Mośki, Joski i Srule/Rozdział szesnasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Mośki, Joski i Srule
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SZESNASTY.
Kłopoty dozorców. — Generał koniem. — Jak barany nauczyły człowieka rozumu.

Panów, którzy przeszkadzają chłopcom dobrze się bawić, jest na kolonii czterech.
Pierwszy pan Herman, który zna najwięcej piosenek i najlepiej pilnuje, żeby który z chłopców nie złamał nogi lub nie dostał odry: i dlatego w jego grupie nie wolno nosić kijów ani drapać się na drzewa, i dlatego nie podobała mu się zabawa w wojnę, i nie chce iść do kąpieli, kiedy wiatr wieje.
Drugi, pan Stanisław, miał ból gardła, ból dziąseł, potem czkawkę, a wreszcie brał pigułki z żelazem. Prócz tego ma trąbę, na której pięknie wygrywa pobudkę. On to zrobił tor do wyścigów i przyszył aniołowi skrzydła w żywych obrazach.
Pan Mieczysław pokazywał śmieszne malowanki z latarni czarnoksięzkiej i sztuki magiczne; prócz tego zbiera piłki, które padają na dach werandy.
A czwarty jest niezgrabny, w palanta grać nie umie, ale że pisze książki, więc zdaje mu się, że jest bardzo mądry. A właściwie dopiero barany nauczyły go rozumu, jak się niebawem przekonamy.
Miał być i piąty jeszcze, ale się na szczęście ożenił, i żona kazała mu w domu zostać.
Tych czterech panów nazywamy w książce to dozorcami to nauczycielami, a właściwie muszą być wszystkiem po trochu.
Rano mydli się chłopcom głowy pod kranem, i wtedy dozorca jest kąpielowym. Kiedy wydaje się bieliznę czystą i ubrania, jest się krawcem, który przymierza i pasuje. Rano dyżurny przyszywa guziki, które się dnia poprzedniego urwały; bywa jednak, że po obiedzie urwie się taki guzik, bez którego grozi chłopcu zgubienie garderoby; wtedy dozorca bierze igłę — i myśli, że przyjemniej czasem guzik przyszyć, niż książkę napisać; bo uczciwie przyszyty guzik zawsze pożytek przyniesie.
Przy obiedzie dozorca jest kelnerem, a jeśli się ząb kiwa, to go palcem wyrywa, wtedy jest dentystą.
— Komu się jeszcze ząb kiwa?
— Mnie, proszę pana, mnie!
I pchają się tacy nawet, którym ząb się nie kiwa, bo nikt nie chce być gorszy od innych.
A ile razy musi dozorca zawiłe spory rozstrzygać.
— Proszę pana, czy to grzech dla wróbli bułki kupować? — Bo mój dziadek rzuca wróblom okruchy, a jak mu okruchów zabraknie, to bułkę podrobi. — A Sieraczek mówi, że to grzech. — Widzisz, głupi, że nie grzech. Acha!
Jeżeli zważymy, że generał Korcarz był koniem w marszu tryumfalnym, anioł z żywych obrazów był woźnym kolonijnego sądu a migdałowa królowa była dyżurnym przy słaniu łóżek, nie będzie nas dziwiło, że dozorca tyle naraz piastuje urzędów.
A ile ma kłopotów i trosk.
— Niech panowie chłopcom powiedzą, żeby kamieni z pod werandy nie wygrzebywali.
— Niech tam panowie chłopcom powiedzą, żeby kory z drzew nie odbijali.
To są skargi Józefa, który ma wielki rewolwer do pilnowania kolonii, ale że nikt na kolonię nie napadał, więc niewiadomo, czy rewolwer strzela.
— Niech pan zobaczy, jak ta bluza wygląda.
Bluza Bromberga w samej rzeczy wygląda okropnie: ani jednego guzika, ale za to wszystkie dziurki i każda wielkości dużej tabakierki.
— Gwałtu! Trzecia szyba wybita. Co pan sekretarz napisze z Warszawy?
I skruszony dozorca smutną głowę zwiesza w pokorze przed groźną panią gospodynią.
A tu ci ktoś lasek kolonijny oczarował i mimo wszystkie troski i kłopoty, — wesoło i słonecznie. Jeśli są chmury, to uśmiechnięte, jeśli gniew, to łagodny, — jakby na żarty tylko.
Bo płynie tu śliczna praca, cudna nauka. Dozorcy uczą dzieci, dzieci uczą dozorców, a wszystkich razem uczy słońce, pole zbożem złote.
Mówiłem już, że czwartego dozorcę nauczyły rozumu barany. Stało się to tak:
— Chodźcie dzieci, opowiem wam bardzo ciekawą historyę, powiedział raz ten czwarty dozorca.
I wielki tłum chłopców, chyba ze stu, pobiegło, by słuchać ciekawej historyi.
— Usiądźmy tu, — proponuje jeden.
— Nie, pójdziemy dalej w las, — decyduje dozorca, dumny, że tylu chłopców biegnie, by go słuchać.
I tak doszli aż na skraj lasu, i tu zasiedli wielkim półkolem.
— Nie pchajcie się; będę mówił głośno, i wszyscy usłyszą, — powiada dozorca, kontent, że chłopcy się pchają i kłócą, bo każdy chce siedzieć najbliżej, żeby najlepiej usłyszeć.
— No cicho — zaczynam. Pewnego razu...
Nagle Bromberg, który miał wszystkie dziurki i ani jednego guzika, odwrócił się, przyklęknął na jedno kolano, spojrzał w dal i tonem człowieka, który się nie myli, oznajmił:
— O, tam idą barany.
W samej rzeczy pędzono drogą stado baranów.
Barany szły w tumanach kurzu, bezładnie tłocząc się, śmieszne i zalęknione. I chłopcy, jak jeden mąż zerwali się, zapomniawszy o ciekawej historyi i pobiegli patrzeć na barany.
Dozorca pozostał sam. Wprawdzie było mu na razie trochę nieprzyjemnie, ale od tej pory mniej wierzy w swój talent do opowiadania ciekawych historyi i dzięki temu stał się skromniejszy, a więc mądrzejszy. Barany nauczyły go rozumu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.