Nad grobem Kościuszki/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Bełza
Tytuł Nad grobem Kościuszki
Data wyd. 1917
Druk Tłocznia „Polaka-Katolika“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.

Więc złamany niepowodzeniami i do świata zgorzkniały, przybył Kościuszko do Solury, by w niej reszty dni swoich dokonać.
Mógł być złamanym, mógł być i do świata zgorzkniałym.
Zaznaczyłem to w krótkich słowach na wstępie, uzasadnić to bliżej w tej chwili muszę.
Uzasadnić, zanim z pietyzmem należnym jednemu z największych naszych, stanę przed jego w Szwajcaryi grobem.
I posłucham, co nam ten jego grób, w tej zwłaszcza przełomowej chwili naszych dziejów mówi.
I czego nas uczy.
Kiedy Kościuszko przybył wprost z Wiednia do Solury, miał przeszło 69 lat.
I przeszłość pełną prac wielkich, poniewierki bezprzykładnej i cierpień fizycznych poza sobą.
Ciężko ranny w głowę, w piersi i w grzbiet w bitwie pod Maciejowicami, choć się wygoił z tych ran, nie do tyla jednak, aby od czasu do czasu nie dawały mu się one we znaki.
I w Ameryce więc, gdzie uwolniony z więzienia petersburskiego, w który go caryca Kutarzyna II[1], ta królowa ladacznic, zbroczona krwią zamordowanego przez nią męża wtrąciła, i po powrocie nagłym do Europy, odzywały się one od czasu do czasu, przypominając mu o jego bohaterstwie, nie przysparzając przecież sił.
Był więc wtedy na zdrowiu podupadłym.
Ale podupadły na zdrowiu ciała, stokroć więcej cierpiał on moralnie.
Cierpiał długo i niemal bez wytchnienia.
W Ameryce, w której po tryumfalnej przejażdżce przez Finlandyę, Szwecyę i Anglię w dniu 19 Grudnia 1796 roku z Petersburga przybył, może te moralne cierpienia wśród rozentuzyazmowanego dla niego narodu, do którego wyzwolenia tyle się przyczynił, dolegały mu mniej, ale gdy w początkach Czerwca roku 1798 znalazł się we Francyi, nie dały mu już one ani chwili niemal rzeczywistego spokoju.
Bo wypadki czasu tego, tej miary i tego znaczenia mężowi dać go nie mogły.
Wielkość jego stanęła temu na przeszkodzie.
Ledwie więc ujrzał się na naszym lądzie, wciągnięty został w wir rachub politycznych, i zamierzeń związanych z przyszłością rozćwiartowanej i w grobie zamkniętej Polski.
Wciągnięty przez swoich i przez obcych.
Była bo to chwila pamiętna w dziejach Europy.
Rewolucya francuska dokonawszy wielkiego swojego dzieła, zamknęła właśnie księgę krwawych roczników swoich, na widnokręgu błyszczała już gwiazda Bonapartego.
I jak dziś, świat wtedy drżał konwulsyjnie w posadach swoich.
Krew się lała i w powietrzu czuć było dokoła zapachy krwi.
Mogłaż wtedy Polska, ofiara bezprzykładnej zbrodni, dokonanej na jej państwowym organizmie, być biernym widzem tego co wstrząsało innymi, mogłaż w milczeniu pogodzić się ze strasznym swoim losem, urągającym Bogu i ludzkości, ona, co piersią bohaterskich swych synów wieki całe zasłaniała Chrześcijaństwo i cywilizacyę od hord barbarzyńców Wschodu, ona, co pod Grunwaldem ocaliła Słowiańszczyznę całą od zniemczenia, a pod Wiedniem Europę od sromotnej Muzułmanów niewoli?
Więc też najlepsi i najśmielsi z pomiędzy niej, po za jej słupami granicznymi szukali zbawienia, w słońce Francyi wlepiwszy wzrok, w jej rydwan wprzęgli się pełni poświęceń i nadziei.
Powstały legiony, echa nieśmiertelnej pieśni, „Jeszcze nie zginęła“, przy dźwiękach której jak łany zboża w walce z ciemięzcami naszymi padały nasze szeregi, dochodziły do wszystkich uszów, przenikając serca wszystkich.
A serce Kościuszki przed wszystkimi.
Stanąć więc na uboczu nie mógł on i nie chciał.
Postanowił ująć ster sprawy narodowej w swe ręce, jako największy i najwierniejszy narodu swego syn.
Ale nim je ujmie, postanowił się rozejrzeć dokoła uważnie, wagę rozumu i doświadczenia położyć na szali wypadków.
I rozejrzał się uważnie na prawo i na lewo, i cóż zdumiony ujrzał niebawem?
Że Francya legiony powołała do życia nie dla wyswobodzenia Polski, że posługiwała się nimi dla swoich egoistycznych celów, że jej ubóstwany[2] wódz Bonaparte, prócz słów pięknie brzmiących nic nam nie dawał na ułagodzenie naszych narodowych cierpień, że niegodziwie, gdy te legiony stanęły w poprzek jego planom, przemocą wysłał je na San Domingo, by tam w walce z murzynami przelały drogą Polsce całej krew.
Stracił więc zaufanie do Francyi, przestał wierzyć w Bonapartego.
I wtedy, gdy był on tylko pierwszym konsulem Francyi, i wtedy, gdy koroną cesarską uwieńczył swoją skroń.
Nie poszedł więc za Napoleonem, ani gdy wkraczał on w mury Poznania, ani gdy z okruchów Polski powołał do życia Księstwo Warszawskie, ani gdy na czele całej prawie Europy szedł w roku 1812 jak huragan, by zniszczyć współzawodniczącą z nim o władzę nad światem, Rosyę.
Stanął na oboczu, gdy tylu z księciem Poniatowskim na czele szło za nim w ślepem zaufaniu, i czekał.
I doczekał się upadku męża, który jak Mickiewicz się wyraża:

„Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny
Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych,
Od puszcz libijskich latał do Alpów podniebnych
Ciskając grom po gromie“.


Ale to rozumem mu wskazane trzymanie się na uboczu, gdy jeśli nie cała Polska, to większa jej część w ślepem zaufaniu szła za Napoleonem, nie obyło się w nim bez ciężkiej i bolesnej walki moralnej.
Jak w ogóle każdego wyższej miary ducha, w poczuciu obowiązku przeciwstawiającego się prądom ogólnym.
Cierpiał więc już wtedy nierozumiany przez ogół i sądzony surowo przez ogół, dużo, wzmogły się znacznie te duchowe cierpienia jego, gdy po upadku krwawego cezara Francyi, kongres wiedeński zamierzył uregulować sprawę polską.
Wzmogły się, dzięki perfidyi Aleksandra I-ego i przeczuć czarnych jak grób.
Bo przybywszy do Paryża zbliżył się do bohatera Racławickiego, wyraziwszy mu swe sympatye dla Polski, przyrzekł uroczyście odbudowanie jej w granicach historycznych, właściwym mu urokiem pociągnął ku sobie, i odwrócił się od niego, gdy ten widząc jak krajali na sztuki jego naród w Wiedniu, zażądał dotrzymania przyrzeczenia.
Kielich więc goryczy duchowej jego przelał się za brzegi.
Przeniósłszy już w swem życiu od obcych i od swoich tyle, przenieść tego nie chciał.
I nie mógł.
Widząc powstającą Polskę z grobu nie w całości, jak mu to Aleksander I przyobiecał, ale w części, widząc co więcej jej niepodległość zawieszoną jedynie na włosku i narażoną na kaprys narodu, którego władca ją do życia powołał, postanowił usunąć się na stronę.
Zejść z widowni świata, i w osamotnieniu dokończyć swoich dni.
„Przekonany zapewnie jesteś, — oto słowa jego listu z Wiednia do Księcia Adama Czartoryskiego, że służyć ojczyźnie zdatnie jest pierwszym moim przedmiotem, ale imię samo nie stanowi narodu. Imię polskie z czasem w pogardzeniu zostanie, Rosyanie traktować nas będą jak podległych im, gdyż tak szczupła garstka ludności nigdy się nie zdoła obronić intrydze, przewadze ich i przemocy.
Niech Opatrzność kieruje wami, a ja jadę do Szwajcar, nie mogąc zdatnie usłużyć ojczyźnie“.
I pojechał.
Niechaj dostojni czytelnicy moi, jak słuchacze Walenrodowych losów Aldony, dośpiewają w duszy swojej, czy jadąc po tych wszystkich przejściach, walkach i zawodach do tego kraju, mógł on nie być jak się wyraziłem złamanym i do świata zgorzkniałym?






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Katarzyna II.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ubóstwiany.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Bełza.