Notatki myśliwskie z Indyi/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Mikołaj Potocki
Tytuł Notatki myśliwskie z Indyi
Wydawca Józef Mikołaj Potocki
Data wyd. 1891
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron







Dnia 6 stycznia 1890 r. pożegnałem w Brindisi brzegi Europy, puszczając się w dłuższą podróż na Wschód daleki. Towarzyszył mi doktór Szczucki z Antonin, oprócz tego miałem ze sobą strzelca swego Stefana.
Po trzydniowej, niezbyt spokojnej, przeprawie przez morze Śródziemne, wiozący nas angielski parostatek »Hydaspes«, zarzucił kotwicę w porcie Aleksandryi.
Płaska smuga żółtego piasku, kilka mizernych palm, w oddaleniu białe gmachy miasta, z których niejedne noszą dotąd widoczne ślady ostatniego w 1885 r. bombardowania — wszystko oblane gorącym, złotym blaskiem południowego słońca, oto jak się na pierwszy rzut oka przedstawia afrykański kontynent, który tu poraz pierwszy w życiu ujrzałem.
Na pierwszy przystanek w mej podróży obrałem Kair, nie chciałem bowiem opuścić sposobności zwiedzenia, choć pobieżnie, tego tak bardzo ciekawego miasta i znajdujących się w niem zabytków najstarszej nieomal w świecie cywilizacyi, a przytem zamiar nabycia na Wschodzie arabskiego ogiera do Antonińskiego stada; zamiar, który był jednym z celów mojej podróży, skierował me kroki do Egiptu.
Zdaje mi się, że na kogoś, kto nigdy Wschodu nie widział i prosto z Północy do ziemi Faraonów przybywa, żaden kraj na świecie nie wywiera większego wrażenia nowością obrazu, żywym kolorytem i ciągłą sprzecznością pomiędzy tem co się dotąd widziało a oryginalnym widokiem starego Egiptu.
W Kairze spędziłem parę tygodni, zwiedzając w mieście i jego okolicach wszystko co widzenia godne, i co turysta w ciągu krótkiego czasu zwiedzić może.
Znani podróżnicy i poważni autorowie tak pięknie i dokładnie opisali Egipt i jego zabytki, że nie czuję się na siłach iść ich śladem. Wogóle sądzę, że osobiste wrażenia podróży po krajach znanych i często opisywanych, wtedy tylko czytelnika zająć potrafią, jeżeli wychodząc poza zakres zwykłych epizodów banalnej podróży turysty, łączą się ściśle z daną osobistością piszącego.
Poszukując koni, przejrzałem wszystkie więcej znane w Kairze stada i stajnie bogatych paszów, arabskich handlarzy, a nawet obozy koczujących w pustyni obok miasta Beduinów. Wycieczki te odbywałem w towarzystwie słynnego oryentalisty a raczej arabomana, Anglika, pana Blunta, który parę lat temu w swych wędrówkach po świecie i o nasz Wołyń zawadził, dla zwiedzenia stada arabskiego w Antoninach. Poznałem się z nim wówczas, i dotąd łączą nas przyjacielskie stosunki. Mr. Blunt jest fanatycznym niemal miłośnikiem arabskich koni, i sam posiada w Anglii ładne stado, wyłącznie z koni z pustyni sprowadzonych złożone, które ciągle nowemi nabytkami wzbogaca.
Dziwny to typ człowieka, który mimo całego swego rozumu i wykształcenia manią oryentalizmu do śmiesznego dziwactwa doprowadził. Prócz wiary, porzucił on wszystko co europejskie: tryb i sposób życia, ubiór, zwyczaje, jada nawet na wschodni sposób palcami, i tylko mleko i wodę pija — jednem słowem zbisurmaniał zupełnie. Mieszka w okolicy Kairu, gdzie się zaczyna pustynia, w domku z gliny ulepionym, nierzadko koczuje obozem na pustyni, otoczony Arabami z Nedżdu i Yemenu, z którymi go łączą przyjacielskie stosunki, i którzy w odwiedziny doń przybywają.
Istny angielski Emir Rzewuski, wyrzekł się niemal swej ojczyzny a anti-angielskie stanowisko, jakie zajął w czasie rozruchów Arabi'ego paszy, ściągnęły nań niełaskę angielskiego rządu i jako karę — wygnanie z Egiptu. Po kilku latach banicyą zniesiono, i powrócił napowrót do swego ulubionego kraju, w którym dotąd stale zamieszkuje, na krótko tylko odwiedzając angielską swą ojczyznę. Żona jego, znana autorka obszernego dzieła o Arabii, kobieta niezwykłych zdolności, i 17-letnia córka dzielą jego życie w pustyni, przybrawszy nawet ubiór arabski.
Panu Blunt zawdzięczam najciekawsze i najprzyjemniejsze chwile mego pobytu w Egipcie, gdyśmy konno na dzielnych arabczykach zapuszczali się daleko w pustynią, odwiedzając obozy koczujących Beduinów i arabskich Szeików z końmi, z odległej Arabii przybyłych.
Ci prawdziwi synowie pustyni witali nas wszędzie z radością, i z wschodnią iście gościnnością przyjmowali w swych namiotach. Znają oni wszyscy Blunta, uważają go za swojego, a nienawidząc wszystkiego co angielskie, pokochali tego giaura, który sercem i duszą do nich przylgnął. W tych wędrówkach nie znalazłem jednakże tego czego szukałem, to jest pięknego arabskiego ogiera.
Za wieleby mi miejsca zajęło rozpisywać się tutaj o arabskich koniach na Wschodzie, o obecnym stanie tej rasy w jej ojczyźnie, a wreszcie o trudnościach odszukania i nabycia odpowiednich do chowu ogierów, to tylko pewnem mi się wydaje, że dzisiaj nie w Turcyi ani w Egipcie ich szukać należy. Są one w Arabii Desercie, właściwej swej ojczyźnie, lecz dostęp do tego kraju trudny, dziś niemal niemożliwy; fanatyczne bowiem szczepy wahabickich Arabów bronią wstępu znienawidzonym Europejczykom. Wobec tego, jedynem miejscem, gdzie arabskie konie znaleść można, wyłącznym wielkim targiem na nie są Indye angielskie.
Chciwi zysku arabscy handlarze wyprowadzają corocznie kilka tysięcy sztuk koni przez Bassorę i zatokę Perską do Bombayu, gdzie je Anglicy do armii jazdy i wyścigów rozchwytują. Wszystkie konie oficerskie i wierzchowe w Indyach pochodzą z Arabii, a rozwijający się szybko sport wyścigowy, wyłącznie dla arabskich koni ustanowiony, powiększa z każdym rokiem popyt na Arabów.
Podobny wywóz »en masse« najlepszej młodzieży końskiej z Arabii wpływa nader ujemnie na chów i rozwój arabskiej rasy na Wschodzie i niewątpliwie sprowadzi jej upadek, który już obecnie staje się widocznym. Będę miał jeszcze później sposobność powrócić do tego tematu; wspomnę tu tylko, że udało mi się nabyć w Kalkucie pięknego, gniadego ogiera z pokolenia Obejan Scharak, stanowiący cenny i szczęśliwy nabytek dla mego stada.
Nie mogę tu też nie wspomnieć choć paru słowy o Stanleyu, który właśnie w czasie mego pobytu w Kairze, przybył do tego miasta, powracając ze swej trzyletniej, niesłychanej podróży przez »czarny kontynent«, podróży podjętej w 1887 r. celem odszukania i wyswobodzenia zaginionego w podrównikowych prowincyach Egiptu Emina paszy.
Kilkakroć myślano w Europie, że Stanley przepadł i zginął bez wieści, on tymczasem zwalczając nieprzezwyciężone niemal trudności, kroczył wciąż naprzód, a dopiąwszy wreszcie celu, to jest oswobodziwszy Emina, zdrowo i cało przybył z nim razem do Zanzibaru.
Jak żywo cały świat cywilizowany zajmuje się podróżą Stanleya, dowodzi fakt, że londyński wydawca za prawo pierwszeństwa ogłoszenia drukiem opisu jego podróży, milion franków autorowi ofiarował.
Przyjęty w Kairze z królewskiemi niemal honorami, obdarzony orderami wielkich państw europejskich, był Stanley przedmiotem ciągłych owacyj i uroczystych objawów uznania i podziwu.
Miałem sposobność dwa razy z nim obiadować u angielskiego ajenta Sir Evelyn Baringa, i na wielkim bankiecie przez rząd khedywa dlań wydanym.
Na tym bankiecie Stanley wygłosił długą mowę, w której, wobec zgromadzonych dygnitarzy egipskiego rządu, przedstawicieli europejskich towarzystw geograficznych, prasy, oraz licznego grona słynnych podróżników, umyślnie celem powitania go z Europy przybyłych, streścił w krótkości cel, początek i przebieg swej olbrzymiej wyprawy. Szereg toastów na tym bankiecie zamknął reprezentant Austryi w komisyi finansów Egiptu, hr. Karol Załuski, który dość długi panegiryk wierszami na cześć Stanleya wypowiedział.
Jakie i czy wogóle cywilizacya odniesie dodatnie korzyści z podróży Stanleya, jakie będą jej skutki handlowe i polityczne dla świata a wszczególności dla Anglii, której szerokie zaborcze zamiary w centralnej Afryce przypisują — przyszłość to dopiero okaże. Krytyka antagonistów Stanleya wyrzuca mu wiele błędów w jego postępowaniu z murzyńskiemi szczepami, i okrucieństwo w obchodzeniu się z ludźmi. Pod tym względem Stanley rzeczywiście nie przebiera w środkach, szczególniej gdy mu potrzeba dopiąć celu, lub skruszyć piętrzące się zapory. Tysiące ludzkich ofiar, setki popalonych osad i zniszczonych wiosek, krwawym szlakiem znaczą jego pochód, lecz jak on sam się w swej przemowie wyraził, tylko żelazna wola i nieugięta, sroga niemal energia, może dokonać tak trudnego dzieła jak to, które Stanley wykonał. W każdym razie, jest to dzisiaj najdzielniejszy podróżnik i badacz nieznanych okolic i rad jestem, że mi szczęśliwy traf pozwolił się z nim zapoznać, i niejeden wysoce zajmujący szczegół jego podróży z ust jego posłyszeć. Osobiście nie robi on zbyt sympatycznego wrażenia: suchy, twardy, pewny siebie, przytem żądny reklamy jak prawdziwy Jankee, którym jest z urodzenia.
Pod względem wrażeń myśliwskich nie mam nic szczególnego z czasu pobytu mego w Egipcie do zaznaczenia. W okolicach Kairu zwierzyna rzadka, dużo ptastwa błotnego po jeziorach, lecz brakło mi czasu na to polowanie, które zresztą nie byłoby dla mnie zbyt nowem. Parę razy próbowałem tylko zapolować na szakale około piramid gizejskich.
W dziwny sposób obierają te zwierzęta, jako dzienne legowisko, dziury i rozpadliny na szczytach tych kamiennych olbrzymów, i w nocy tylko schodzą za żerem i wodą. Okoliczni Arabowie znają ich kryjówki, i wdrapując się jak małpy po wysokich stopniach piramid, wypędzają szakala na stojącego u dołu myśliwego. W oryginalnym tym piramidowym miocie widziałem dwa szakale, lecz wskutek zbytniej odległości nie mogłem strzelić.
Wracając o zmierzchu z tej wycieczki, zoczyłem o trzydzieści kroków od drogi, przesuwającego się w trawie rysia, lecz nim zdołałem strzelbę przygotować, znikł mi w zaroślach. Z pozoru podobny zupełnie do naszego rysia, wydawał mi się znacznie mniejszym od tamtego.
W górnym Egipcie polowanie lepsze: hyeny, rysie i wilki należą do zwyczajnej zwierzyny, przytem mnóstwo rozmaitego ptastwa nad brzegiem Nilu. Grubej zwierzyny Egipt nie posiada, i wogóle — jak mówią Anglicy — nie jest to »a sporting land«.
Na wycieczkę po Nilu nie miałem już czasu, pilno mi było do Indyj, do tego czarującego kraju, o niezrównanem bogactwie podzwrotnikowej fauny, do ojczyzny najgrubszego zwierza, na którego zapolować było oddawna przedmiotem moich marzeń i pragnień.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Mikołaj Potocki.