Na cześć Bolesławity

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Na cześć Bolesławity
Pochodzenie Krople czary. Część III
Silva Rerum
ze zbioru Szkice helweckie i Talia
Wydawca Księgarnia Pawła Rhode
Data wyd. 1868
Druk A. Th. Engelhardt
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NA CZEŚĆ BOLESŁAWITY [1]

Bolesławito, o sławo narodu!
Ach, ileż sławy i bólów płomieni,
W tej drodze jasnej przez piekieł pochodu,
Bije w ojczyzny pierś w dziejów przestrzeni!
A ty przybliżasz do matki jej dzieci,
Padłe wśród chwały i hańby stuleci!
Wołają: dzięki! mistrzu w dni pokutne!
Wielka tragedya od morza do morza,
Której autorem Bóg – ludzkość słuchaczem,
Stąpa w narodu postępie tułaczym,
Jak słup ognisty, sunie „jutro” niańczy
A jej warkocze to chmura szarańczy,
A tłem jej: dymów pożarowa zorza,
A na jej czole iskrzy: pomsta Boża! . . .
Łożem jej krwawe pobojowisk łoża –
Przez piekła idzie naród, męczennica
Śnieżna nad jasne śniegi Araratu,
Nieśmiertelnością pała jej źrenica,

Jako pochodnia w sumieniu caratu,
A przed nią jasna ducha gołębica
Leci, jak gwiazda jasna nad płomienie.
Padajmy na twarz! rozkosz! zachwycenie!
To matka! . . . Ci, co zrodzeni bez matki
Krzyknęli na jej widok, smętne dziatki,
I jako liści, ptaków, komet chmurą
Powiały . . . za nią . . . O którą-że którą,
Drogą ty idziesz?! . . . wołały żałośnie,
Posągu z gromów i łez! wiosno w wiośnie!
A skroń jej w takiej błysła aureoli,
Która jaśnieje tylko tem co boli,
I co przez piekła idzie, by je zbawić,
By tam nikogo „z sercem” nie zostawić,
Stąpa! . . .
                    Choć łańcuch dźwiga na swem ręku
Morze płomieni depcze – z mieczem łona  ;
Skrzydła ma orle i idzie bez lęku,
Bo idzie w przyszłość i wskrzesza plemiona!
O! bo dostała na swem stanowisku
Wśród mąk piekielnych na Hioba śmiecisku!
Pod stopą chrzęszczą szkielety potężnych,
Ona przytula smutnych, ciemnych, mężnych;
Idzie przez ognie – depcze po potworach,
Jaśnieją pełne szatanów pieczary,
Ale gdzie stąpi na płomienne jary,
Uchodzą żmije przypadłe do ziemi,
A ona wzywa tych, co upadłymi.
I jako kwiaty budzi rosą ranną,
A mieni smutnych być powołanymi
I skroń ich zorzą otula poranną!

Przy niej najbliżej stąpa młodzian biały,
Smutny, w źrenicy z ogniem, a na czole
Gwiazdkę ma, kuli ślad na aureolę
Dany młodości jego; on tak śmiały,
Jak orzeł chrobry na tarczy Paistowej
Spokojny, cichy – lecz „zawsze gotowy!”
Młodzian ten niesie szaty jej krawędzie,
Co się z slowiańskiej tęczy blasków przędzie,
A której równej nie było, nie będzie! . . .
To typ młodzieńca Polski, co nie skąpił
Krwi dla tej matki, dla której w grób stąpił
W młodości! – Dla niej żadnemu z hetmanów
Na krok w ofiary chwale nie ustąpił,
A choć maluczki – Dawidem tyranów. –
A! to Starego miasta dziecię smętne,
Pełne miłości, zapałem namiętne –
Od wtórej strony przy nim, dłonią w dłoni,
Dziewica cicha, jak anioł pokoju,
Stąpa przy druhu , co ma cierń u skroni,
Oboje pełni męczeństwa – i znoju!
Z obu, jak z dwu lamp alabastrów grobu,
Jaśnieje miłość ta, co gwiazdą globu!
A jasna, wielka, postać wędrująca
Do siebie ręką przygarnia oboje,
Jako dwie lutnie, na jednakie stroje
                                                      Strojąca!
Ach! to czerwona para! miłująca,
Tryumfująca za czerwoność swoje,
Bo jej czerwoność z krwi serca przędziona!
Więc wspólnym płaszczem oblekli swe łona,
Co w fałd purpury aż ku ziemi spływał,

Nad wszystkie togi – nie szumiał – lecz śpiewał,
Jak liść na cichych grobach człowieczeństwa,
Co pokoleniom dzisiejsze męczeństwa
I bohaterstwa dzisiejsze zaszumi,
To łez swych kiedyś naród nie utłumi,
I głębiej czoła pochyli przed carskich
Ofiar tych hufcem, niż my dziś przed bracią
Tych, co nam gwieżdżą legionów i Barskich!
Gdy męczennica szła dalej, śród piekła,
Które zbawiła tym strasznym pochodem,
Gdy krok jej każdy brzmiał dziejów rapsodem,
Ręce na piersi złożone oblekła
W wieniec z kurhanów, wonny krwią i miodem!
I już rozrzucać jęła het! . . . te kwiaty,
Bo świat ten taki stawał się piekielny,
Że przy nim bladły Danta dzikie światy,
Bo się zśmiertelnił – choć był nieśmiertelny.
A przed jej stopy padła porzucona
Niewiasta grzeszna, blada, co do łona
Kamieniem tłukła, jako Magdalena!
I wczoraj jeszcze zwano ją Syrena,
A dziś już Marya! . . .
                  W włosach zakwefiona
Błagała okiem łzawem przebaczenia,
Aż podniesiona – jasna, oczyszczenia
Pełna, za Wandy, tej czerwonej pary,
Siostry anielskiej, dłonią uwiązana
Szła – cicha, niema, jako z żalów zwiana,
I cicho nucić jęła w smętnej cześci
Nutę żałosną, jak „hymn boleści!”
Tu nagle postać wielka jako wryta

Stanęła, szatę rozdarła z boleścią
I zarzuciła na cielsko z bezcześcią,
Tarzane w prochu ze śmiechem, co zgrzyta
Jak tygrys, i klnie opętanych rykiem,
Szałem wścieklizny zrozpaczone dzikim.
A młodzian cudny, jak Tobiasz dziewiczy,
Dźwigał to cielsko ojca, co na czole
„Szpieg!” miał wyryte iskrami, i liczy
Dni swe wiekami, w tej piekielnej szkole,
I marzył tylko, aby go przeklęła,
Bo się niegodzien czuł tego zaszczytu,
I przy nim córka, z źrenicą błękitu
Anielstwa pełną, dłonie wyciągnęła,
Ku wielkiej, jasnej, co na ręce wzięła
To ciało, ciężkie brzemieniem boleści,
I niosła w błękit, w cichej, dobrej wieści.
I zkądsić powstał taki płacz choralny,
Jak w sferach wszystkie lutnie archaniołów,
Co rozpłakane jękną śród żywiołów,
Kiedy w człowieku duch dobry zwycięża,
Gdy ludzkość w niebo ramiona wytęża! . . .
A dym piekielny był już całopalny,
I człowiek ten się za swoim aniołem
Idąc przez boleść – stawał apostołem! . . .
I jeszcze w dali, nowy trupio blady
Wstał mąż, jak gdyby ssał wszech wężów jady;
On się Moskalem zwał, choć czuł jak człowiek,
Przeto Polakiem został, i u powiek
Miał światłość, jako syn matce wydarty
A powrócony, choć piętno żałości,

Błyszczące z twarzy, przeżarło mu kości,
I szedł na żonie anielskiej oparty.
A gdy postacie te wkoło Świetlanej
Stanęły wieńcem – wśród ciszy, wezbranej
Tchnieniami wolnych duchów zorzy rannej,
Wyszedłszy z piekieł w przyszłość gwiazdolitą,
Ona ujrzała ciebie – z tym uśmiechem,
Co płacze wieki nad zbrodnią i grzechem.
I naród cały wraaz z piersię przebitą,
W której na jęki już nie stało głosu,
Ożywion pieśnią wpośród walk chaosu,
Z gwiazdą zwycięztwa, męczeństwem zdobytą,
Która nie gaśnie od żadnego ciosu,
Zawołał: Cześć ci! cześć Bolesławito! . . .
I po wyroki dziejowego sądu
Pieśń twa powiała do zmartwychywstań lądu,
A naród w słowo wieszcze zasłuchany
Znów szedł „naprzód” krwią i potem zlany,
Gdzie wśród skalistych dróg przyszłości jemu
Świecą nad ziemi tej święte kurhany,
Piorun Golgoty z gwiazdą Betleemu!

Lipsk, 1865.




  1. Drukowane w „Dzienniku Literackim” lwowskim.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.