tylko może ma moje rzeczywiste sympatje. Z karafki napić się można, uścisnąwszy ją za szyję i pochyliwszy ku ustom, ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło.
Ktoś mi powie, że sumienna wzajemność wobec źródeł nie daje samosiły i że trzeba dla indywidualnej oryginalności mieć źródło w sobie, ale ja powtórzę i powiem, że takiej oryginalności absolutnie indywidualnej niema, nie było i nie będzie. — A Sokrates? Nieśmiertelność duszy przed Sokratesem znaną była egipskim kapłanom. — Aleksander? Aleksander do Arystotelesa, zdrowia mu życząc, pisze te słowa: «Te rzeczy, których ja poufnie od ciebie się nauczyłem, nie dobrze jest, że publikujesz, albowiem lepiejby było, żebym to ja je sam tylko wiedział». No, ale Cezar? — Ah! Cezar nie załamywał tak rąk na piersiach, jak na kolumnie Vendôme[41] — wszelako Plutarch donosi, że załamywał on je tak samo, tylko że ztyłu. Napoleon? Zapewne, ale trzebaby mieć komentarze Cezara, które go nie opuszczały nigdy, i przeczytać dopiski, robione na marginesach. — A Dante? Dante kroku nie zrobił bez Wirgiljusza nawet w piekle, a bez innych w czyśćcu i w niebie. «O, wołając do nich nieustannie, maestro mio! dottore mio! duca mio!» — Ależ Kopernik? I starożytność przecież znała krągłość ziemi. Ale ktoś mi powie: więc chcesz oryginalności nieledwie takiej, jak Zbawiciela? — Tu odrzekę, że ani jednego słowa Zbawiciela niema, któregoby wprzód w prorokach i przypowieściach ludowych nie było. I owszem, nie już ludu wybranego prorocy, ale i greccy nawet mistrzowie wiele z tych praw moralnych znali. Sam Zbawiciel powiada, że nauka jego nie jest jego, że nie przyszedł nauczać, ale dopełniać. — Więc, że oryginalności wcale niema absolutnej, na to już zgoda! Oryginalnym właśnie dlatego jest każdy prostotliwy i zacny człowiek w rozumie swoim; każdy poczciwy człowiek ma coś oryginalnego w sobie. Oryginalność ma człowiek prosty z ludu. Oryginalność więc jest tylko sumiennością dodatnią w obliczu źródeł. A ktokolwiek uważał, jak określoną była wyżej oryginalność, temu o naśladownictwie ostatecznie prawdę odkryć można odrazu i bezpiecznie. Naśladownictwo bowiem jest albo niewiadomością, albo najohydniejszym fałszem — i tu pojęcie kodeksu francuskiego jest właściwe. Kto albowiem pochwyci dziś Szekspira, cóż zrobi dla postępu? — Próżniak jest i oszukaniec, i na cal jeden dla rzeczywistego postępu kroku on nie zrobił i nic dlań nie ucierpiał. Bo, czyliż jedną noc zimową konie przed teatrem trzymał za to, iż wyższy teatr grał się w piersiach jego?... Bynajmniej!... Dlatego po epokach szarlatanizmu jeden atom oryginalnej i sumiennej pracy przeważa góry naśladownictwa. Malenieczka książeczka Kopernika poruszy świat, a tysiące woluminów leży bez życia. Widzieliśmy Byrona, zastawiającego książki, i widzieliśmy naród, powstający z niewoli, z najcięższej niewoli jasyru[42] — gdy tymczasem nikną wolumina strategji[43], a naśladownictwem wypchnięte ekspedycje cofają postęp sprawy. Tylko oryginalność, dobrze pojęta, tylko twórczość prawdziwa może utrafić i postawić się czynną w planach bożych, to jest zwyciężyć, — bo jedyny Pan, Mistrz nasz i nauczyciel, jest twórczy wiecznie. Naśladownictwo martwe przy coraz usilniejszym postępie eksploatacji wszystkiego, co nowe i dodatnie, dojdzie aż do zużycia samego ładu i rytmu następstwa, wtedy zaś, zastąpione być może jakim fenomenem magnetycznym, co zostawiam na boku. Wspomnę tylko, co poeta nasz mówi. «Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. — Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół, i szatan je zbiera, dodaje z radością do swych kłamstw i złudzeń — a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana! — »[44]. Oto jest, co się dotyczyło oryginalności i naśladownictwa, więcej rezultatami, jakie one w życiu społeczeństwa sprawiły. — Tu nastąpiłoby zkolei mówić o profetyzmie[45] poetów, który jest tylko sumienności w obliczu źródeł najwyższą i najczystszą potęgą, albowiem mieliśmy zamiar wszystko uprzątnąć i w pamięci odświeżyć, aby przystąpić przygotowanymi do ocenienia dzieł Juljusza Słowackiego. Profetyzmu jednak będziemy mieli sposobność dotknąć przy samym rozbiorze, teraz zaś mamy mówić o czytaniu.
Ktoś powie, że czytać każdy umie; zaprawdę mało kto czytać potrafi, — ale kiedy, jak uważano, zdarzyło mi się już w ciągu tego kursu głosić rzeczy, literaturą pierwej i przede mną nieobjęte, mam tu zaraz sposobność zarozumiałość tę ulegalizować, oświadczając, że wszystko to, acz nowe, z czytania przecież nabyłem. Znam albowiem kogoś, który wielkich korzyści z podróży odległych nie odniósł, ale starał się chociaż czytać Tacyta w Świątyni Pokoju, a Wirgiljusza opodal grobu jego, tragików greckich w amfiteatrach pompejańskich, Józefa Izraelitę i Ojców Kościoła w okolicach katakumb, pierwochrześcijańskie rysunki symboliczne oglądając, Danta we Florencji, a Szekspira w Londynie, noc pierwej całą po miasta tego nędznych ustroniach przechodziwszy, Byrona na pełnym oceanie, a Emersona w Ameryce na dachu płaskim, gdzie jest zwyczaj przechadzać się. Nie nowy to zapewne, nie jedyny i nie główny czytania sposób, aby miejsce, mówię, odpowiednie przedmiotowi dobierać. Niektóre indyjskie poezje w lasach tylko się czytywały... Ten miejscowości warunek bezwiednie silą się dziś zastąpić ilustracje, ale ilustracje te do treści drukowanych jako tło stosownie dobierane być winny, czego jeszcze nie bywa — pokazuje to wszakże, że nie wystarcza już dziś czytać jednym tylko organem i że jakoby trzeba czytać wieloma razem władzami umysłu. Sokrates przez usta Platona o wynalazku pisma mówi: skoro Theut Tamusowi przedstawił wynalezione przez siebie piśmienne znaki, Tamus zawołał, gdy litery ujrzał: «Liter ojciec, zaślepiasz się miłością do niewidzenia celu liter. — Oto uczynisz ludzi niepamiętnymi i nie więcej, albowiem dałeś sposób przypominania sobie i reminiscencji, a ci, którzy się tych liter nauczą, pewni bedą, że powierzyli im tajemnicę wiedzy własnej i że się obejdą bez mistrzów». To przytacza Platon z ust Sokratesa. Wyrażenie zaś «bez mistrzów» znaczy spiritus rector[46], i odnosi się do Mistrza mistrzów, albowiem jakośmy wyżej o oryginalności Sokratesa mówiąc nadmienili, odsyłał on owdzie uczniów swoich. Po tylu też wiekach piśmiennictwa nie wystarcza już jednej formułki czytania, aby przeto jednostronne reminiscencje powtarzając, nic łudzić się, że się postępuje! Ale tu ktoś mi może zrobić dwa zarzuty: 1° Czyliż słowa jednostronnem ich używaniem nie wykoślawiają się i nie wykrzywiają, jak źle noszone obuwie, i czyż dlatego nie trzeba ich jedynie czytać tak, jak autor sam je tworzył? Odpowiem i dodam świeży przykład na wyrazie «szlachta». W gazecie warszawskiej był niedawno szeroki artykuł, w którym dawano egzegezę[47] wyrazu szlachta. Autor nie zaprzecza, że szlachta ma niemieckie brzmienie i znaczy: bić, ubijać, a mianowicie: klepać blachę, lecz, kołując tak około pierwiastku wyrazów, nic z nich ostatecznie nie wyciąga. Nie lepiejż było po krużgankach gotyckich kościołów naszych przejść się, aby się przyjrzeć śpiącym rycerzem z marmurów chęcińskich wyciosanym? Zaprawdę, należy cofać się na tła, na których znaczenie wyrazów odbija się i formuje, a wtedy zrozumiałoby się, że słowo schlagen, klepać blachę, w starogotyckim języku znaczy: uderzać po pancerzu, to jest: pasować na rycerza. Oto jest odpowiedź na pytanie, czy wyrazy, jednostronnie używane, krzywią się i zużywają aż do zatracenia ich wartości. 2° W drugim zarzucie ktoś mi powie, że w czytaniu należy odwracać się do potęgi pierwotnej, z jaką autor tworzył, a któż tak za czasów Szekspira pojmował go, jak my dziś! Ale ja odpowiem, że czytanie autora zależy na wyczytaniu zeń tego, co on tworzył, więcej tem, co pracą wieków na tem urosło. Jest to cień, który z łona najnieskończeniej wyższej prawdy upada na literatury papier i świadczy albowiem, że poza słowami naszemi jest jeszcze żywot słowa! Prawda najpoważniejsza, a której w żadnym literatury kursie nikt nie uczy...
Słowa autorów mają nietylko ten urok, tę moc i tę dzielność, którą my im dać usiłujemy lub umiemy, ale mają one jeszcze urok i moc żywotu słowa; czytać więc nie każdy umie, bo czytelnik powinien współpracować, a czytanie im wyższych rzeczy, tem indywidualniejsze jest, im bliższe umarłych sfer świata dzieło się czyta, łatwiej je pojąć: każdy zrozumieć może rejestra kupieckie, kucharkę doskonałą albo regulamin bataljonu — w miarę zaś, jak ku wolniejszym sferom wznosić się będziem, czytelnicy różnić się poczną w tem, co czytają... Koniec końców, książki są niesłychanie szanowną spuścizną i byłoby omaryzmem[48] zamachnąć się na te drabiny do Olimpu — ale nacóż się zdały i drabiny, po których nikt nie chodzi? Wcale się wiec nie wstydzę, że mówię jak drugi Omar, popalić księgi... ale sercem...
Do tych uwag do czytania, a niezbędnych uwag, należy dodać co następuje: W wiekach średnich nietylko, że nikt z prawdziwą miłością i przyjaźnią nie krył się, ale wielu było sławnych jedynie z tego, że kochać lub przyjaciółmi być umieli — dziś przeciwnie. Czemu dziś miłość i przyjaźń chronią się i nie wytrzymują ludzkiego wzroku? Oto nadużyły się już tych słów formy określne. Czyż niema na każdym rogu ulicy ogłoszenia miłości nowych i siedemkroć siedemdziesiąt siedm romansów drukowanych w Paryżu i Londynie, a czytanych do wybrzeża rzeki Amur, aż w Syberji! Żaden rzymski patrycjusz nie napisał dwunastu tomów o patrjotyzmie, bo to jest rzecz nieprzyzwoita. Rozgadaniem albowiem takiem można ucodziennić i nabok usunąć nietylko przyjaźń, miłość, ale same nawet słowa «wolność» i «ojczyzna»... I nietylko, mówię, prawdy boże można usunąć za kulisy, ale i sejm, gdy się w dystrybucji[49] i formach słowa uprywatni, można odesłać do domów, bo to będą już nie symbole, ale prywatni jegomoście i ci pójdą do domów! Nie o obskurantyzmie[50] ja tu mówię, ale o onkcji[51], która jest nerwem prawdy i bez której prawda nie może żyć.
Mowa ludzka gdyby nie składała się więcej z niczego, jak z pewnej tylko liczby wyrazów i z pewnej kombinacji wyrażeń, nie byłoby różnicy między literaturą a matematyką: literatura byłaby tylko błędną matematyką. Jeżeli więc mędrcy i filozofowie dzisiejsi nauczają nas, że słowa nas wyrażają — przepraszam i ostrzegam, że to jest mimowolna zdrada, bo wyrazy i słowa nasze są także i na to, że nas sądzą, nietylko, że nas wyrażają.

LEKCJA CZWARTA.

Skoro zapowiedziałem, że w miarę uzbierania się pokładów cywilizacji czytanie niemniej musi w wyższe potęgi urastać i trzeba mi było okazać na przykładzie wynaturzanie się wyrazów, co więc pokazałem na słowie niemieckiem schlagen i wytłumaczyłem, że słowo to odbrzmiewa uderzeniu płazem po pancerzu, zarzucono mi w tem tłumaczeniu niewłaściwość. Nie mogę się szeroce rozwodzić nad zarzutem, który mi zrobiono, bo zbyt wiele zabrałoby to czasu, ale powiem tylko, co też wystarczy, że Bolesław Chrobry, jakkolwiek dobry patrjota i wielki człowiek, był tylko grafem państwa niemieckiego, i że nie mógł być czem innem jako monarcha katolicki. Państwo rzymskie człowieka zbiorowego w pancerz ubrało, tak, jak dziś koleje żelazne przez kompanje nie rodzime, ale zagraniczne w Rosji i Polsce budują się — lubo ja wiem, że jest szkoła patrjotyczna, która samorodności szuka jakiejś, której żaden naród mieć nie może pod karą zeschnięcia. Nietylko forma i rytuał zakonu rycerskiego na świecie całym jedne były, ale nawet cechy i bractwa wniosły germańskie nazwy do rzemiosł naszych. Wyrazy nazw tych przebrzmią kiedyś w narodowe pierwiastki słów i każden ślusarz będzie je wywodził ze słowiańskiego początku, ale dzisiaj są one tak, jak fraki, właściwe tylko romańskiej cywilizacji, które nosimy i które nas wcale nie dziwią, ani patrjotyzmowi szkodzą, póki umiemy być trzeźwymi i od kroju fraków nie zależeć. Wracając zaś do początku zarzutu, trzeba przypomnieć sobie także, że wcale nie uczucie szlachetności, ale raczej uczucie teokracji[52] jest przyrodzonem człowiekowi, a przeto nieprzenośnem. Uczucie teokracji jest wspólne wszystkim narodom i nawet na wyspie odludnej wyradzać się samo potrafi, gdy przeciwnie szlachetność jest już uczuciem artyficjalnie[53] naturalnem, a przeto przenośnem i z obcowania z ludźmi i ludami wziętem. Tym sposobem i brzmienie wyrazu, i natura rzeczy, którą ten wyraz określa, podwakroć dowodzą, że samorodnym on być nie mógł, jak fraki i koleje, mimo pewnika, iż szlachectwo polskie zaowocowało w prawdy większe i piękniejsze, niżeli kiedykolwiek jakikolwiek naród miał... Idąc dalej i zastanawiając się zkolei nad wyrazami innemi, mógłbym pokazać, że wyraz gmina od niemieckiego gemein pochodzi i t. p., a takim sposobem w całej nomenklaturze społecznego języka zobaczyliśmy ukrytą architekturę gotyckiego gmachu; — to są rzeczy, które narodowości nie ubliżają bynajmniej... są socjalne, nie nacjonalne.
A teraz przystąpmy do właściwego zadania tej lekcji, to jest do zgłębienia i objaśnienia narodowego arcydzieła Juljusza Słowackiego pod tytułem «Anhelli».
Gdyby wydumaną przez wygnańca na odludnej wyspie «Apokalipsę»[54] dał kto do czytania literatowi i poecie rzymskiemu, choćby tak doskonałemu, jak Horacy, i tak dobrze umiejącemu po grecku, cóżby ten doskonale umiejący po grecku z Apokalipsy wyczytał? Oto uczyniłaby na Horacjuszu «Apokalipsa» wrażenie takie, jakie na nas czyni «Tysiąc nocy i jedna»[55]. Jest więc błędem najszkaradniejszym, gdy nie wiemy (a prawie występkiem, gdy wiemy) czytać utwory narodu nieszczęśliwego temi oczyma, któremi się utwory poetów tryumfujących czytają. — Nie moja wina, że wpierw o całej i o wszystkich cywilizacjach mówić tu muszę, zanim przystąpię do cywilizacji naszej i do «Anhellego», ale sumienie każe mi śmiałe rzeczy i nie oględnie mówić, proszę więc o uwagę, albowiem, gdyby opinje moje niedobrze zrozumiane były, moglibyśmy sobie zaszkodzić i temu poecie, który tak źle pojmowanym i tak źle znanym jest: nie było jeszcze kompletnego wydania dzieł Juljusza Słowackiego, a trzecia część pism jego tuła się po Galicji do dziś dnia.
Aby być człowiekiem ukształconym, dość zdać się na wiarę cywilizacji, którą się napotkało; ażeby być kształcącym się, potrzeba coś z siebie dodać i niedość już potulnej bierności. Ale, ażeby być kształcącym, do źródeł wrócić należy. Najwygodniej być ukształconym, człowiek wtedy ma horyzont ducha pewny, zakreślony i skończony, jako posąg w formie bezjegowolnie wpierw zrobionej odlany; stan taki Włosi określają wyrazem «tondo» a Rosjanie dobitnie i malowniczo wyrazem «krugom». — Jeden i drugi wyraz, tondo i krugom znaczą okrągły, czyli, jako ujemna forma posągu, zwypadkowany bezwłasnowolnie, różnemi naciskami zewnętrznemi... tak to byli niewolnicy rzymscy aż do dni Spartakusa[56], który gwałtem i krwią poprzedził oliwne słowa Chrystusowe. Ale człowiek, co w kręgu tym duchem nie zamieszkał, lecz tylko przeszedł pod nim, jak pod tryumfalnym łukiem, który przeto pamięta, że Spartakus już był, a Chrystus Pan był i jest — człowiek taki jest kształcący się, nie okrągły, i owszem, ciągle wyokrąglający się współdzielnie. Tu dopiero słowa Montaigne’a «ondoyant et divers»[57] są prawdziwe; człowiek bowiem taki, to już nie kryształ, wedle praw matematycznych rozwijający się i rosnący, zato martwy, człowiek taki, to nie niewolnik! Żeby zatem korzystać z cywilizacji, trzeba nie być jej samym tylko logarytmem, gdyż w takim stanie, napotkanym i gotowym, pocóżby duch na planetę wchodził? Jeżeli człowiek tak ukształcony jest, to człowiek spotkany i gdyby tak pozostał byłby homunkulusem[58] przez Doktora Fausta w retorcie szklannej zrobionym. Skądże to pochodzi? Z jakich źródeł wypływa? Oto stąd, że cywilizacja każda, jako skończoność uważana, jest fałszywa, że każda jest względna i żadna z napotkanych nie jest ostatecznym i tryumfalnym ludzkości owocem. Cywilizacja, mówię, każda podobna jest do rusztowania, które ma kształt gmachu i jest arcywyniosłe i okazałe i zdaje się być niebotyczne. I ma piętra i sklepienia, a z tem wszystkiem razem nie jest jednakże niczem więcej, jak tylko płaską i poziomą deską, schodem jednym, na to tylko służącym, aby po nim deptać i chodzić. Kto zaś nie zna architektury i na rusztowanie takie patrzy, tedy widzi księżyce i gwiazdy, przez ażurowy gmach przesuwające się. I mówi sobie: «To gmach wielki», ale biada temu, kto tu sfinksa zagadki nie odgadł, albowiem ani zamieszkać w tem rusztowaniu, ani wzgardzić niem nie jest rzeczą słuszną i prawdziwą — prawda mówi i woła: «Nie bądźcie niewolnikami ludzkimi». Ja nie cenię Spartakusa za przegrane bitwy i popełniane gwałty, ale mu i to jako wolności wieniec oddaję, że na kilkanaście tysięcy trupa z jego obozu nie było żadnego rannego w plecy... Bitwy on przegrał, ale męstwem wyrównał szlachetnym, a przeto kastę zniósł. Między cywilizacją starożytną a cywilizacją chrześcijańską ta jest główna różnica, że w tej ostatniej zarówno już idzie, jak być pobitym i jak pobić. Starożytny Rzymianin o koniec swej dramy i jej moralny wątek nie dbał; gdzie fortuny i wątku nie stawało, tam kazał się niewolnikowi lub truciznie z następstw dram wyręczyć, zarzucał tylko płaszcz na oczy przed widokiem niewolniczego miecza lub najętej płacą trucizny; tak też i ludy starożytne dwie tylko konieczności ostateczne przed sobą miały: eksterminację[59], albo pochylenie szyi, wyciąć w pień, lub dać się uwiązać u pnia... Dziś się to odmieniło; cywilizacja chrześcijańska ludu żadnego w pień już wyciąć nie może, nie dla czego innego, tylko, że na dnie rzeczy wycinanej miecz wycinający napotka część samego siebie, prawie część własnej rękojeści, prawie że jelce[60] własne i stal własną, a wtedy przerazi się i cofnie[61]. Oto i tyle jest zwycięstw prawdy chrześcijańskiej, politycznie ją uważając, tylko tyle — ściśle odmierzam. Socjalnie zaś nie już politycznie proszę mi powiedzieć, jak dalece zaszło chrześcijaństwo? Parabolą[62] rzecz tę określam, bo parabole mają to do siebie, że nietylko prawdy przedstawiają, ale i dramat życia, prawdę wyrabiający — dlatego też między innemi powodami, parabolami Zbawiciel określał niektóre prawdy. Filozofja niemiecka jest w błędzie pod tym względem, bo nie wie, że jest tylko pewna warstwa prawd i że są tylko pewne strony prawdy, które się idealnie przedstawić i idealnie formami myśli objaśnić dają, ale, że drugi prawd okres dla uwydatnienia swojego potrzebuje dramatu życia — paraboli. Powieści i pogadanki paraboliczne Mickiewicza dramatyzowały życie prawdy opowiadanej — ale któż je spisywał i cenił w ostatnich Mickiewicza latach? Oskarżę tu, że upominałem oto za życia Adama — któż to podjął?! Zginęły!... Otóż chcemy określić, jak daleko zaszło chrześcijaństwo socjalnie? W najucywilizowańszym narodzie i kraju niech człowiek, mający z głodu skonać, ukradnie bułkę chleba i niech powie przed sądem, a nawet przed sądem przysięgłych, gdzie pomiędzy nim a sędziami krucyfiks stać będzie: «Pan i Bóg mój z cudzego zboża kruszył kłosy dla uczniów swoich». Zaiste, skazany będzie taki człowiek jako złodziej na więzienie. Dajmy nato nawet, że jury[63], jako z postępu chrześcijańskiego wyszli, nie skarżą człowieka takiego na więzienie, wtedy ja się zapytam, kto mu odda cześć jego, kto zeń zdejmie to piętno hańby, że był o kradzież posądzony? Powiem nawet, że niechby współcześnie do takiej sprawy o głód człowieka, polityczna jaka reakcja w społeczeństwie miała swój rygor — Jury przenieśliby polityczne usposobienia na pole sprawiedliwości i potępiliby takiego człowieka dla porządku i przykładu. Ja nie jestem urzędowy profesor ani rewolucjonista, wiec mnie ani deklamacja, ani regulaminu fawor[64] nie obowiązuje. Człowiek na to przychodzi na planetę, ażeby dał świadectwo prawdzie. Trzeba przeto wiedzieć i pamiętać, że cywilizacja każda uważana być winna jako środek, nie jako cel — dlatego też zaprzedać cywilizacji duszę swoją i przytem modlić się w kościele, jest to być Tartuffem[65]. — Jesteśmy synami narodu szlachetnego i idziemy do ojczystej ziemi obiecanej, a jest ona ziemia obiecana nie dlatego, że winne grona w niej będą większe, niż gdzie indziej, i że w niej mleko i miód płynąć będzie — ale dlatego, że zapowiedziano nam na Golgocie, iż prawda zwyciężyła i że my przeto w sukcesję dokonanej prawdy onej wchodzimy.
Już przecie z jednej strony na Psiem Polu[66] pokazanem było, że nie jesteśmy na szwadron jeden jazdy cudzej i indywidualnego sumienia nie mającą posyłkę przeznaczeni, gdy znów przeciwnie pod Wiedniem[67], że potęgi własnej i tej indywidualności bytu dla siebie samych nie chowamy... Cywilizacja przeto, która dlatego szuka, że tak powiem, okrągłości, całości i skończoności swojej, aby się poświęcić, ma swoją rację — raison d’être[68] i sprawiedliwa jest; kijem się podeprzeć wolno pielgrzymowi i nie jest to słabością wobec celu pielgrzymki jego. — Eunuch króla jednego pogańskiego, przez usta Elizeusza proroka poznawszy prawdziwego Boga, pytał się, czy to jemu za złe wziętem nie będzie, jeżeli, skoro król, na ramieniu jego oparłszy się, do świątyni słońca się uda i pokłony dawać będzie, czy on wtedy także pochylić się pod ciężarem ramienia królewskiego może?... Elizeusz powiedział: «Idź w pokoju!» — idź, to jest nie zatrzymuj się na drodze prawdy, a ona sama wskaże ci skrupułów miarę, jeżeli iść, to jest postępować, nie zatrzymując się, będziesz. Tyle też tylko cywilizacji wolno pochylić się przed wieku wymaganiem, tyle tylko i nie więcej na jeden atom! Powtarzam więc raz jeszcze, że cywilizacja każda o ile za skończoną, o ile w siebie zatrzymaną i nieodwołalną uważa się, może być sprawiedliwie podporą tylko, a nie celem, — rusztowaniem, nie zaś budową.
Powiemy dalej rzeczy, które są niesłychanie ważne, a te będą ciemnemi się wydawać. Cywilizacja każda nawet u ludów starożytnych miała dwa bieguny: punkt wyjścia i punkt zamierzchu swego. U ludu wybranego punkt wyjścia, to Jeruzalem z Syjonem[69], a im odpowiada Samarja, gdzie punkt zamierzchu promienia, wychodzącego z Syjonu. Tam już lwy pożerały ludzi, ludzi, od których nawet wody napić się było zdrożnością. Wprawdzie pod koniec ludu wybranego nie Syjonu obywatela, ale samarytanina Pan okazał być pierwszym i wybranym, ale to w nawiasie. Przechodzę do państwa rzymskiego, aby też samą architekturę okazać; miało ono dwa punkta: Kapitol — punkt wyjścia i cały pas północny cyzalpiński, a mianowicie Galję z jej nadbrzeżną Marsylją, Marsa kolonją militarną, coś jakoby Botani-bej[70] rzymskie, punkt zamierzchu. Stąd to o wygnanych wogóle mówiono: «Poszedł ten i ów na ryby do Marsylji», to jest na zatracenie. Jakkolwiek znowu z Galji na Kapitol weszli mężowie silni, a chorągiew Łazarza i Magdaleny, do Galji wygnanych, powiała nad murami Watykanu — i tu drugi jest nawias. Wspomnę tylko, że Tacyt w życiu Agrikoli, jeżeli się nie mylę, powiada, iż w Marsylji dziwnie osobna wyrabiała się filozofja. Jak zaś Jeruzalcm do Samarji i Rzym do Marsylji, tak następnie całe średniowieczne katolickie imperjum ma się do Ameryki. Samarytanin i Marsylczyk amerykański w osobie Washingtona[71] pogroził znowu staremu światu palcem, a w osobie Anglji odepchnął go, ale to znowu jest w nawiasie! Oto jest jakoby obraz geograficzny i przewodnik podręczny wartości moralnej tych cywilizacyj. Takiej geograficznej lekcji nikt wprawdzie dziś nie uczy, ale podobno, że tak uczyć będą skoro umiejętności ściśle będą pojmowane w duchu chrześcijańskim, a który to duch radzi i wymaga, aby od punktu tryumfującego do cierpiącego czuwanie usilne jasno miało wytkniętą drogę. Umiejętność taką historji nazwałbym archistrategją dziejów, ale, dając jej oś i nazwisko, zastrzegłbym, aby nigdy nauka ścisła nie stała się — pieśnią żywą zostać ona powinna... Zakreśliwszy takie to linje i osie mogę powiedzieć, że są jeszcze następujące drugiej potęgi osie. I tak, dla Ameryki ujemnemi biegunami będą murzyni, dla Anglji — Irlandja, dla trzech mocarstw — Polska, dla Rzeczypospolitej Polskiej w pewnym okresie jej dziejów — zaporoska sicz, dla Niemiec — emigracje niemieckie do Ameryki, dla Francji — własne jej rewolucje; wszędzie mamy a i z, Ω i Λ. Może kiedyś mąż stanu nie będzie inaczej pomierzał ważności kwestyj społecznych, jak tą tylko mojżeszową trzciną, którą wskazuję, ale dziś byłoby to jeszcze niebezpiecznie, bo któż wie, czy tej trzciny mojżeszowej nie oddanoby bursie[72] i czy z tej laski źródłotwórczej nie zrobionoby łokcia kupieckiego? Nie ja przecież pierwszy nazwałem wiek ten materjalnym i ze wszech miar przedajnym...
Nakreśliwszy bieguny wszystkich cywilizacyj głównych, bieguny dodatnie i ujemne, moglibyśmy jeszcze uogólnić te szczegóły, wypowiadając, że cały nareszcie krąg każdej cywilizacji miał u krańców obwodu swego koczowiska, t. j. osoby zbiorowe dziczy wszelakiej, które nazywano olbrzymami, potworami i biczami bożemi, a których to koczowisk ogniska dalekie były jakoby czatami ogni bożych, mieczów i biczów bożych, czekającemi, aż głos krzywdy, choćby tylko oddany powietrzu westchnieniem i jękiem, nie zaświśnie z burzy gwałtownością, aby znagła poruszyły się te chmury mieczów, biczów, ogni i szły, karę za krzywdy niosąc. Tak było zawsze — i silniejsze to są gesta i majestatyczniejsza ich rzecz, aniżeli dyplomatów formułki[73]. Tak jawiły się światu Galle, Germany, Hunny, Tatary, rewolucje socjalne — a razem znów biorąc tę masę całą i jednym oka rzutem obejmując ten obraz, będziemy mieli świat pogański na wierzchu i świat katakumb spodem... Polska tylko jedna i Grecja może druga nigdy biczami bożemi nie bywały: Polska mieczem tylko, i to bynajmniej nie rdzawym, miała zaszczyt być razy parę... Lecz gdzież, Polskę tak jak świat mierząc i cywilizacji jej całej biorąc promień, gdzież więc punkt wyjścia Syjonowi i Kapitolowi, a gdzie punkt dojścia odpowiadający onym Samarjom, Marsyljom, Ameryce?...
Oto, niestety, punkt dojścia znajdziemy wszędzie, albowiem niema kraju takiego, gdzieby wygnaństwa polskiego już nie było; wszelako najstateczniej miejscem tem jest Syberja. Takim to więc sposobem do założenia głównego lekcji naszej przeszliśmy i oto jesteśmy u bram, u tła a poniekąd u samej istoty «Anhellego». Że przeto Syberja dla Polski jest punktem zamierzchu cywilizacji, widzimy w tem przyczynę, która powoduje, iż w poemacie tym są sceny, należące do całego wygnaństwa. Poeta tutaj za tło wybrał najwyraźniejsze tylko miejsce w biegunie ujemnym. Ten przedewszystkiem z żywych i czynnych może być spokojnym, kto od początku do końca widzi obowiązujący wolność jego cały regulamin cywilizacji w czasie danym, odwróćmy się więc i poszukajmy punktu wyjścia, abyśmy cały przebieg zestroju cywilizacji polskiej widzieli a przeto tem łatwiej wrócić do końca mogli. Marco Polo[74] nie wstydził się był naiwności, z jaką szukał źródła wiecznej dla człowieka wiosny sił w pustyniach Azji i odnalazł te same skrzydła, któremi poleciał Kolumb i któremi jedynie człowiek źródło młodości odkryć może. Nam idzie tu o to, skąd byli ci pierwsi ludzie, którzy ziarno cywilizacji ludzkiej przynieśli, boć cywilizacji takiej niema któraby, jak grzyb wyrastała, wyjąwszy wierzące w ten mineralizm Chiny. My zaś nie ogników błędnych szukamy, ale mówimy raczej o słońcu prawdy. Tym przeto punktem wyjścia, tem źródliskiem dla nas jest Rzym. Słońcem rzymskiem są katakumby rzymskie, przemienione w noc Nerona na świeczniki, albowiem on to zatkniętych na słupach, materjami palnemi okręconych i zażegniętych w kagańce zamienił chrześcijan pierwszych, i po raz pierwszy. To zaś nie, aby chrześcijan prześladował, ale aby Chrystusa palił, albowiem dlatego jedynie, aby zakryć rozpustę swą przed ludem i z trwogi. Stąd to, mówię, promień chrześcijaństwa popłynął na świat i tutaj też cywilizacji polskiej źródło jest. Kiedy przeto Słowacki u bieguna zamierzchu cywilizacji polskiej, t. j. chrześcijańskiej w Polsce, z lirą swoją stanął, albo raczej na biegun ów posłany był, wtedy uczyniło się przez nieobjawioną wówczas archistralegją poezji, że inny poeta na Kampanji Rzymskiej zatrzymał się, aby nam ocalić przytomność historyczną. A jeżeli wspominam Rzym, mówię tu o ś. p. Zygmuncie Krasińskim, którego gdy chrzczono, Napoleon Wielki dał mu stopień adjutanta króla rzymskiego, a którego więc jakoby odnoszenie się do Rzymu było zarazem legalne i ponadwiednie patrjotyczne — o autorze, jednem słowem, który ponadprzyrodzonych używał środków dla utrzymania historycznego ducha w społeczeństwie, bliskiem zgminnienia przez niebyt polityczny. Mamże dodać, że, nie mając sejmów i prawie dziennikarstwa, słuszna byłaby rzecz przynajmniej postarać się chociaż o trawienie dobre arcydzieł, które zbiorowego umysłu będąc zawsze poniekąd ideałem, nie mogą sejmowej (zejm-owej) zbiorowej nie mieć ważności... A jednakże iluż na stu czytelników z głębszą myślą do ręki je biorą? Czyliż tylko przez gruntów łany, i to sznurem karbowych, pomierzać mamy obszar ojczyzny naszej? Wiedzmyż o tem, że epoka polityczna Milikowskich, o których przedmowa do pism Ligenzy mówi[75], skończyła się za Sasa. Aby przeto nie być cywilizacji manekinem, ani w retorcie przygotowanym homunkulusem trzebać przecie z tej cywilizacji zdać sobie sprawę i od rana do wieczora plany jej mieć przytomne. Boć tym tylko sposobem, realności własnej nie mając, trzeźwość obywatelską zyskuje się. Znamy to niby rzeczy cudze, słuszna więc postarać się o poznanie i epopei własnej, groby i posągi stawiać umiemy, ale to coś przypomina groby które prorokom stawiano, a o których Zbawiciel ze zgrozą wspomina.
«Anhelli» Juljusza jest to świecznik, w mrokach sybirskich palący się: przeciwny zaś, a odpowiadający mu poemat jest Krasińskiego «Wigilja Bożego Narodzenia»[76], dwa poemata, bez których, (śmiem powiedzieć rzecz, która się wyda napuszoną i dziwaczną — dlatego, że ją powiem poprostu) bez których, mówię, przewodnictwa nie można być oświeconym patrjotą polskim. Tem więcej, że zamiast sejmu mamy koterje, a zamiast dziennikarstwa mamy mechanikę dziennikarstwa, od obcych wziętą, i coś, co we mgłach embrjonu[77] jeszcze spoczywa. Jeden z tych dwóch tak dalece przeważnych poematów idzie od Syberji, gdzie są dzieje serca pojedyńczego człowieka, bo tam dzieje narodu kończą się, a drugi z Rzymu, gdzie są dzieje narodu, bo tam ogólność właśnie indywiduum chłonie. Otóż może nie należałoby inaczej tych dwóch arcydzieł czytać, jeno razem, jeden obok drugiego kładąc. Pomiędzy Juljuszem Słowackim a Zygmuntem Krasińskim ta odpowiedność rzeczy i to braterstwo były zapowiedziane, a nawet i śmiercią stwierdzone, o czem w ostatniej powiem lekcji. Są to dwaj wodze epopei polskiej, na czatach swych stojący — za ich dni mieliż oni wojsko?
Aby się zaś ograniczyć choć tylko na tem, co w szczupłym zakresie czasu zrobić można, zobaczymy też przynajmniej wstępy i końce tych dwóch poematów, z których podobało się pieśni przedwiecznej i wiecznej, aby jeden stał u początku, drugi czuwał u końca i ażeby człowiekowi i społeczeństwu, to jest narodowi, uprzytomniali cały promień cywilizacji jego, przywodząc go do uczucia własnego i sprawiedliwego Ja. Pamiętajmy przytem, że to co innego jest czytać poetów, co gadają o lirze, ale to chyba o tej, którą drukarz wyciska na okładkach ich tomów, gdyby im zaś lira Amfjona[78] z niebios zleciała, w ręce wziąćby jej nie umieli — co gadają i o twórczości, ale, gdyby im kazano śpiewać tak, aby kamienie się składały w mury miasta, to każdy z nich palecby w atramencie umoczył... i wąsy sobie zrobił.
W poemacie Słowackiego Anhelli, idąc z Szamanem przy blasku gwiazd «po śniegiem okrytych stepach, spotyka obóz cały małych dzieciątek i pacholąt, gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu. — A we środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. I zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej nowego katechizmu i pytał dzieci o rzeczy niegodne, a pacholęta odpowiadały mu przymilając się, albowiem miał u siodła kosze i chlebem mógł je nakarmić; a były głodne... Oto zapomniały już płakać po matkach swoich i tu się wdzięczą do chleba, jak małe szczeniątka, szczekając rzeczy złe i które są przeciwko wierze — powiadając, że car jest głową wiary i że w nim jest Bóg i że nic nie może rozkazać przeciwko Duchowi świętemu, nakazując nawet rzeczy podobne zbrodniom, albowiem w nim jest Duch święty». Pomijam rzecz, której byłoby wielkim wstydem nie znać, to jest: iż wszystkie ludy do Olimpów swoich zawsze podobne, że przeto dogmat popów uczy, iż Duch święty od samego tylko Ojca zgóry i byt po siemu[79] pochodzi, katolicka zaś forma chrześcijańskiego dogmatu określa, iż Duch Śty zarówno od Ojca i od Syna, od boskości i człowieczości najświętszej płynąc, wolności jest przeto zakładem. Widzimy przeto tutaj w obrazie powyższym zapomnienie miłości i wiary, a jednakże anielską przytem niewinność. Potwór to nieznany starożytnemu światu. Koniec złego zarazem i koniec dobra, koniec wszystkiego: niewinność równa zepsuciu! «Zresztą cisza» jak mówi Shakespeare. — Teraz spójrzmy w odwrotny biegun.
U Krasińskiego w wigilją Bożego Narodzenia poeta błądzi po polach Kampanji Rzymskiej, spalonych słońcem «przy niebie czystem, jak zawsze» i nie napotyka tego, co pierwszy, ale widzi, że «daleko na wodach stoi plama czarna, jakby żywa, coraz większa i lecąca ku niemu. — Wielki to i posępny okręt, bez płócien i masztów, a wszystkie fale kołami rozbija na pianę — i z pośrodka jego bucha słup dymu, który leci nazad w nieskończoność» — (Okręt ten, jest to arkan cywilizacji całej, w której żyjemy: wozy i okręta parowe, mechanicznie wiążące i popędzające ludy). Dalej Krasiński mówi: «Stały tam postaci w karmazynowych czapkach i w płaszczach bielejących; usłyszałem niby zgrzyt łańcuchów — zdało mi się, że pada ciężki most, długi most, od okrętu rzucony do brzegów — po nim w ciemnościach wiją się te postaci i dążą ku mnie. — A gdy niedaleko już były, zapytany jednym głosem: «Kędy droga do Rzymu?...» — Jam odparł: «Niema tu drogi, tu pustynia». A oni odrzekli: «Prowadź nas zatem!» — A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosom: «Myśmy ostatki szlachty polskiej[80]. — Anioł pokazał się nam, anioł niepodobny tym, których oglądały ojce nasze, bo miał skrzydła bez blasku, i welon żałobny na czole — lecz wiemy, że on z nieba zesłan — a on nas tu posłał. Długośmy płynęli — wielkie tam były wichry i istoty na morzu, lecz dopełni się wola Pańska, jeśli dziś o północy staniem w bazylice Piotra». — To było pisane lat temu dwadzieścia, a nie wczoraj, po przeczytaniu gazet z Rzymu. Około tegoż samego czasu pisane było arcydzieło Juljusza.
Spójrzmy teraz na końce tych dwóch biegunów i tych poematów, tak niesłychanie ważnych dla trzeźwości Rzeczy Ojczystej (Rzeczypospolitej).
«Anhelli był umarły!... Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach. — I oto nagle z płomienistej zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały, i leciał z okropnym tętentem. Śnieg szedł przed niemi, przed piersią konia, jak fala zapieniona przed łodzią. — A w ręku rycerza była chorągiew, a na niej trzy ogniste litery paliły się. I przyleciawszy ów rycerz nad trupa, zawołał grzmiącym głosem: «Tu był żołnierz[81], niech wstanie! — Niech siada na koń, ja go poniosę prędzej, niż burza, tam, gdzie się rozweseli w ogniu. Oto zmartwychwstają narody! — Oto z trupów są bruki miast! Oto lud przeważa! — Nad krwawemi rzekami i na krużgankach pałacowych stoją bladzi królowie, trzymając szaty na piersiach szkarłatne, aby zakryć pierś przed kulą świszczącą i przed wichrem zemsty ludzkiej. Korony ich ulatują z głów, jak orły niebieskie, i czaszki królów są odkryte. Bóg rzuca pioruny na głowy siwe i na obnażone z koron czoła. Kto ma duszę, niech wstanie, niech żyje, bo jest czas żywota dla ludzi silnych!» — Tak mówił rycerz, a Eloe, powstawszy z nad trupa, rzekła: «Rycerzu nie budź go, bo śpi! — On był przeznaczony na ofiarę, nawet na ofiarę serca. Rycerzu, leć dalej, nie budź go. — Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste, jak diamentowe źródło, i tak wonne, jak lilje wiosenne». Znaczy: ja jestem kobietą i zawiązaniem człowieka w społeczność, — gdybym mu przeczystości serca nie zaćmiła, tedy byłoby to diamentowe źródło, pierwotny kryształ mineralny i byłaby to woń wegetalna lilji, ale nie byłoby to słowo stworzenia ciałem człowieka. — Eloe chwali się tu przed rycerzem z chrześcijańskości swych praw, rycerz zaś szuka sołdatów na dzień fatalny bicza bożego. — Zrozumcież! — «To ciało do mnie należy, i to serce mojem było. Rycerzu, koń twój tętni, leć dalej!» — I poleciał ów rycerz ognisty z szumem jakoby burzy wielkiej, a Eloe usiadła nad ciałem martwego. I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał».
Anhelli jest personifikacją serca ludzkiego wobec tragedji historji: gdzie już wytrzymać nie może i kończy, tam sąd się zaczyna, bo ulegalizowana jest bezserdeczność. Czas jest, ażeby Anhelli obudził się, ale, skoro obudzi się bez serca, czyliż tak wypełni misję swoją, jak ludzkość chce? A jednakże on jest sercem cywilizacji. — Eloe «uradowała się», że serce człowieka nie nadużyte: jestto prawdziwa kobieta chrześcijańska!...
Krasiński mówi już o sercu narodu w obliczu dogmatycznej całego chrześcijaństwa sprawy. Okręt parowy, to jest cywilizacja, nadewszystko przez sam interes mechaniczny zbliżająca ludy, przywodzi do Rzymu resztki szlachty polskiej, której nie sama machina parowa, ale anioł żałobny iść kazał. Narody wszystkie idą ze swemi chorągwiami do grobu Piotra. Ciało i krew, jako budowa zewnętrzna, miota się i transfiguruje[82], sklepienie upadkiem grozi, a narody, aby sklepienie owe nie przygniotło chorągwi ich, ruszają z miejsca. «I pierwsi Rzymianie zaczęli się zrywać i uciekać». — Polacy zostają jedni i zbliżają się ku wielkiemu ołtarzowi «a cztery kręcone filary ołtarza pękły, jak ścięte drzewa runęły — i baldachim spiżowy runął — i kopuła cała, jak zstępujący świat, biało spadała na ziemię. I wszystkie portyki, i pałac Watykanu, i kolumny dziedzińca łamały się, rwały, w proch się sypiąc — i obie fontanny, jak dwa gołębie, przypadły do ziemi, konając, a lud uciekał coraz dalej, jak morze, wyparte z brzegów»... Kardynał wstąpił na ten olbrzymi kopiec, «szaty purpurowe opadły mu z ciała i przemienił się w postać białą, łagodnem światłem osrebrzoną... — Zbliżyłem się do niego — mówi poeta — i rzekłem właśnie w chwili, gdy wschodziło słońce: «Panie, czy prawda, że ostatni raz wczoraj Chrystus narodził się w tym kościele, którego już dziś niema?» A on z dziwnym uśmiechem... odrzekł mi: «Odtąd Chrystus ani się rodzi, ani umiera na ziemi, bo odtąd już na wieki wieków jest i będzie na ziemi». — A ja, to słysząc, zbyłem trwogi wszelkiej i zapytałem się: «Panie, a ci, których przywiodłem wczoraj, czy na zawsze już leżą pod temi gruzami, wszyscy umarli kolo umarłego starca?» A ów biały święty odrzekł mi: «Nie trwóż się o nich. Zato, że wyrządzili mu ostatnią przysługę, Pan odwdzięczy im — bo zachodzący, tak, jak wschodzący, umarli, tak, jak żywi, są z Pana, owszem, im lepiej będzie i synom synów ich». A gdym zrozumiał (powtarzam: «zrozumiał») ucieszyłem się i duch mój się przebudził (powtarzam: «przebudził»).
Nie potrzebuję dodawać, że dzień, w którymby narodowość chrześcijańska jakkolwiek bądź powiedziała, że Kościół chrześcijański do niej tylko «od wieków i na wieki» należy, byłby dniem, w którym narodowość ta stałaby się przez toż samo żydowską, nie chrześcijańską. Jak również, mamże tu dodawać że, gdyby od rozwoju dziejów ojczyzny odjąć to, iż byli pierwej obcy ludzie, i nie rodacy, co przynieśli słowo ewangelji, i odjąć w następstwie kodeks rzymski, a za nim gramatykę, na której się język budował, pozostałyby pieśni dzikie ludu, panowanie ras — przywilej mocy dominacyjnych[83] — fatalność zamiast Boga, który jest miłość, i uważanie siebie za centrum ziemi, jak to Chińczycy utrzymują. Nie parowym też mechanizmem wyźródliły się narodowości, a stąd i pełnoletność synów w obliczu matki starej nie rachunkiem taryfy, ale żywą dramą się odbywa — najemnicy i niewolnicy tylko kwitują się. Taki będzie też sąd transfiguracyjny na obie strony, tak dla ludów, jak i dla Kościoła.
Ponieważ «Anhelli» i «Wigilia Bożego Narodzenia» pisane były lat temu 20, kiedy rozgadanej dziś a niezgłębionej kwestji rzymskiej nikt nie dotknął i z wygnańców także sybirskich, (których wygnańcami w ojczyźnie znów oglądamy) nikt nie wracał, muszę więc tu słów parę o profetyzmie poetów powiedzieć. Nie godzi się, powtarzam raz jeszcze, czytać utwory narodu nieszczęśliwego temi tylko oczyma, któremi się utwory poetów tryumfujących czytają; owszem, powiem to, jakbym na sejmie mówił, że jest występkiem przeciwko Rzeczypospolitej nie znać epopei własnej; takich przynajmniej, mówię, buletynów[84] ducha, jak «Anhelli» i «Wigilja Bożego Narodzenia» lekce czytać nie godzi się. Ktokolwiek raczył zapamiętać rys posiedzenia pierwszego, wie, że tam była zakreślona różnica między dwoma pielgrzymkami poetów starożytnych i późniejszych, takaż sama też jest różnica proroków właściwych, izraelskich — proroków greckich, jak Epimenides, którego Paweł apostoł prorokiem zowie, a nas, poetów nowożytnych, tamci bowiem mogli najwyraźniejsze rzeczy w szczególności mówić, bo szli do osobistości pojedynczej, ci zaś tylko mogą ogólne i jakoby fenomenologiczne dawać proroctwa, bo do ogólności chrześcijańskiej, bo do zbiorowości idą. Jeżeliby wiec kto wyraźnej nie osoby, ale osobistości Anhellego na Syberji szukał, widocznieby się omylił, i gdyby kto Polaków pod kopułą Piotra z czapką czerwoną i z kordami w prawicach szukał — zaiste, że w tej samej miarze błędu byłby. — Wyraz kord z greckiego naprzód, a potem z łaciny idąc, znaczy cor, serce[85], a wyraz pałasz od słowa pałać idzie...
Pokazawszy gdzie stoi, jaką ma ważność, jak jest zbudowany i jak się czyta poemat «Anhelli», przeprowadziwszy myśl jego przez wszystkie stacje mąk dziejowych, pozostaje nam jeszcze po szczególe osoby, albo raczej fenomenologiczne typy w tym poemacie rozebrać i wiarogodnie z onych zdać sprawę, tembardziej, że sam Słowacki o każdej z nich własne noty zostawił. Skreśliwszy więc tło ogólne i ważność tego tła, okazawszy i wytłumaczywszy każdą osobę, nic już więcej do powiedzenia nie zostanie, wszystko tylko zostanie do czytania. Każdemu zaś z temi wiadomościami czytać będzie możebnem ten poemat, czytać nawet lepiej odemnie, i to mi jest najdroższe, że lepiej. W Szekspira dziełach znajdują dziś myśli, których on za dni swoich literalnie nie poczuwał. Czyta się poetów, że tak powiem, w coraz głębszych głębiach — tak, że czytanie każdego arcydzieła jest nieskończone, aż przyjdzie dzień, w którym wszystkie konsekwencje jego aż do dna wyczerpną się, a wtedy gama wtóra treści powstaje. — I tak: o Anhellim, jako osobie głównej, powiada Słowacki przez usta Eloe, że jest to serce, przeznaczone na ofiarę, to jest, które odmierza sprawiedliwość cywilizacji, tak, jak w poemacie Zygmunta występuje serce narodu w obliczu nie innej ostateczności historycznej. O Szamanie poeta powiada raz, że to czarownik, drugi raz, że sybirskiego ludu Mojżesz; jest w nim jedno i drugie. Mojżesz sam poczynał sobie i z wolą Pańska czarodziejsko wobec mądrości magów egipskich, a idąc z misją Pańską do ludu, pod czarem będącego, skoro mądrość czaru tego pobił, żądał wtedy, twarz w twarz królowi patrząc, jak męczennik, aby lud celowi prawdziwemu oddany był. Dobrze następstwa te misji tego największego męża pojmijmy. Mojżesz, będąc poprzednikiem Zbawiciela, i człowiekiem, nie mógł legalniej tej sprawy rozpocząć — jest to broń najdzielniejsza. O’Connel tak samo poczynał sobie w Anglji i, jeżeli sztuk czarodziejskich nie robił, bo nie miał do czynienia z magami onej potęgi, to retoryka jego, którą z ciemięzcami walczył jest ową magją, niczem innem, a nawet powiem, że w budowaniu form swoich nie wyszła zinąd. O’Connelowi tylko nie było dano damy swojej dokończyć, co znaczy, że ma ona na szerszy horyzont wzróść. Takie jest wytłumaczenie Szamana. Na tem zaś tle krańcowem obowiązuje ta laska Mojżeszowa i ten miecz, o którym mówimy: powiedziałbym, dlaczego u Anhellego Szaman istni w sobie Mojżesza, gdzie koniec toku dziejów — i dlaczego Kardynał i u Zygmunta w proroctwie jego współcześnie istni w sobie Jana Ś., przyjaciela zbawicielowego (ale to są ciemne rzeczy i nie mamy czasu na wszystko!). Walenrodyzm jest to romantyczna powiastka i niezupełna jeszcze pochew miecza tego. Mickiewicz miał prawo mówić: walenrodyzm, ja mówię: winkelrydyzm. — O trzeciej postaci, o Eloe, także sam poeta mówi, skąd się poczęła i co znaczy, a my, ponieważ od początku kursu nie chcieliśmy nic od siebie narzucać i teraz też na słowach autora najwierniej opierać się będziemy. «Urodziła się ze łzy Chrystusowej na Golgocie, z tej łzy, która była wylana nad narodami». — Tak mówi Juljusz, a my tłumaczyliśmy w rzeczy rozejścia się poetów od ołtarza, że słowo ojczyzna rodzi się właściwie i stanowczo z chrześcijańskiej potęgi. Poeta dodaje, że Eloe zgrzeszyła, ulitowawszy się nad męką ciemnych «cherubinów i umiłowała jednego z nich i poleciała za nim w ciemność» — a myśmy mówili o Byronie i o licencjach nawet epopei i rozświecaliśmy całe pole narodowości, niestety, krańcami obszaru swego graniczyć mogące z nieuniknionym a względnym fałszem. Zło albowiem, przez litość wielką popełnione na politycznem polu, jest to uwzględniona owocami swemi i ofiarą indywidualności licencja poetyczna. Która, jakkolwiek na widnokrąg historji nowo narodzoną i bez oczyszczenia wprowadza postać, grzechem jest przecież epopei, ależ grzechem ciała zbiorowego, które nie może być odrazu doskonałem. Wiele jest w «Anhellim» scen na tej przedewszystkiem opartych myśli; wychodzi tam i ksiądz, który do miecza porwał się i dosiadł konia, wołając: «Za ojczyznę!» i biskup, który przeto, księdza tego święty bunt sądząc, nie może wszakże zdjąć zeń kapłaństwa — pastorał z rąk mu wypada przed klątwą, z ust mającą wyjść — i inni... O osobie nawet, lubo podrzędnej, Ellenai powiada Juljusz, że była zbrodniarką, na Syberję zesłaną, a jednak koniec jej życia wieńczy pocieszającym i poezją wonnym cudem, jakby zerwany koniec srebrnego pasma, przetykanego kwiatami z życia jakiej średniowiecznej świętej. Sceny zaś tej zbrodni, która jest świętą, występku, który jest obowiązkiem, sceny konieczności są właśnie że genjalnym obrazem kończyn. Tam zbrodniarka jest już przez niebo kanonizowana, tam kościół wojujący przez kościół tryumfujący wyręczan bywa i zastępowan. Zły ksiądz jest dobrym, niewinność jest zbrodnią — tam wszystko się przesila — śmierć jest życiem, bo tam jest już polarny zamierzch cywilizacji narodowej! Dla tych to samych przyczyn powtarza się i w przedśmiertnej scenie Anhellego, legenda o aniołach, do Piasta posłanych, tak, jak w łunie zachodu są też blaski do wschodu podobne, i tak, jak ostatni władca Rzymu nazywa się Romulus Augustulus, bo pierwszy Romulusem był. Widzimy więc bez naciągania, że zadaniem poety było po szczególe uprzytomnić narodowi biegun zamierzchu cywilizacji jego. Jest w «Anhellim» jeszcze jedna scena, nie sybirska wcale, albowiem wchodzą do niej trzy partje polityczne, krzyżujące trzech bladych ludzi w czerwoności zorzy polarnej. Ukrzyżowanie to objaśnień żadnych nie potrzebuje, bo ukrzyżowań takich (bez żadnych metafor) było i będzie niezmiernie wiele, niezmiernie wiele na wszelkich polarnych zamierzchu punktach! Wszędzie, gdzie jednostronności tak się rozeprą łokciami rubasznemi, że aż tło, na którem rysują się postacie, popęka, to chociażby na płótnie tła owego wymalowane były osioł, żaba i kozioł, zawszeć będzie za takiem płótnem krzyż drewniany i tablice obrazu utwierdzający, który z za porozdzieranych nici wyjrzy.
Otóż całe sprawozdanie moje o «Anhellim», ale nie moja rzecz jest mówić tak, jak się mówi z katedr literackich, albowiem pytanie jest, czyli godzi się przeczystą łzę narodu podnosić na widok nato i nato tylko, aby ją mierzono, i ważono? Katedry nie są dzisiaj w celu, aby testamenta pieśni ojczystej narodu otwierać, ale raczej ku temu, aby nauczać gramatyki i, że tak powiem, samej kaligrafji sztuki.
Błędne jest też mniemanie (jeżeli je wiernie w pamięci zatrzymałem), objawione przez doktora filozofji Klaczkę, że w literaturze naszej niema dzieł dopełnionych i pogodnych; dziełami takiemi są: «Anhelli», «W Szwajcarji», «Grażyna», «Irydjon», którym jako pogoda twórczości, jako całość toku i rytmu i języka skończoność równe są tylko, a wyższych niema nigdzie. Dziwić się tylko raczej trzeba, że są tak pogodnemi. Utrzymuje doktor filozofji Klaczko, iż właśnie, że zaletą poezji polskiej jest to łamanie się i rwanie, które w «Dziadach» n. p. spotykamy, gdy nam zdaje się, że tego zbyt upiększać i poetyzować sobie nie trzeba, bo to nie poeta, ale społeczeństwo temu winno.
Na zakończenie rysu tego w dowód wysokiej «Anhellego» wartości oświadczamy, że ś. p. Zygmunt Krasiński, dowiedziawszy się przez list mój o zgonie Juljusza Słowackiego pisał mi z Hajdelberga: «Dowiedz się, czy nie zostawił wiadomości co do nagrobku; jeżeli nie, to połóżcie mu napis: «Autorowi Anhellego», a ten jeden wystarczy dla zapewnienia mu sławy na pokolenia przyszłe». Lubo bezpośrednio współczesne to zdanie o «Anhellim», nie mniej przynosi objawiającemu je zaszczytu.

LEKCJA PIĄTA.

Mamy oto przed sobą dwa poemata: «Beniowski» i «Król Duch»; obydwa są niedokończone, stanowią one jednak moment najdzielniejszy w piórze Juljusza Słowackiego.
Historja cywilizacji jest tak młodą, że pełnoletności swej nie dorosła, oczekuje albowiem na papiery legitymacyjne z mumij egipskich i z azjackich pomników, a których pismo i słowa ledwo że sylabizować dotąd umieją; ale zdaniem mojem, czego jest brak najwięcej, to pamięci serca. Dobrze to bowiem czytać postęp idej, porozstawianych, jako równania algebraiczne, jedna po drugiej, ale czy kto pomyśli ile boleści, ile rozdarć każde narodzenie się myśli potrzebowało? Dopatrzono nareszcie, że we wszystkich semickich hieroglifach opuszczone są samogłoski, co już jest wielką zdobyczą, a kiedyż to dopatrzą, ile jest w historji opuszczonych łez, łkań, rozdarć i tortur, które są powszedniemi towarzyszami narodzenia się i wydojrzenia każdej prawdy. Jako więc królowa Jadwiga, kiedy dano jej wiedzieć o zapłaconej krzywdzie, pytała: «A kto łzy zapłacił?» — tak pyta się dziś dusza chrześcijanina, czytając historję tryumfalną. Wdzięczny przeto jestem poecie, który stara się uwieczniać nietylko pobojowiska, ale i jęki z boleści, i wrzawę, i cierpienia walki dokonywanej, bo są one dla dziejów właśnie że tem, czem owe wyrzucane samogłoski z pomników semickich. I gdyby się dziś mogło rozejść to brzmienie wykrzyknika Ach! jakie szło przez wszystkie wieki i narody, byłoby to tysiąckroć lepiej od wielu ksiąg wyjaśniło dziejów tajniki.
Wielkiej, zaiste, odwagi trzeba, by uświadamiać i uwieczniać współczesne i potoczne momenta. Słowacki miał tę wielką i największą odwagę, i on jeden podobno, że miał ją czasu swego. W «Beniowskim» na każdej karcie czuć się daje powietrze jakieś nie miejsca, ale czasu, kiedy otwierać ust nie można, a milczeć się nie godzi i można tylko sykać z bólu i być przeto uważanym za sykającego węża, chociaż się jest syczącym z bolu niewolnikiem. Pod tytułem tego Juljuszowego utworu czytelnicy w myśli podpisali wyraz «powieść», tak, jak na murze owym, gdzie dla wymagań policyjnych pod rzeźbionym orłem podpisano «paw». Ta też książka rymów o różnych wielkich boleściach, nazwana «Beniowskim», za poetyczny a urwany romans uchodzi. Treść jej ścisła, nagą określona prozą, ukróciłaby poecie czas pracy ale dla społeczeństwa ojczystego zmarnotrawiłaby go może napróżno. U inkwizytorów weneckich były stoły, z otworem okrągłym w środku, a otwór ten nakryty był hełmem: wokoło stołu urzędnicy spisywali, co wyglądająca głowa hełmu mówiła, gdy ciało tak posadzonego winowajcy pod stołem poddawano torturom. Mało też sensu było w tem mówieniu, ale słowem i ideą, łączącą porwane wyrazy był gwałt, a zaś echem gwałtu odpowiadające mu z łona sprawiedliwości przekleństwo. Tak rymy «Beniowskiego» związku i toku napozór nie mające, nie miałbym do niczego przyrównać.
Przekleństwo albowiem jest nierozłączne z każdą pogwałconą prawdą. Każda prawda, narodzona krzywo i ironicznie, dlatego tylko, że jej nie dano narodzić się inaczej, sądzi przez to samo społeczeństwo i jest to najsilniejszem siebie samego przekleństwem. Zniepokój tak słowo prawdy, aby nie mogło w spoczynku i pogodzie dojrzeć, a ludzie się niem strują, o tyle, ile zniepokoili je... Przemilczenie nawet samo potępia: sułtan pewien dlatego tylko z lekkiej choroby umarł, iż nie wolno było domyślać się i mniemać, jakoby chorować mógł słońca pokrewny. Milczenie rzuciło na niego klątwę — i umarł!
Na posiedzeniu drugiem odłożyliśmy na później rzecz o przekleństwach, dodam więc tutaj, kiedy miejsce po temu, że przekleństwo jest przeciwbłogosławieństwem, które w formie modlitwy się wyraża. Powie mi kto: «Jakiż może modlitwa mieć związek z przekleństwem?» a ja mu odpowiem: czyliż ten, który przeciwko samemu sobie nie modlił się, modlił się kiedykolwiek? Zaiste, nie. Jeżeli więc modlimy się przeciwko sobie samym, tedy przeklinamy się. Każde bowiem dążenie do doskonałości jest przez to samo jakoby przekleństwem samych siebie w niedoskonałych popędach naszych. Poema «Beniowski» tak dalece pełne jest przekleństw, iż treścią jego jest to właśnie, co jest podrzędnem; forma tak ironiczna, że nawiasy są celem. Jestto jakoby rozmowa z próżnymi, formalnymi i zewnętrznymi ludźmi, do których po gawędce potocznej o pogodzie i o wielu innych rzeczach mówimy nawiasem: «A czy nie pogadalibyśmy teraz trochę o prawdzie lub o łzach, które poród prawdy wyciska?...»
Po wytłumaczeniu zaś, do ila «Anhelli» jest poematem, u bieguna zamierzchu cywilizacji stojącym, rozumiemy już wierność tego, że sybirski bohater daje znowu nazwisko swoje zbiorowi rymów, ostateczności socjalne mających za przedmiot. «Anhelli» jest «Beniowskim» po olimpijsku, po wiecznemu, i odwrotnie, «Beniowski» jest «Anhellim» po dzisiejszemu.
Przechodzimy następnie do drugiej części, to jest do najciemniejszego poematu «Król Duch» i dlatego słów kilka o ciemności wyrzec musimy. Od osobistości autorskiej Adama Mickiewicza nie można odjąć pierwszej części «Dziadów», utworu, który poetę stanowczo przed światem ukazał, tak, jak od pierwszego wydania poezji Mickiewicza nie można niemniej odjąć listu jego do krytyków i recenzentów. Bohaterem «Dziadów» jest głęboko czujący człowiek, miany za obłąkanch przez ludzi małych, dla których wszystko to, co przechodzi ich szkiełko kieszonkowe, istotnem przeto samo nie jest. Tak wystąpił Mickiewicz, którego utworów część spora i dzisiaj jeszcze nie jest jasna, a był sławny i jest sławny. Zygmunta Krasińskiego prawie połowa pism niezrozumiałą pozostaje, a był sławny i jest sławny. Dla Danta stworzono osobny wyraz «dantesco», co znaczy: zawile, ciemno i niezrozumiale, a był sławny i jest sławny; o Szekspirze toż samo... Jakże więc może być, aby krytycy, ci tak logiczni ludzie, sławili to, co za niezrozumiałe ogłosili? Nie chcę na to bynajmniej odpowiadać, niech się tłumaczą ci, co sądzą, a nie ci, którzy objaśniają; co do mnie, dodam tylko, że niema pisma perjodycznego polskiego, w któremby nie było świadectwa dla mnie, że wyłącznie mam o ciemności stylu pojecie. To zaś, tak, jak i tamto, nie dziwi mnie, jedno i drugie jest nielogiczne i właśnie dlatego jest mi jasne. Nie mogę ja albowiem utrzymywać, że prawda jest teorją samą, gdyż nie wiedziałbym, czem się sprawdza, gdyby, mówię, praktycznej i sprawdzającej ją strony nie miała. Prawda obejmuje życie, jest więc niejasna, bo obejmuje rzecz ciemną; gdybym odjął prawdzie życie, odjąłbym jej to, co ją sprawdza, ale byłaby jasnym fałszem. Winszuję zaś tym co życie jasno widzą, dla mnie jest ono sprawą pełną stron dramatycznych, a nie automatycznych, a więc i zawiłych, skoro zaś musiałbym od prawdy oddzielić życie, musiałbym zaraz podejrzywać, że ona jest fałszem, i dopuszczając tylko, że do niej wchodzi życie, dopuszczam, że jest prawda. Ja myślę, że to jaśniejsze jest od zarzutów, jakie krytycy robią.
Wstęp ten nie jest od rzeczy i niepodobna zamilczeć, co jasnością, a co ciemnością zowią, skoro się ma o najciemniejszych z utworów mówić. Zwierciadło płaskie i oko suche, a nie strudzone czuwaniem, jasne są i jasno odbijają przedmioty, ale co innego bywa z oczyma, które zalewały łzy; woda także, rozlana na talerzu, jasną ma powierzchnię i wyraźnie ciasny świat odzwierciadla, ale co innego jest z Okiem Morskiem w Tatrach, w którego głębiach burze huczą, rozpamiętywając znany im zbliska potop świata. Sama nawet igła magnesowa stałe i niezmiennie do jednego punktu nie zmierza, ale dewiuje[86] na mil wiele... Nauki też tak zwane ścisłe, sciences exactes, zyskują jasność swych teoryj przez to właśnie, że mają za cel tylko połowę prawdy i dlatego powiedziałbym raczej, że w obliczu prawdy są inexactes[87]. Wprawdzie dziesięcioro bożych przykazań, jakkolwiek życie ma na celu, jest jasne i logiczne, ale to pochodzi z tej przyczyny, że w nich nakazano tylko to, czego nie trzeba robić, a zatem są one połowiczne. Dzikim ludziom powiedzmy np. «nie kradnij», to pojmą jasno, ale nauczmy no ich np. «przebaczać nieprzyjaciołom», to zaraz z powodu, że myśl ta objęła już całą prawdę, będzie ona dla nich niejasną — i po raz pierwszy ci dzicy spostrzegą, że trzeba prawdę nietylko usłyszeć, ale usłuchać. I oto będziesz im niejasnym, i oburzą się, i postawią ci może jeden z krzyżów owych, któremi przez XIX wieków na planecie kreśliła światłość pochód swój... Każden przyjmuje prawdę teoretyczną, ale niejeden odepchnie ją, skoro się pokaże, że ona nietylko logiczna jest, ale i współpracy wymagająca — a więc, jeżeli wołamy o jasność, czyż nie wołamy czasem o nasz spokój, o naszą bezwładną wolność, o inercję? Słowacki powiada w jednym z listów swoich, że za Sasa, jeżeli na sejmie lub sejmiku człowiek który o wyższem pojęciu ducha narodowego przemawiał, to z kąta gdzieś najciemniejszej sejmowej ławki wydobywał się zaraz głos, wołający: «Jeżeli co masz — w trzech słowach jasno nam wytłumacz, a nie czmuć oczu». Umysły takie są zaiste więcej, jak ubóstwione same w sobie i przez siebie — cóż podobniejszego Tytanowi?...[88] Wszechmocny poddał bowiem samą wszechmocność prawom świata, jeżeli sześć dni pracował, a siódmego od pracy odpoczął, gdy tymczasem ludzie owi, podobni do azjackich władców, żadnego wyższego prawa nad osobiste bezprawie uznać nie chcą i nie sięgają nigdy wzrokiem duszy poza ciasny widnokrąg arbitralnej swej jaźni; głos ich: «Ja jestem harmonją i sądem wieków — Ja jestem środkiem i celem, głos od Azji wołający: «Ja i Hurrach!» Czy poznajecie jego tony i skąd płynie? — Równał się on Bogu i pienił się, a potem trawę gryzł, jak zwierzę ciche w obłąkaniu swojem. Nazywał się on Nemrod i Semiramis i Neboh-odnocar[89], — aż w Judei puszczach głos ów: «Ja jestem...» napotkał głos inny, który kazał owszem: «Ja jestem niczem, jam głos tylko wołającego na puszczy», a potem wraz onemu «Ja» odrzekło «Nie Ja» w osobie Zbawiciela. Ale chciał on jeszcze spróbować, czyli «Nie Ja» prawdziwe jest i poznał, ale to było już przy pękaniu się skał, było przy ciemności słońca, jako włosianej tkaniny ciemność, było zapóźno. Więc rzucił włócznię swoją, przebódł i przez szramę rany zobaczył dopiero twarz w twarz — to «Nie Ja» i zadrżał... Czy mam teraz objaśniać i poemat «Król Duch», który właśnie że dopiero co wytłumaczyłem, czy też mam zejść w szczegóły i powiedzieć, że w utworze tym bohaterem jest «Ja».
A naprzód, w utworze tym «Ja» jest to Her Armeńczyk, trzeba było albowiem wziąć powieść grecką o przechodzeniu dusz dlatego, iż cały pas wieków budowa poematu obejmuje — tem więcej, iż w przedchrześcijańskiej karcie Grecja republikanizmem swoim onemu azjackiemu Ja przez samo jej demokratyczne my technicznie zaprzeczała była. W poemacie zaś «Król Duch» napotyka się na drugim pasie dziejów Iwana Groźnego (ostateczne jakoby tegoż azjackiego Ja wcielenie) a który dopiero, gdy żerdź oparł żelazny na nodze sługi Kurbskiego, słuchać mógł o tyle prawd czytanych, o ile w ciele zwiastuna onych ranę uwiercił, krwi utoczył i ducha zmacał. Najjaśniejszej Rzeczypospolitej tarcza pod królem Batorym staje tu mocą bożą, jak Judea. Książe Andrzej Kurbski biblijnym nawet stylem w liście swoim odzywa się, mówiąc do cara: «Zaco pomordowałeś silnych w Izraelu?» Król Stefan niemniej dziwnym napozór sposobem chce osobiście w pojedynku z tem «Ja» się spróbować; wiedział król zaiste, co robił, jeżeli sam wyraźnie pisał: «Gdzież ty jesteś, panie Boże rosyjski? Wystąp przede mną!» Ale pojedynek ów mistyczno heroiczny dopiero bosa i rozdarta noga na Golgocie kończy, mówiąc «Nie Ja» i zwycięża przy komety blasku. Przypomina mi to ustęp pieśni, który znałazłem był u Benedyktynów na Święto-Krzyskiej Górze, kiedy podróżowałem po Polsce.

«Tak kościół trzyma, że, gdy Pan umierał,
Na północ, głowę skłoniwszy, spozierał,
— Gdyż w oliwnym
Gaju dziwnym
Wszcząwszy mękę,
Skłaniał rękę
Ku północnym ludziom».

Oto więc najciemniejszy poemat, skoro go się będzie czytać, ze strony życiowej nań patrząc i ze stanowiska chrześcijańskiej cywilizacji go uważając, zrozumiałym się wyda.
Zygmunt Krasiński był w Rzymie w czasie tym, kiedy wyszedł «Król Duch», ale zachwycony był pięknością samego języka i mawiał mi nieraz, że uważa go za piękniejszy co do formy nawet od przekładu «Jerozolimy Wyzwolonej» Piotra Kochanowskiego, acz winienem przecie i to dodać, że kardynał Mezzofanti[90], mówiąc raz ze mną, wyraził się był, iż «Tassa w oryginale nie czytuje, bo milej mu jest czytać tłumaczenie polskie, Piotra Kochanowskiego!» Mimo to Krasiński «Króla Ducha» nie pojmował i wyrozumieć ogółu jego nie mógł. Ktokolwiek też życzy sobie czytać poemat ten tak jasno, jak się czytają dzienniki, ten celu swego nie otrzyma. Ciemna to zaiste i burzliwa historja azjackiego «Ja» w dziejach, a koniec tej mono-epopei naznaczony zwycięstwem tego «Ja» nad sobą samym:

«Spijże, mój kształcie pierwszy, z ducha zdjęty,
Świecący wdali, jak księżyc na nowiu;
Upiorny, za krew wylaną przeklęty,
W koszuli z drutów i w czepcu z ołowiu!
Klątwa na ciebie, jak na dyjamenty,
Na bazaltowe kolumny w pustkowiu
Pierwszej natury z ducha budowane,
W ciemności, w chmury i w piorun ubrane...»

Cały ten tok energji historycznej, rozbijając się o koniec własnej osobistości, wypowiada:

«Lecz ja na tobie nogę postawiłem,
I dalej szedłem; jużem był boży.
Morza się cofną, góry pójdą pyłem,
I Świat się komet deszczami zatrwoży,
Gdy duchem spełnię, co ciałem spełniłem,
Duch, ukazany w pierwszej świata zorzy,
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla,
A lat tysiące są jak jedna chwila».

Od Armenji, gdzie wedle podań arka zatrzymała się, przechodząc przez Iberję, Kaukaz, Scytję, Roksalanję, Markomanję, Kimbrję aż do Kaledonji napotyka poeta różne ludów przedświty, napotyka je tam i sam bezładnie. W dwóch wierszach maluje dwieście lat, w jednej łunie sto pożarów, a w zamachu jednym i jednym miecza poświście, rzezie całe; każdy też czytelnik, obznajomiony z historjozofją mitów, zrozumie, że, gdyby w toku epopei, mającej za bohatera «Ja», było więcej ładu, epopeja ta byłaby raczej systematem filozofji dziejów. Albo tu zamęt jest konieczny, albo pomysł całego poematu niewłaściwy. Myśl wszelako ogólna monoepopei wyraźnie i bez właściwego jej omroku czytelną jest w ostatnim momencie, to jest kiedy przesilenie osobistości w owem «Ja» dotyka praw bożych i przechodzić się zdaje wszelką miarę, a jest jednak spowiedzią tylko:

«I któżby to śmiał w księgi ludzkie włożyć,
Dla sławy marnej a nie dla spowiedzi? —
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,
Uderzyć w niebo tak, jak w tarcze z miedzi,
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć
I kolumnami praw, na których siedzi
Anioł żywota, zatrząść tak z posady,
Aż się pokaże Bóg w niebiosach blady...»

Co znaczy ten Bóg blady? Oto Bóg Syn, Bóg umęczony — Bóg człowiek w chwili śmierci i chwili zwycięstwa swego na ziemi! Poeta określa spotkanie z Azji przeprowadzonego «Ja» w Iwanie Groźnym z wszechmocnem cywilizacji chrześcijańskiej «nie Ja». Dlaczego zaś Królowi Duchowi taż sama forma jest nadana, jakiej Tasso, a z nim Piotr Kochanowski do pierwszej epopei chrześcijańskiej użyli, to się lepiej wyjaśni tem, co powiem niezwłocznie.
Gdybym miał otworzyć zdanie moje o epopei, wtedy co do epopei chrześcijańskiej postąpiłbym tak, jako gdyby wszystkie pejzaże, jakie kiedykolwiek malowano, przyszło w całość ułożyć. Możnaby zaś tego dokazać pod czterema warunkami światła, wschodu, zachodu, północy i południa, je ustawiwszy. Tak samo też i epopeje, które mają za przedmiot ciąg chrześcijańskiego żywota i cywilizacji, możnaby w cztery ułożyć postacie. I oto najpierw «Jerozolima Wyzwolona» poczynałaby się o świcie dziejów, w czas tej jutrzni młodej, którą wszyscy poeci głoszą jako natchnieni źródlisko, jako gwiazdę zaranną w samej młodzieńczości sił poczętą. Dlatego to Tass nawet rozpoczyna przez obraz jutrzni. — Drugą w następstwie epopeją, odpowiadającą pierwszej, lecz jak zachód odpowiada jutrzni i wschodowi, jest «Don Quichotte». Bohater właśnie że nie twórczy, ale tylko już zamagnetyzowany przeszłością i resztą jej fantastycznego płomienia zażegnięty, porywa się on z łoża do dziennych prac w chwili, gdy go noc zaskoczyła; zdało mu się jakoby, że to przedświt, a to był ostatni słońca blask. Jest to epopeja restauracji. Godfryd[91] jest typem energji twórczej, Don Quichotte typem energji nadrobionej i sztukowanej. Jakoż najnieszczęśliwszy to w historii człowiek, wszystko na nim złatane, aż do zapału; nie kontynuator to, nie ekspiator[92], ale opętaniec rzeczy przyszłych, podobny do tych antykwarjuszów urojenia, którzy sami przed sobą gotowi są kłamać rzadkości bibljograficzne lub na starej broni herby podrabiać, aby choć na chwilę się ułudzić! Najsmutniejszy to typ — płakać można, czytając Don Quichotta, gdy, przeciwnie, grzać się młodości ogniem przy czytaniu «Jerozolimy».
Oto więc wschodowy i oto zachodni blask wszelkiej epopei — ale, że dziejów całość nietylko ma twórczość żywotną i rozstrój, kryty blichtrem łatanego naśladownictwa, ale że ona ma jeszcze momenta wczasu, wypocznienia prozy, któreby południem nazwać można — w te więc czasy wakacyj i bohaterem takiej epopei nie byłby już Godfryd, nie Don Quichotte, ale poczciwy chłopiec jaki dzielny i szczery — Pan Tadeusz — i oto jest trzecia epopeja w toku chrześcijańskiego życia. Co zaś do czwartej, której światłem nie byłby ani zorzy promień, ani zachodu czerwoność, ani południowego słońca realizm, tę musiałby oświecać księżycowych przesileń moment lub godzina północy. Takiej to epopei początkiem zdaje się być «Król Duch». Miała to być, zdaje się, epopeja fenomenologiczna, jakiej dotychczas jeszcze nie ma żadna literatura.
W duchu czasu jednakże zarodek tego leży, charakterem dzisiejszej poezji jest to, że za bohaterów bierze ona idee, albo bezosobiste fenomena: wszystko to są jeszcze Manfredy, Hamlety, Wertery, Gustawy, Fausty i t. d., nie są to właściwie epopeje. A jednakże śmiem mniemać, że poza obrębem czterech powyższych, chrześcijańska epopeja nie istnieje. «Luzjady»[93] albowiem nie można uważać jeno za drugą połowę «Jerozolimy» Tassa. «Komedja Boska» Danta nie jest również epopeją, bo w niej bohater współczuje tylko, nie zaś działa, jest ona prędzej «Odysseą», bo jest wędrówką do ojczyzny, jakkolwiek tą ojczyzną nie Itaka już, ale niebo. Jest jeszcze i więcej ksiąg różnych, bohaterskim rymem pisanych, ale te są tylko epizodami treści powyższych.

LEKCJA SZÓSTA.

Gdybyśmy do pojęć o najoryginalniejszych Słowackiego utworach dodali sprawozdanie o dramatach i powieściach, pozostałoby tylko ocenić rzecz języka jego, poczem moglibyśmy utrzymywać, żeśmy dopełnili zadania. Co zaś do biografii, tej całkowitego rysu mamy prawo oczekiwać od tych, którzy całe życie, jak np. Józef Reizenheim, a nie jedną część jego, jak ja, znają. Tu wszelako winien jestem wskazać jeden szczegół — szczegół to już pośmiertny, ale ma związek z metodą przeciwstawienia «Anhellego» i «Wigilji Bożego Narodzenia», wyżej przez nas przyjętą. W roku 1840 ta część Paryża, co jest parafją ś. Filipa de Roule, nie miała jeszcze pięknych gmachów, które ją teraz zdobią. W końcu 1839 r. Juljusz Słowacki mieszkał tam i pisał «Lillę Wenedę», w kwietniu zaś 1840 r., kończąc list do Zygmunta Krasińskiego, który jej za wstęp służy, tak się odzywa: — «Niech ta postać do nas należy, niech będzie jako łańcuch, łączący dwóch Wenedów ręce, nawet w śmierci godzinie. — A tych dwóch wodzów, czy ty myślisz, Irydjonie, że tworząc ów mit jedności i przyjaźni, nie łudziłem się słodką nadzieją, że kiedyś i nas tak we wspomnieniach ludzie powiążą i na jednym stosie postawią?» Jeżeliby teraz obyczaj palenia na stosie usunęli, zobaczylibyśmy, że tak w rzeczywistości jak we wspomnieniach, wypełniło się Juljusza przepowiedzenie; zwłoki bowiem jego postawiono w kościele parafjalnym ś. Filipa. A gdy wiele lat upłynęło i gmachy okazalsze tam w tej części miasta stanęły, jeden z tych gmachów nabyty został przez rodzinę Zygmunta Krasińskiego, gdzie też wielki poeta umarł, a zwłoki jego, iż wedle prawa w parafjalnym wystawione musiały być kościele, położono przeto na tychże deskach, gdzie lat temu kilka Juljusza spoczęła trumna. Trzeba było wszelako, aby wpierw cała ta część miasta przebudowaną została i aby tamże, nie gdzie indziej, wśród ogromnego Paryża stał gmach, w którym «Irydjona» autor skonał. Wiersze, do których w tragedji odnosi się ten wypadek, są następne: «O, patrz, zabity brat na piersiach mi śpi! — Czy rozciąć łańcuch między wami dwoma? — Nie rusz łańcucha! — Gdzie stos dla umarłych? — Masz zgliszcze — burza zgasiła pochodnie». Kończąc czytać te wiersze i wiedząc, jakiego to wypadków składu trzeba było, aby się te rzeczy z sobą powiązały, chce się powiedzieć słowo: Amen. Co wszelako piękniejsza, to, że do tego brata w pieśni, kiedy mu to pojęcia obywatelskie nakazały, nie wahał się Juljusz tak piorunową rzecz napisać, jak ów «Wiersz do autora Psalmów» — chciał go on nawet spalić potem, ale obecny temu Pan Edmund Chojecki[94] z ognia rękopism wyrwał i w Lipsku wydał. Polityczna osoba Juljusza wierna była klejnotom republikańskiej przeszłości naszej wedle świecznika konfederacji barskiej; co do przyszłości, szedł on promieniem krzyża prosto i śmiało: widoczne to jest w liście, pisanym do księcia A. C.[95]. — W liście do emigracji widzimy go niemniej proszącego o pamiętanie, że nietylko stanowcze wypadki, ale i ciągłość idei zbawia społeczeństwo, z normalności swojej wytrącone. Gdy religijność, źle przetrawiona, i jednostronne stanu naszego pojmowanie narobiły rozdarć tyle, Słowacki nie uległ czasu elementom i widzimy go do instancji najwyższej, bo do grobu Zbawiciela, boleści swoje i kielich swój zanoszącego. Kiedy był czas, że chciano Korab Piotrowy zastąpić balonem, steru jeszcze nie mającym, Juljusz od tej reformy na narodowej drodze się odsunął i w «Beniowskim», robiąc aluzję do na nadniemeńskiego wieszcza, tak się odzywa, rzekę swoją rodzimą na świadki biorąc:

Ty także sławna, że fal twoich gwary
Jakoby z Niemnem w olbrzymiej rozterce
Gadają. — Tyś zmusiła Niemen stary
Wyznać, żem wielki, że w sławę płyniemy —
Lecz rzekł: «Niech idzie tam, gdzie my idziemy!»
Ha! hal Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie?
Jaka wam służy, gdzie portowa wieża?
Lub w Słowiańszczyźnie bez echa toniecie
Lub na koronę potrójną papieża
Rzucacie wgórę podniesione śmiecie[96].
Znam porty wasze — znam i znam wybrzeża.
Nie pójdę z wami i t. d.

Tak się to określa na wsze strony narodowy jego republikanizm z ducha. —
Po obrazie tym polityczno-socjalnym stanowiska poety, na straży swojej stojącego, przechodzimy do języka wogóle. Na posiedzeniu pierwszem widzieliśmy, że przed zaświtem na narodowości poeci, rozpocząwszy języków nowych tworzenie, nie przestali być wieszczymi, owszem, same językowe ich prace, intuitywnego natchnienia potrzebujące, słusznie tego domyślać się każą; w pracy tej dla przyszłości, oczywista, iż wieszczymi byli. To objaśnia nam mnóstwo następstw, a mianowicie tłumaczy ten fenomen, że wszyscy poeci, postępu nieco przynoszący, zarówno w rozbracie ze społeczeństwem swem bywali; jakże albowiem, posuwając społeczeństwo w przyszłość i język uczuć przyszłych mu przynosząc, porozumiewać się jasno z obecnością? Jakże można swobodnie rozmawiać z ludźmi, których język się tworzy? Nie jestże to tak, jak gdyby kto zdawkową monetą płacił wtedy, kiedy ta jeszcze od stempla oderwać się nie może, albo gdy jest gorąca i do czerwoności rozpalona? Ale, kiedy poeci najbardziej nad jej utworzeniem pracujący, doraźnie ze społeczeństwem współczesnem pogodzić się nie mogą, za coby znowu mieć przyszło tych poczciwców, którzyby woleli, aby monety owej, parabolicznie określonej, wcale nie było, lub którzyby trudności jej tworzenia znać nie chcieli. Nie byliżby podobni do wdziękoszów, którzy przeglądają się w zwierciadłach, merkurjuszem[97] od spodu powlekanych, ani wiedząc, iż otrzymywanie tych zwierciadeł febry śmiertelne sprawia? Krytycy tu przedewszystkiem odpowiedzialni są, jeżeli nie przestrzegają bacznie o wzajemnych pracy obowiązkach. Gdyby zatem przyszło całość poetycznej służby Juljusza na tem polu, na polu, mówię, języka, ocenić, zaprawdę że należałoby zgóry wyznać, iż tu on równego sobie niema. Żaden: ani Adam, anni Zygmunt, ani Bohdan, ani sam Jan nawet Kochanowski nie mieli tak, jak Juljusz, w jednej lirze języków wszystkich wieków, wszystkich, że tak powiem, płci: od języka «Bogarodzicy» do pamfletu, od rycerskiego słowa do dziewczyny, dźwięk słowiczy mającej w swym akcencie. I oto jest jakoby klejnot korony jego i dlatego to jasnem będzie, co ktoś powiedział, że, «gdyby się słowa[98] mogły stać nagle indywiduami, a gdyby więc ojczyzną był język i mowa, tedy posag Juljusza stałby, głoskami stworzon, z napisem «patri patriae». Kochanowski bowiem miał tylko jeden język, Mickiewicz jeden, Zygmunt, Bohdan, Malczewski i każden z tych filarów słowa narodowego jeden, ale Słowacki Juljusz wszystkie wieków, czasów, społeczeństw, typów i płci języki miał. W tej to zapewne myśli rzekł o sobie, jako czoło wielkiemu Adamowi stawiający:

Choć mi się oprzesz dzisiaj, przyszłość moja
I moje będzie za grobem zwycięstwo!...
Legnie przede mną twych poetów Troja.
Twe Hektorowe jej nie zbawi męstwo.
Bóg mi obronę przyszłości poruczył...»

W narodzie bez publicznego bytu, w publiczności bez własnych form, w społeczeństwie chcenia iskierkowate, ale chęci stałej nie mającem, podobało się opatrzności, że trzech postawiła poetów, sybillicznym[99] natchnionych duchem, a przeto obejmujących prawdy wieszcze w fenomenologiczny form całokształt. — Mickiewiczowi było dano, że mojżeszowy język gniewu narodowego lwią nasrożył grzywą, jakby bój trwał. Zygmunt Krasiński tegoż czasu sejmowy, senatorski, publiczny słowa majestat uprawiał, jakby za dni wielkich Rzeczypospolitej i kłamali obydwa: Mickiewicz ów gniew narodowy, Zygmunt życie, kłamali, jak niańki dzieciom chorym powieściami bezsenne krócąc noce, albo, jak Korybantowie[100] starożytni, w miedziane uderzając tarcze, aby Saturn, płacz dziecka usłyszawszy, całej przyszłości w niem nie pożarł!
Wszelako i to niedość; potrzeba było także i westalski, dziewiczy język stworzyć; dziś albowiem jeszcze na palcach policzyć możnaby damy polskie, poprawnie mową swą mówiące. Bohdan Zaleski pracę tę zaczął, a i Teofil Lenartowicz, któremu się wydaje, że przedewszystkiem ludowy język odtwarza, żeńską właściwie stronę onego odnalazł. Jakkolwiek bowiem mamy dwie poetessy[101]: Żmichowską i Deotymę, pierwsza jednak daleko więcej męskiem piórem od wielu męskiej płci poetów pisze, Deotyma zaś wcale żeńskiego słowa nie uprawia i jest raczej arcyszanownym teozoficznym fenomenem. Muza jej sybilliczna, ale niewieściej służby w chrześcijańskiem już społeczeństwie ani spostrzegła; tem więc większa ważność jest, powtarzam, niewieściego języka. Badacze natury nieomylnie roślinom płeć przyznają — trawce nawet, którą człowiek nogą potrąca, nie odmawiają jej bynajmniej, ale korona zmysłów, mowa, wcale pod tym względem ważona nie jest. Kiedy po upadku literatury narodowej bywali młodzi ludzie skazywani do lochów i więzień za jednej książki przeczytanie, zdarzało się, że damy, gotowe nieść ulgę więźniom owym, na niebezpieczeństwa narażały się, ale wiele było, które piękną polszczyzną mówić nie były w stanie. Jest to zarówno krwawe, jak śmieszne; czyliż albowiem nie mógł więzień, tak heroicznie pocieszany, odpowiedzieć: «Nie narażaj się pani, ale raczej mowę ojczysta szacuj, bo zato właśnie ja tu cierpię!» Trzeba było więc odrodzić albo też i stworzyć w literaturze naszej żeńską mowy ojczystej połowicę, aby przeto zagaić dźwiękiem i muzyką, jej właściwą, życie potoczne. Albowiem gasło i to także, a skutki tego wygasania dotychczas jeszcze są widoczne. Dla tychto jeszcze przyczyn, skoro weźmiemy poezje innych ludów, znajdziemy tam typy niewieście, gdy tymczasem poezja polska typu niewiasty polskiej prawie że nie wydała. Malczewskiego «Marja», to raczej krzyk kobiety, która ani kochanką ani żoną rozwinąć się nie może; mogła była być wszystkiem, wszelako zaduszona jest w chwili upostaciowania swojego. Mickiewicz lepiej i dyplomatyczniej się wywiązywał z zadania tego; on Grażynę swoją hełmem przykrył i tak dosadnie, że nie wiesz do końca, czy to mąż jest, czy to niewiasta. Aldonę w wieży schował i nieprzejrzanym murem przed oczyma samego męża jej osłonił. Telimeny, myślę, że za typ polskiej niewiasty brać nie można, a Zosia jest jeszcze małoletnia. Charaktery niewiast Zygmunta Krasińskiego są to notatki na marginesie jego poematow. U Słowackiego Balladyna jest personifikacją, z pewnego wysnowania ballad gminnych wynikłą, Lilla Weneda legendowym obrazem albo jedną z tych architektonicznych masek, podpierających gzymsy, masek, których czoła wyzierają, ale których szyja, pierś i ciało w płaskość ściany przepada. Jednem słowem, poezja nasza pod tym względem podobna jest coś do tego okrętu Lambry, który rozstrzeliwać kazał żeglarzy swoich, skoro się w kobiecie pokochali. Nie wiem, czy to dobrze, że poezja tak młoda surowszą się być okazuje od samego pisma św. ale jest szkoła, która brak ten za teologiczny bierze nabytek. Szkoła ta ułomność ma za całość skończoną, a chorobę wszelaką nazywa umartwieniem i nędzę ludzką mieni wolą bożą. Do tej to szkoły z Zygmuntem Krasińskim powiedziałbym: «...Poezja, wszystko to ozłoci... kiedyś!»[102] — Ale czy wytłumaczy?... Czy przetworzy?...
Kiedy tak opatrzności podobało się, zsyłając narodowi wieszczów, nad rozłamaną istotą jego społeczeństwa czuwać. Słowackiemu, jak to widzieliśmy, dostało się w podziale utrzymać język: wszechjęzyk narodowy. Dlatego to nietylko czuł on to natchnieniem, jak inni, ale wiedział jasno, co cypełnia, wiedział, co czyni, i zaiste, że winien był to wiedzieć, bo w robotę taką wchodzi nie już sama poezja, ale artyzm techniczny i sztuka w całej swej nagości. Powiada on przeto wyraźnie, o co mu idzie:

Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był, jak piorun, jasny, prędki,
A czasem smutny, jako pieśń stepowa,
A czasem, jako skarga Nimfy, miętki,
A czasem piękny, jak aniołów mowa —
Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.
Z niej wszystko dobyć — zamglić ją tęsknotą,
Potem z niej łyskać błyskawicą cichą,
Potem w promieniach ją pokazać złotą,
Potem nadętą dawnych przodków pychą,
Potem ją utkać Arachny robotą,
Potem ulepić z błota, jak pod strychą
Gniazdo jaskółcze, przybite do drzewa,
Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa...
I gdyby stary ów Jan Czarnoleski
Z mogiły powstał, toby zrozumiał,
Myśląc, że jakiś poemat niebieski.
Który mu w grobie nad lipami szumiał,
Słyszy, ubrany w dawny rym królewski
Mową, którą sam przed wiekami umiał.
Potemby, cicho mrząc, rozważał sobie,
Że nie zapomniał mowy polskiej w grobie.
Więc nie mieszajcie mi się tu, harfiarze,
Którym dziś klaska tłum! — Precz, mowo smętna,
Co myślom własne odejmujesz twarze,
Dając im ciągłą łzę, lub ciągłe tętna;
Wolałbym słuchać morza na wiszarze
Jakiej opoki, co, wieków pamiętna,
W szumie, jakoby nie w skończonym rymie,
Odrzuca falom jedno wielkie imię...

Po takowem zdaniu sprawy z języka Słowackiego przejdźmy do poglądu na tragedje i powieści jego, ale następujące słów kilka pierwej są niezbędne.
Hymn i psalmy, nawet rapsody heroiczne, nawet powieści pojawiać się w literaturze mogą odrazu, ale dramat jako Minerwa z mózgu jowiszowego wyskoczyć nie może. Grecy do dramatu mieli przygotowaną drogę przez bachiczne trahos[103]; Kalderon zaś i Szekspir przez chrześcijańskie misterja. Gdzie zaś teatr z własnego nie wzrósł korzenia, tam czekać on musi, stojąc na boku gmachem dużym, a raczej próżnem i bezużytecznem rusztowaniem — czekać, karmiąc społeczność pożyczonemi tworzywami. I jeżeli Solon gorszył się poczynającą namiętnością Ateńczyków do dramatu, utrzymując że wprowadzenie tych przedstawień kłamstwu, naśladownictwu i intrydze da początek, to zdanie jego, tak surowe, odnieść można prędzej do wprowadzonej obcej, nie zaś do tej z korzenia rodzimego wyrosłej dramaturgji. Jednem słowem, aby życie w siebie wglądało, potrzeba przecież, aby za sobą pozostawiło formy swoje; czas więc przygotować musi pierwej szczeble, na które wszedłszy, rozglądanie się społeczeństwa w sobie samem nie może moralnych korzyści nie przynosić. Cały przecież ogół naszego bytu i form będzie na scenie kiedyś, jak widzimy wiek zeszły, ale pozostanie zeń to wszystko, co żywotne, co wieczne. W świecie nawet moralnym wszystko to, co lada kto udać już potrafi i przyoblec, wchodzi pod też samą kategorję, co ubrania wieku zeszłego. Dlatego to miłość wyraża się tyle wieków, a przecież list miłosny z przeszłego wieku każdy, trochę talentu i archeologicznych wiadomości posiadający, naśladować potrafi, gdy tymczasem listu współczesnej nam formy uczucia nie tak łatwo byłoby udać. Czas niekoniecznie naszym, ale i my czynszownikami czasu jesteśmy, nie dzisiaj więc jest nasze, jak zwykle mówią, ale wczoraj i onegdaj, a dziś warunkowe bardzo; prawda ta obowiązuje bezpośrednio dramę. Gdyby dramata czyli tragedje Juljusza Słowackiego były pisane przed Kochanowskim, postawiłyby nas na równi z literaturą hiszpańską lub angielską; dziś są one ekspiacją szczodrą za teatr warszawski, karmiony od kolebki winem szampańskiem i to tem jeszcze winem, którego Szampanja nie wydaje. I jeżeli Fredro, Korzeniowski, Bogusławski są dramaturgami, ale nie mają języka epok, to «Lilla Weneda», «Sen srebrny» i «Mazepa» wymaganiom tym zupełnie odpowiadają. Jest to nietylko zaleta, ale obywatelska zasługa.
W powieściach Słowackiego bajrońskiej formy nie godzi się uważać za naśladowczą tak, jak «Wallenrod» i «Marja» Malczewskiego mimo tejże formy naśladowczemi nie są. Na posiedzeniu drugiem, Byrona kreśląc ważność, tłumaczyłem to — tu tylko dodam, że naśladownictwo w stosunku do tych, którzy coś obowiązującego cały rozwój ludzkości przynieśli, nie jest rzeczą naśladownictwa, ale człowieczości i że, jak kopernikistami nie godzi się zwać astronomów, tak bajronistami poetów. Słowacki w przedmowie do «Lambra» mówi wyraźnie, że są to dzieje tych znajomych naszych, po których zgonie przedwczesnym bliscy długo mawiają, czem oni być mogli, a dalecy, że nie byli niczem — mówi więc nie o urojonych typach, ale o znanych i żywych. Było to pisane w roku 1833. Miał on dziwną współczesność i może dlatego właśnie współcześnie był niepojmowany. Współczesność albowiem jest dwojaka. Kiedy w Warszawie 1836 r. nocą budzeni bywaliśmy przez kolegów, aby choć obecnością naszą zasłać pożegnanie wysyłanym na Sybir, Słowacki wtedy z drugiego końca Europy «Anhellego» ojczyźnie przysyłał; to jest pierwsza współczesność. Tej samej zaś zimy w zacnym polskim salonie mówiła mi pewna pani domu, «że rozpowiadają coś ciągle o zsyłkach, a przecież z nas nikogo w czwartek nigdy nie brakuje». Oto druga współczesność. Słowacki miał tę pierwszą, bez której poeta jest tylko kaligrafem lub notarjuszem.
Literatura żadna pewno takich nie miała czytelników, jak ci młodzi czytelnicy w Wilnie i w Warszawie, którzy krwią i łzami kartki czytanej poezji okupywali. Katastrofy te były, zaiste, rzezią niewiniątek w wigilją odrodzenia się słowa narodowego. Ani laury żadne, ani rozgłos nie ozłacały im czarnych więzienia kątów. Cześć więc oddaję Słowackiemu zato, że on ze swoją lirą na tych polach bywał przytomny. Okazał on tem prawdziwy patrycjat serca swego i ta to obywatelska współczesność dała mu igłę magnesową zamiast stylusa w rękę. Tem chętniej zaś oddajemy tu Słowackiego zasługom sprawiedliwość, im wyraźniej sam świadczy, o ile mu to za życia odjętem było. Pisze on do Zygmunta Krasińskiego: «Stary i ślepy harfiarz z wyspy Scio przyszedł nad brzegi morza Egejskiego, a usłyszawszy z wielkim hukiem łamiące się fale, myślał, że szum ów pochodził od zgiełku ludzi, którzy się zbiegli pieśni rycerskich posłuchać. — Oparł się więc na harfie i śpiewał pustemu morza brzegowi, a kiedy skończył, zadziwił się, że żadnego ludzkiego głosu, żadnego westchnienia, żadnego pieśń nie zyskała oklasku. Rzucił więc harfę precz daleko od siebie, a te fale, które śpiewak mniemał tłumem ludzkim, odniosły złote pieśni narzędzie, i położyły mu je przy stopach. I odszedł od harfy swojej smutny Greczyn, nie wiedząc, że najpiękniejszy rapsod nie w sercach ludzi, ale w głębi fal egejskiego morza utonął». Współczesności zatem dwie jest zawsze a dzień, w którymby jedna z nich wygasnęła, byłby albo dniem dojścia postępu do kresu, albo wygaśnięcia zupełnego wszelkiej energji postępowej, albo zbliża się pora — zbliża się dzień i już, już jest we drzwiach, kiedy to, co tu zowiemy «współczesnością», większe rozmiary przyoblekłszy, stanie się jedyną formą i jedynym organem... konspiracji! Pojmując to jasno i wszechstronnie, nie można się, zaprawdę, nie radować: doszliśmy więc do obowiązującej wiek potęgi, do współczesności, uważanej jako siła, potrzeba i obowiązek razem.

(Koniec lekcji szóstej i ostatniej).


DO M... S...
O BALLADYNIE
(DODATEK).

Tobie, Sewerynowi i komuś trzeciemu winienem podziękować, iż chcieliście powyższe mówienia spisywać, tudzież tym przyjaciołom naszym, którzy uważali za słuszne koszt wydawnictwa podjąć. Ale ty dałeś mi także sposobność wywiązania się, bo życzyłeś sobie, abym, dołączywszy rozbiór «Balladyny», dołączył przez to samo wzorzec do czytania tragedyj Juljusza, o których szczegółowo mówić w kursie tak szczupłym byłoby to stracić całość obrazu. Czynię przeto ci zadość, i sobie, bo życzeniu twemu zadość uczynić mogę.
Na pierwszy rzut oka «Balladyna» wydaje się fantazją w luźnem bardzo znaczeniu tego luźnego określnika; tak wydała się ona doraźnej masie czytelników po ukazaniu się świeżo wyszłą książką. Tak, niestety, podobno że i dziś dla większej bardzo liczby literatów wydaje się ta tragedja. A przyczyna tego leży raz w tem, iż Juljusz nie był architektą, jak Zygmunt, ani rzeźbiarzem, jak Mickiewicz, ale był to poeta-malarz, choć mógł bywać i tym, i owym — i poetą-muzykiem nawet, co wszelako po szczególe opatrzność Bohdanowi[104] wydzieliła. Drugi raz — przyczyna tego leży także i w tem, że do tragedji własnej stawił razem Juljusz teatr jakoby przenośny, w okładkach, że tak rzekę, książki schowany. Są tam dekoracje z liści, rosami mokrych, uwite, rzutami pstrego światła ozłacane, malin woni i konwalij pełne. Rozpruj książkę i przeciągnij po stole, pionowo karty jej stawiając, a okaże ci się gajów zielonych i chat i baszt połamanych perspektywa ojcowskiemu i pieskowo-skalnemu[105] podobna wąwozowi. A to wszystko jasności planu pierwotnego i, że tak rzekę, harmonji zasadniczej szkieletu samego nie uwidomia, osi dramatycznej nie okazuje, typów nie uwydatnia, owszem, zamglewa rysy główne i unieczytelnia rzecz, lubo w sposób dziwnie powabny.
Wszelako zdam ci sprawę z moralnego budownictwa, które tragedję tę wydało, i wypowiem wszelkiej osoby herb stanowczy, ale pierwej nadmienię to, co powiedział czy napisał gdzieś August Cieszkowski o apokryfach. — Mędrzec ten powiada, iż nietylko pierwotnej epoki apokryfy (to jest ponadzwykłej budowy pisma)[106], ale nawet i te, które udawanie za cel miały, w epokach późniejszych pisane, należy pomiędzy źródła prawdy historycznej umieć kłaść — to jest, że z jakąkolwiekbądź wolą rzucane światło, skoro się je sprawiedliwie zebrać i uśrodkować potrafi, wielce użytecznem bywa. Nadmieniam to dla osób, które wszystko, cokolwiek poza literaturą czarną druku książki wyczytuje się, uważają zaraz za poetyzowanie i naciąganie do rzeczy, których drukarz ołowianą czcionką nie zagwoździł, a o których przeto, jak to mówią, «autor ani myślił...»
Po tym wstępie — od czegóż zacznę?... Oto powiem ci naprzód, że razu jednego, może we śnie, zdarzyło mi się znajdować jakoby w miejscu, którego piętra i posady noga moja nie czuła, iż uwęgielnioną miały podwalinę, a którego sklepień czy firmamentu pojąć zaraz nie mogłem... Ale w światła smugu, który szeroką ciemność jakby wielkim pasem przepływał, zobaczyłem, iż stał człowiek-muzyk przed organami. I widziałem, że, jedną ręką grając, drugą wgórze ruchy i zwroty czynił, jako gdy kto gesta magiczne rzuca. A kiedy wpatrywałem się długo i spostrzegłem, że muzyk ten współcześnie gra i sklepienie mularskiem robi narzędziem, aby echom tonów, przezeń wygranych, właściwem było, tedy bardzo mi żal się zrobiło i chciałem płakać, myśląc, jak dalece trudne jest życie pieśni. A głos przyjaciela mego jednego, co już tu nie żyje, zawołał na mnie, mówiąc: «Oto jest Polak...» I od tego to czasu ani na polu sztuki, ani życia, ani wiedzy i czynów politycznych nie dziwi mię mnóstwo bardzo wyjątkowych tak położeń, jako i zawiłych napozór gmatwanin. Owszem, jasne częstokroć i oficjalnie okaźne więcej mi zadawa trudu, skoro uczytelnić je zamierzam, niż zawiłe.
Czy pamiętasz te czasy, kiedy po 1830 roku całe prawie polskie piśmiennictwo w góry i lasy poszło gminnych poszukiwać podań, kiedy wyraz «bajka» nabrał powagi, wyraz «gawęda» stał się między stylu rodzaje policzonem nazwiskiem, wyraz nieznany pierwej «klechda» odniepomniał się, kiedy «przysłowie» Salomonową nieledwo koronę filozoficzną wdziało, kiedy w kraju Wojcicki Kazimierz Władysław akcenta, nieznane salonom świetnym, bez fraka wprowadził w towarzystwo, a w Paryżu Chopin grał mazurki i obertasa, których nieraz porcelanowe pasterki z czasów Ludwika XV (ani wiedząc o tem, co czynią) słuchały. Kto ten czarodziejski flet dał w ręce myśli polskiej? Czy to zrobiło się przez statut jakiego towarzystwa, ku temu zorganizowanego z prezydentem wieku i kasjerem i podkasjerem?... Bynajmniej!... Po listopadowego powstania upadku, po upadku powstania, które gminnych elementów objąć i uhistorycznić współudziałem nie mogło, czy nie umiało, czy nie chciało — nastąpiło przecież lat kilkanaście literatury wyłącznie gminnej... Dura lex, sed lex est[107]. — Tak było. — «Balladyna» jest dzieckiem, 1839 roku na świat wyszłem, ale pocznę od siostry jej, Aliny, z dzbanem swoim glinianym na głowie w las zabłąkanej i stojącej tam, jako się spotyka karjatydę[108] grecką po zwalonej świątyni jakiej pozostałą. Któż ona jest, ta smukła, cicha, piękna — prawie że w tragedję, nie wchodząca, a bez której właśnie że tragedji nie byłoby? Ta wypchnięta nożem siostry z bram żywota i śmiercią barankową dramatyzująca bezosobiście całość sprawy? Ta, o której poeta jeden kiedyś mówił:

«...cicha, jak baranek
Na chorągwi kościelnej...»

Jest to właśnie, że kryształ sam najczystszy tego wielkiego i bezwyraźnego pojęcia, które nazywamy słowem Lud. A siostra jej? A Balladyna, zabijająca ją jakoby trafem i za fraszkę, za dzban jeden malin, jak sama mówi, lubo i dlatego zarazem przy tej fraszce, aby zostać grabi Kirkora żoną... kto to? — Kto jest tą ludu siostrą?... Parafjańszczyzna!
Dlatego to ona wyprze się starej matki swojej, skoro sama już w zamkowem rozbłyśnie życiu świetnością dworską — potem godności zajętej obowiązek pojedna kłamstwem i tajemnicą z wszelakiej natury licencjami i rozpustą — potem tajemnica w niej rozdzieli ją i pocznie wiedzieć, co spowiednik, a co konieczności położenia i godność zajęta każą. I stanie się fatalną, a siły fatum dziejowego w ręce jej się kłaść poczną, wcieleń sobie szukając — więc i panować koniecznie będzie musiała, ale już nie będzie sobą nigdy, bo larwa jej zostanie na udziałanym tle, włóknami wypadków rozciągnięta, jak malowany obraz — piorun ją zabić musi bo ona jest elementem, już nie osobą, bo ona jest piorunem, który nie uderzył jeszcze, a więc nie zabił się sam, niszcząc miejsce własnego skonu. Oto ona, oto panowanie jej, koniec i początek:

Król-kobieta piorunem boskim zastrzelony.
Zamiast w koronacyjne, bić w pogrzebu dzwony!

Kiedyż zaś to się stało, że Parafjańszczyzna odsunęła w grobowa ciszę siostrę swoją rodzoną, Lud, sama pnąc się wyżej i panowanie rozszerzając bezhistorycznemi sposobami? Gdzież Tradycja wtedy znajdowała się z pontyfikalnemi mocami senatu swego?... Oto dramatyzuje dalej Juljusz sprawę tę zawiłą, skoro uosabia tradycję w Pustelniku-królu — Pustelnik jest Tradycją, tak, jak Alina Ludem, a Balladyna Parafjańszczyzny postacią. Do pustelnika, do tradvcji, wiednie i bezwiednie, przypadkiem i umyślnie, gościńcem i ścieżkami zarosłych cierniem manowców, wszystko końcem końców zabłąkiwa i ostatecznie wraca jedyna, cale określona osoba, z tej tragedii osób wszystkich wyjątkowa skończonym charakterem, Kirkor, rycerz, szlachcic republikancki, mąż, jakiego istoty żaden polski poeta nigdy tak nie określił, człowiek serca swobodnego, wiary prostej i ręki dużej; sam powiada o sobie na początku:

Rady zasięgnąć warto u człowieka,
Który się kryje w tej zaciszy leśnej,
Pobożny starzec —

I oto takiemu serca odrodzonego mężowi Tradycja w osobie pustelnika daje naprzód klejnotów korony Rzeczypospolitej zrozumienie — kluczem odmyka dawidowym mistyczną pieśń zaczątków sprawy narodu, co w następnych, Homera godnych rysach i wierszach, jest objęte:

...ku ojczystej stronie
Wracali niegdyś od Betleem żłobu
Święci królowie — dwóch magów i Scyta.
— Ów król północny zaszedł w nasze żyta,
Zabłądził w zbożu, jak w lesie, bo zboże
Rosło wysokie, jak las, w kraju Lecha.
Więc, zabłądziwszy, rzekł: «Wyprowadź Boże!»
Aż oto przed nim odkrywa się strzecha
Królewskiej chaty — bo Lech mieszkał w chacie;
Wszedł do niej Scyta i rzekł: «Królu bracie
Idę z Betleem, a gwiazda błękitna
Twoich bławatków ciągle szła przede mną,
Aż tu zawiodła i t. d...

a dalej o klejnotach dziejów Rzeczypospolitej mówi:

...stąd nasza korona.
Zbawiciel niegdyś, wyciągając rączki,
Szedł do niej z Matki zadumanej łona
I ku rubinom podawał się cały,
Jako różyczka, z liścia wychylona,
I wołał: caca!...

Jakoż pięknie to i po cudownemu staje się, iż taki tylko mąż, jak Kirkor, bezpośrednio dojść mógł tradycji wątku, lubo tyle się postaci rozmaitych około królewskiej pustelnika chaty okręca. Ale też to jest człowiek, u którego dziś jest jeszcze historją:

Dzisiaj, (mówi on) odrobić chcę całą pańszczyznę,
A odrobiwszy całą, żyć szczęśliwy
Z drogą małżonką — całą ci ojczyznę
Włożę na barki, a, gdy będziesz dźwigał
Rzeczy i ludzi, to ja się zakopie
W zamku, spokojny... Niechby mi dościgał
Sad owocowy, niechbym małe chłopię,
Dzieciątko może na ręku kołysał —
O to się modlę... Ty mi zaś co roku,
Z tronu do chaty listy będziesz pisał.
Niechaj raz na rok spadnie mi z obłoku
Biały gołąbek i pod skrzydełkami
Przyniesie powieść, pełną tych wielkości,
Co budzą uśmiech i sen pod lipami
Dają smaczniejszy...

A indziej znów do ludu się odzywa ten rycerz, miecz ocierając:

«— O Lachy, ja, nieznany rycerz,
Nie mogę przesławnemu władać narodowi;
Com uczynił, czyniłem nie dla wyniesienia
Głowy mojej — czyniłem to dla szczęścia ludu.
— Jam stworzony do ciszy wiejskiej i prostoty;
Dla mnie za ciężką była nawet godność grafa
I zniżyłem ją szczeblem, pojąwszy w małżeństwo,
Zamiast jakiej królewny, ubogą chłopiankę.

Tą chłopianka wszelako Alina miała być, nie zaś uosobienie parafjańszczyzny w postaci Balladyny, która, słysząc słowa rycerza, ludowi rzeczone, najkolosalniej już w charakterze swoim dramatycznym występuje, bo zapiera się tak ulubionego swego dla malowanego na herbie garnka malin, jako siostry i matki swojej krwawo wyparła się. Rozsądny człowiek powiedziałby, iż błąd jest wielki ze strony tak nieskalanie karmazynowego, jak Kirkor, człowieka łączyć się miłości węzłem z dziewką jakąś w legendowy sposób — prokurator odrzekłby nato, iż kryminalne podstępstwo uwikłało grafa w tę sprawę — tragik zaś ani rozsądnym tylko widzem, ani prokuratorem być nie może. Trudniejsze nad te dwa stanowiska wydzielono jemu od wieków. Urzędnikiem on królestwa, co bywa tylko z tego świata, ale które jest wcale nie z tego.
Felicissima culpa[109] Kirkora jest tylko następstwem usunięcia się tradycyjnych sił od realnego wątku w pustelni zaciszę. Tradycji dość jest odkląć się i wyjść za kulisy, aby przekląć. Gdyby władzy tej tradycja nie miała, władzy, mówię, przez samo usunięcie się swoje, cóżby władzą spirytualną[110] było? Sofoklesowskie «niestety» czyli dzisiejsze «zapóźno» tu się odgrywa:

...Czemu się ten rycerz
Dwudziestą laty pierwej nie urodził?
Byłem na tronie, to kraj cały płodził
Same poczwary: jak niezdatny snycerz,
Który w kamieniach szuka ludzkiej twarzy,
I czyni ludziom podobne kamienie.

Ale bez duszy... Czyliż przyrodzenie,
Nim stworzy, długo o stworzeniu marzy,
Długo próbuje, naprzód tworząc karcze,
A potem ludzi, jak Kirkor?

Smutne to jest i bardzo smutne to malin pełnego dzbanka rozbicie, w tragedję Juliusza rozwinięte. Lud omackiem w lesie zabity — Tradycja odklęta w pustelnictwo — mąż jedyny, przy którym wszystkie męże, przez poetów naszych kreślone, blednieją, przy którym mąż z Nieboskiej Komedji jest niepewnym siebie deklamatorem, albo wielkim tylko na poczętą postać zarysem — mąż osobny, Kirkor, fatalnością tragedji na zgubę wiedzion. Parafjańszczyzna jedna dalej i coraz dalej rozlicznemi larwami swemi pnąca się, a w ostatnim sług poczcie karjerzystów już (jakich uosobieniem jest von Kostryn) chwytająca się... czasu coraz mniej — pokradziony intrygami — pogwałcony pioruny, te elementów, sobie zostawionych, wyraziciele, już bliskie. Tacyt mógłby czytać «Balladynę» i może łzę-by w oku poczuł, a czytało ją kilkanaście tysięcy rodaków czytających — — — czytających? —
Osoby fantastyczne, Goplana, Chochlik, Skierka, przeznaczone są do odmieniania dekoracyj tego teatrum przenośnego — są one tłem. A ktoś mi powie przecież: «Skądże się bierze znowu, iż tło natchnąć może takiego Grabca, syna pijanego zakrystjana, i w dnie tabula rasa[111] społeczności, trafem na najwyższą wynieść godność?»
— Ah! kochany M... Jest to tajemnica stanu. Gdzie indywidualności zaprzestaną dziejowej pełnić służby, tło zaczyna być wszystkiem i nazwiska nawet różne, arcypoważne nosi — czasem nazywają je: la forçe des choses... raison d’Elat... fusion... confusion etc.[112]. A w społeczeństwie, tak ochwianem w posadach swoich, skąd pochodzi nareszcie, ze nimfeiczna postać ukocha właśnieże rubasznego Grabca?... To może znów z powodu, że nimfeiczna, że, jak powiada tragik, galaretowa. Może wyanieliła się ona technicznemi środkami pielęgnowania i toalet, może, że tak powiem, technologicznie ciało swoje ubóstwiwszy, trzeba jej zato potem kości twardych, jak bezszkieletowemu polipowi, i gotowa jest rzucić przejrzyste ręce swoje na kark rubasznego zakrystjanowicza, na pierś podpiłego Grabca — nie wiem! To wiem tylko napewno, że Filon, pasterz, po zabiciu ludowej Aliny cały liryzm swój do Greków liryki odnieść musi; nie ma on już od kogo się wywiedzieć, co z rodzimej poezji w gajach i polach szumi. Straszny to jest człowiek, który płakać po pęknięciu drogiego sobie serca na swój sposób nie potrafiłby. Z fletem wierzbowym w ręku jednym, a z mitologicznym słownikiem łacińskim w drugiem ręku zdaje się przechadzać po Zofjówki[113] parku, a to cmentarz! Przed sadem kryminalnym postaw tego płaczka, aby świadczył, to właśnie, że on pierwszy zdradzi, bo precyzję sumienną lirycznemi zagmatwa frazesami — i rozpłacze się. Ze społeczeństwa, tak rozstawionego, z typów, tak postawionych, jakież grupy nareszcie rozdzielić mogą miedzy siebie ogólnego życia tajemnicę?...

KOSTRYN. Dwóch językami walczyło po mieście,
Lud namawiając do boju...
BALLADYNA. Gdzie oni?
KOSTRYN. (wskazując) Pan Burmistrz Kurjer i Pismo.







  1. (łac.) = ...jesteśmy bezużytecznymi niewolnikami... co należało uczynić, uczyniliśmy.
  2. Mowa o wspaniałym kościele Marji Magdaleny (St. Madeleine) w Paryżu, mającym postać świątyni greckiej.
  3. sagum (łac.) — krótki płaszcz wełniany.
  4. orficzny (gr.) = religijno-mistyczny.
  5. C. Cilnius Maecenas, protektor Wergilego i Horacego i innych poetów oraz uczonych — stąd: każdy protektor sztuki.
  6. = (łac.) dziewicy, mającej rodzić.
  7. perifraza (gr.) — opisanie.
  8. polarnie (gr.) — biegunowo.
  9. aplikacja (łac.) — zastosowanie.
  10. immolować (łac.) — poświęcić, zabić.
  11. truwerzy (franc), minesingerzy (niem.), bojanowie (rus.), skaldowie (skand.) — poeci ludowi w najobszerniejszem tego słowa znaczeniu.
  12. Cangrande della Scala (1291-1329), z łacińska zwany «Scaligerem›, władca Werony, protektor sztuk i nauk.
  13. fenomen (gr.) — zjawisko; w filozofji: świat zmysłowy.
  14. oryflama (z łac. auriflamma), dawna chorągiew wojenna królów francuskich.
  15. cykliczny (gr.), należący do grona poetów, których utwory stanowiły jedną całość.
  16. zajmujący się stroną zjawiskową.
  17. (gr.) naczelny wódz.
  18. Jan Jakób Rousseau (1712-1778) głośny autor «Nowej Heloizy»,
  19. Ecce (łac.) — oto.
  20. indulgencja (łac.) — pobłażliwość.
  21. paragonizować (gr.) — współzawodniczyć, iść w zawody.
  22. (fr.) Podręcznik dobrego tonu w XV wieku.
  23. (łac.) droga krzyża.
  24. antropofagi (gr.) — ludożercy.
  25. — pozbawioną tradycji.
  26. (fr.) encyklopedia chrześcijańska dla ludzi świeckich.
  27. maltańczycy (przedtem johanici) i templarjusze, członkowie średniowiecznych zakonów rycerskich, założonych dla obrony chrześcijaństwa.
  28. — hrabstwo Nottingham w południowej Anglii, bardzo uprzemysłowione, słynne z tkanin, koronek itd.
  29. konsyderacja (łac.) — rozważania, uwagi.
  30. Fidiasz (V-ty w. przed Chr.), jeden z największych rzeźbiarzy greckich.
  31. Ultima Thule, najbardziej na północ wysunięta ze znanych starożytnym wysp, prawdopodobnie Islandia.
  32. kosmopolityzm (gr.), uznawanie całego świata za swą ojczyznę.
  33. poetą wśród «belwederczyków» był Seweryn Goszczyński.
  34. Daniel O’Connell (1775-1817), słynny polityk i agitator irlandzki.
  35. Alfons de Lamartine (1790-1869), poeta i polityk francuski.
  36. Ludwik Kossuth (1802-1891), naczelnik powstania węgierskiego w r. 1848-49.
  37. Mesolongion (po włosku: Misolunghi), miasto w środkowej Grecji, sławne z bohaterskiej obrony w r 1825 i 1826 przeciw wojskom tureckim i egipskim.
  38. (łac.) przybyłem, zaśpiewałem, zwyciężyłem, trawestacja znanych słów Cezara.
  39. bardziej proroczy.
  40. (niem.) Co możesz mi dać ty, biedny diable (ty chudopachołku)?
  41. Kolumna Vendôme na placu tejże nazwy w Paryżu; na szczycie postać Napoleona z założonemi na piersiach rękami.
  42. jasyr (tat.) — niewola tatarska.
  43. wolumen (łac.) — tom; strategia (gr.) — sztuka prowadzenia wojny.
  44. Cytat z ustępu do «Nie-Boskiej Komedji» Z. Krasińskiego.
  45. (gr.) charakter proroczy.
  46. (łac.) duch kierowniczy.
  47. (gr.) wykład, wyjaśnienie.
  48. Omar — kalif arabski (634-644) słynny z tego, że spalił olbrzymią bibliotekę w Aleksandrji; stąd przenośnie wogóle wróg i niszczyciel książek.
  49. dystrybucja (łac.) — rozdział, rozdzielenie.
  50. obskurantyzm (łac.) — zwalczanie oświaty, podtrzymywanie ciemnoty.
  51. onkcja (franc.; także — z łac. — unkcja) — namaszczenie.
  52. (gr.) rządy kapłańskie.
  53. (łac.) sztucznie.
  54. Apokalipsa (gr.) — księga «objawienia» napisana przez św. Jana Ewangelistę na wyspie Patmos; jest to księga unistyczna, napisana stylem niejasnym.
  55. Słynny arabski zbiór opowieści, którego najstarsze części pochodzą prawdopodobnie z końca pierwszego tysiąclecia po Chr.
  56. Spartakus — przywódca zbuntowanych niewolników rzymskich, zabity (w r. 71) po dwuletniej walce z legionami.
  57. «Niestały (dosłownie: falujący) i zmienny». — «Człowiek jest n. i z.» — powiedział Montaigne, sławny filozof i moralista francuski (1533-1592).
  58. Homunkulus (łac.) — człowiek wytworzony w sposób chemiczny (w «Fauśce» Goethego), dosłownie «człowieczek».
  59. eksterminacja (łac.) — wytępienie.
  60. jelce (lub jelca, jelec; z niem.) — rękojeść.
  61. Wykładane na rok blisko przed warszawskiemi wypadkami. (P. P.).
  62. parabola (gr.) — przypowieść, kryjąca w sobie głębszą prawdę życiową lub naukę moralną.
  63. jury (ang.) — sędziowie przysięgli.
  64. fawor (łac.) — szczególne względy, łaska.
  65. Tartuffe (franc.) — świętoszek; postać z komedji Moliera (1622-1673) o takimże tytule.
  66. Psie Pole — miasteczko niedaleko Wrocławia. Nazwa tego miejsca tłumaczy się tradycją, według której w wojnie Bolesława Krzywoustego z cesarzem Henrykiem V polec tam miało (w r. 1109) tylu Niemców, że nie można było ich pogrzebać, a psy pożerały trupy.
  67. W bitwie pod Wiedniem (1683) uratował Sobieski chrześcijaństwo przed nawałą turecką.
  68. (fr.) racja bytu.
  69. Syjon — wzgórze w Jerozolimie, na którem stał gród Dawida.
  70. Botany Bay (ang.) — zatoka na wschodniem wybrzeżu Australii; w okolicy, nad nią położonej, osiedlał rząd angielski zbrodniarzy.
  71. Jerzy Waszyngton (Washington) — jeden z założycieli Stanów Zjednoczonych i pierwszy ich prezydent (1789-1797; ur. w r. 1732, um. w r. 1799).
  72. bursa (franc.) — giełda.
  73. Kiedy to było publicznie mówione, nikt w Europie nie przewidywał najścia Druzów na Syrję chrześcijańską i rzezi, które z Libanu zawołały na Europę, aby całością solidarną poczuła się. W kilka dni po tej lekcji wiadomości o tem przyszły, i trzeba było upowszechniać wiedzę o Druzach, co oni są, bo publiczność nie wiedziała wcale. (P. P.).
  74. Marco Polo — podróżnik włoski (1254-1323), który zwiedził całą Azję i pozostawił cenną relację podróżniczą.
  75. Mowa o humorystycznej postaci, rzekomym wydawcy «Trzech myśli, pozostałych po ś. p. Henryku Ligenzie», dziele Z. Krasińskiego.
  76. Poematem, o którym mowa, jest «Legenda», trzecia z «Trzech myśli H. Ligenzy». Akcja jej odgrywa się w Wigilię Bożego Narodzenia. Stąd zapewne pomyłka autora.
  77. embrion (gr.), zarodek.
  78. Amfion — mityczny muzyk, który miał zbudować mury miasta Teb w ten sposób, że cudowną grą na lirze przyciągał kamienie, a te same się układały.
  79. po siemu (ros.) — tak ma być; jest to urzędowy zwrot, używany w rozporządzeniach.
  80. Na wiele lat przed przyjęciem «welonu żałoby narodowej» w roku 1861. (P. P.).
  81. «Żolnierz», nie rycerz!... (P. P.).
  82. transfigurować (łac.) — przeobrażać, przemieniać.
  83. dominować — (łac.) panować.
  84. Buletyn (dziś już: biuletyn; franc.) — sprawozdanie.
  85. Wyraz «kord» pochodzi w rzeczywistości od węgierskiego kard i oznacza miecz.
  86. dewiuje (łac.) — zbacza.
  87. (franc.) nieścisłe.
  88. Tytani (gr.) — zbuntowani olbrzymi, a pokonani przez Dzeusa i wtrąceni do podziemia Tartaru; stąd przenośnie tytan — olbrzym, siłacz.
  89. fantastyczna (przejęta od Mickiewicza) etymologja («Nie-bóg-jeno-car») imienia Nabuchodonozora, potężnego władcy Chaldei (605-562). — Nemrod — bajeczny król Chaldei. — Semiramida — legendarna królowa Babilonji i Assyrji.
  90. Józef Mezzofanti (1774-1849), słynny poliglotta; pod koniec życia mówił podobno 58-u językami.
  91. Godfryd (właśc. Goffred), bohater poematu Torquata Tassa p. t. «Jerozolima Wyzwolona».
  92. ekspjator (łac.) — ten, który dokonuje ekspiacji czyli przebłagania, odpokutowania.
  93. Luzjady — poemat epiczny poety portug. Camoensa (1525-1580), opiewający odkrycie Indyj wsch. przez Portugalczyków.
  94. Chojecki Edmund (1822-1899), powieściopisarz i publicysta emigracyjny.
  95. A. C. — Adama Czartoryskiego.
  96. Wiersze te są zniekształcone — brzmią one:
    Lub na koronę potrójną papieża
    Piorunem myśli podniesione śmiecie
    Gnacie. — Znam wasze porty i wybrzeża,
    Nie pójdę z wami itd.
  97. merkurjusz (łac.), w języku alchemii — rtęć.
  98. Jest to cytat z «Beniowskiego» — Słowacki mówi w tym ustępie o artykule Krasińskiego p. t. «Kilka słów o J. Słowackim».
  99. Sybilla (gr.) — imię wróżbiarki starożytnej; przenośnie: wogóle wróżbiarka, prorokini.
  100. korybant (gr.) — kapłan bogini Cybeli w dawnej Grecji.
  101. poetessa (franc.) — poetka.
  102. cytat z «Nie-Boskiej Komedji».
  103. właściwie tragos (gr.), kozioł, którego ofiarowywano Dionyzosowi (Bachusowi) jako największego szkodnika winnej latorośli; tu: złączony z tem obchód.
  104. Bohdanowi Zaleskiemu.
  105. Mowa o dolinie Prądnika z Ojcowem i Pieskową Skałą.
  106. apokryfy (gr.), te pisma greckie Starego Zakonu, które nie są objęte biblią.
  107. (łac.) surowe prawo, ale jest prawem.
  108. (gr.) kolumna lub pilaster w kształcie postaci kobiecej.
  109. (łac.) bardzo szczęśliwa wina.
  110. spirytualny (łac.) — duchowy.
  111. (łac.) czysta karta, niezapisana, a więc treści — nic.
  112. (franc.) siła rzeczy... racja stanu... zlanie (się)... pomieszanie (fuzja.. konfuzja).
  113. Zofiówka, wspaniały ogród, założony przez Szczęsnego Potockiego na Ukrainie — tu, ogółem możliwie najwspanialszy park.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.