Maria (Malczewski)/Pieśń pierwsza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Malczewski
Tytuł Maria
Podtytuł Powieść ukraińska
Pochodzenie Antoni Malczewski, jego żywot i pisma
Wydawca Jan Milikowski
Data wyd. 1843
Druk J. P. Sollinger
Miejsce wyd. Lwów, Stanisławów i Tarnów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst Marii
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIEŚŃ I.


Wszystko się dziwnie plecie
Na tym tu biednym świecie;
A ktoby chciał rozumem wszystkiego dochodzić,
I zginie, a nie będzie umiał w to ugodzić.
Jan Kochanowski.

I.

Ej! ty na szybkim koniu gdzie pędzisz kozacze?
Czy zaoczył zająca co na stepie skacze?
Czy rozigrawszy myśli, chcesz użyć swobody,
I z wiatrem ukraińskim puścić się wzawody?
Lub może do swej lubej co czeka śród niwy,        5
Nucąc żałośną dumkę lecisz niecierpliwy?
Bo i czapkęś nasunął, i rozpuścił wodze,
A długi tuman kurzu ciągnie się na drodze:
Zapał jakiś rozżarza twojej twarzy śniadość,
I jak światełko w polu błyszczy na niej radość;        10
Gdy koń, co jak ty, dziki lecz posłuszny żyje,
Porze szumiący wicher wyciągnąwszy szyję.

Umykaj czarnomorcu z swą mażą skrzypiącą,
Bo ci synowie stepu twoją sól roztrącą.
A ty czarna ptaszyno co każdegno witasz,        15
I krążyz, i zaglądasz, i o coś się pytasz,
Spiesz się swą tajemnicę odkryć kozakowi —
Nim skończysz twoje koło, oni ujść gotowi.

II.

Pędzą — a śród promieni zniżonego słońca,
Podobni do jakiego od niebianów gońca —        20
I długo i daleko słychać kopyt brzmienie:
Bo na obszernych polach rozległe milczenie;
Ani wesołej szlachty ni rycerstwa głosy,
Tylko wiatr szumi smutnie uginając kłosy;
Tylko z mogił westchnienia, i tych jęk zpod trawy        25
Co spią na zwiędłych wieńcach swojej starej sławy.
Dzika muzyka, dziksze jeszcze do niej słowa,
Które duch dawnej Polski potomności chowa;
A gdy cały ich zaszczyt, krzaczek polnej róży,
Ach! czyjeż serce, czyje, w żalu się nie nuży?        30

III.

Minął już kozak bezdnie[1], i głębokie jary
Gdzie się lubią ukrywać wilki i Tatary;
Przyleciał do figury (co jej wzgórek znany,

Bo pod nią już od dawna upior pochowany).
Uchylił przed nią czapki, żegnał się trzy razy,        35
I jak wiatr świsnął stepem z pilnemi rozkazy.
I koń rzeski, żadnym się urokiem nie miesza,
Tylko parschnął, i wierzgnął, i dalej pospiesza.
Ciemny Boh po granitach śrebrne szarfy snuje,
A śmiały, wierny kozak myśl pana zgaduje,        40
Szumi młyn na odnodze, i wróg w łozie szumi,
A żwawy wierny konik kozaka rozumie,
I przez kwieciste łąki, przez ostre bodiaki,
Lżej się nie przesuwają pierzchliwe sumaki;
I jak strzała schylony na wysokiej kuli,        45
Czai się zwinny kozak, do konia się tuli;
I przez puste bezdroża król postyni rusza,
A step, koń, kozak, ciemność, jedna dzika dusza.
O! ktoż mu tam przynajmniej pohulać zabroni?
Zginął — w rodzinnym stepie nikt go nie dogoni.        50

IV.

Ruszaj, ruszaj kozacze! pospiech nakazany;
W starym wyniosłym zamku nie małe odmiany:
Pan wojewoda z synem od dawna w rozprawie,
Długo teraz rozmawiał, i bardzo łaskawie;
A jednak, żywe były urazy i zwady,        55
Zatruta serc pociecha, zniszczone układy,

I łzy czułej rozpaczy i pychy zapału
Płynęły często, gorzko, ale bez podziału.
Już inaczej w tym zamku, znikły niesmak, żałość,
Jaśnieje przepych pański, naddziadow spaniałość;        60
Już śród licznego dworzan i służby orszaku,
Grona paziów, rycerzy domowego znaku,
W okazałe komnaty, długo niewidziany
Zeszedł pan wojewoda bogato przybrany;
A gdy każdy to szczęście usiłował głosić,        65
Zdawał się więcej synem, niż chlubą unosić.
W spokojnych jego rysach trudno poznać znamię
Głębokich wewnątrz uczuć; tylko dzielne ramię,
Świetna mowa, dla ludzi, imię znakomite;
Co w sobie to na zawsze dla wszystkich ukryte.        70
Lecz teraz, czy z potrzeby, czy w nagłem wzruszeniu,
W pieszczotach dawał ulgę długiemu cierpieniu,
I gdy w cichości z synem jakąś sprawę waży,
Widocznie, uśmiech igrał na poważnej twarzy;
A w oczach się mignęła szybka, dzika radość,        75
Jak kiedy długim chęciom już się staje zadość,
Jak gdy w trudzącym biegu i myśli ucisku
Spocznie kto już na chwilę, choćby na mrowisku.
Spocznie? oh! może tylko czoło pałające
Położy, gdzie go żądeł czekają tysiące.        80

V.

Do poźnej nocy w zamku zgiełk i tentent trwały;
Do poźnej nocy trąby i wiwaty grzmiały;
Dawny wrócił obyczaj, spaniała ochota,
Długie się stoły lśniły od srebra i złota;
I loch pański jak serce zdawał się otwarty,        85
A stary węgrzyn płodził nie bez duszy żarty;
I godząc huczne tony z wesołym hałasem,
Muzyka z swą melodią przebiła się czasem.
Do poźnej nocy twarze ostre, malowane,
Pzodków, w długim szeregu zebranych na ścianę,        90
Zdały się iskrzyć nieraz martwemi oczami,
I śmiać się do pijących, i ruszać wąsami.

VI.

W ustach mieszka wesołość, w oczach myśl zgadnienia,
W głębito, w głębi serca robak przewinienia;
A gdy jaka uciecha razem ludzi zbierze,        95
I pycha i pochlebstwo śmieją się, nie szczerze.
Może tak w dawnym zamku, bo w rznięte podwoje
Już noc zaprowadziła ciemne rządy swoje;
Już ucichli surmacze; sen szczęście osłania,
I puszczyk z wieży zaczął grobowe wołania;        100
A jeszcze, w bocznem skrzydle obszernej budowy,

Gdzie dzielny wojewoda wzrok orli, surowy,
Pomarszczoną powieką w ustroniu przyciska,
Jak w jaszczur kryją kamień, którym duma błyska;
Jeszcze stuk chodu słychać, lub ciężkie westchnienia        105
W przerwanem tępotaniu wracają sklepienia.
Nikt tam nie zawołany wnijść się nie poważy,
Tam jego myśl ukryta samotnie się żarzy,
Tam może brnąć już w rozpacz, w niezwykłej niemocy,
Depce burzliwym krokiem po ciemnościach nocy,        110
Jakby w jej czarnem tchnieniu chciał gdzieś znaleźć rękę
Krwawej, zgubnej przyjaźni, lub zgasić swą mękę!
I gdy z gorących oczu sen trwożny odlata,
I gdy mu duszną była wysoka komnata,
Otworzył wąskie okno, patrzał czas niejaki        115
Na swoje liczne hufce, rozwinięte znaki,
Co się do nakazanej zbierały wyprawy;
Słuchał budzącej trąby i wojennej wrzawy:
Prychają rącze konie, brzęczą w ruchu zbroje,
Szumią skrzydła husarzy, chcą lecieć na boje.        120
Dla nich wstające słońce, w różowej pościeli,
Blaskiem złotych warkoczy widokres weseli,
I wznosząc świetne czoło, najpierwszem spojrzeniem

W lśniącej stali swę wdzięki postrzega z zdziwieniem;
Dla nich pachnący wietrzyk, co swój oddech świeży        125
Dmucha na włosy dziewic i pióra rycerzy;
Dla nich gwar małych ptasząt, w żywej, słodkiej nucie,
Co z mokrych rosą dziobków wyrywa uczucie;
Nie dla niego! on nie chciał na widoku zostać,
W niknących cieniach zamku zanurzył swą postać,        130
Jak te straszące mary, które bojaźń nasza
Widzi w bezsennej nocy, poranek rozprasza.

VII.

Dano znak, wrzasły trąby, szczęknęły podkowy,
Mężnego towarzysza wierny szeregowy
Jak cień nie odstępuje, i szybkim obrotem,        135
W ciasną, gotycką bramę suną się z łoskotem.
Zagrzmiała długiem echem do sklepienia drząca,
Aż łagodniejszą ziemię, lżej kopyto trąca;
I ciszej, ciszej brzęcząc, już słabo, zdaleka,
Głuchy dochodzi odgłos, i coraz ucieka.        140
Dopieroto na polu, gdzie ogromne koło
Wytoczyło już słońce, bujają wesoło;

I pstrym swoim proporcem, nim sławy dostąpią,
W żywych strumieniach światła jak orły się kąpią.
Tysiące piór, kamieni, w blask, w farby się stroi;        145
Tysiące drobnych tęczy odbija się w zbroi;
A na ich bystrych oczach siedziało zwycięztwo,
A na ich serc opoce kwitły wierność, męztwo;
A na czele tych szyków wyniosły młodzieniec,
Lecz ktoż on? jakiż chwały czy szczęścia rumieniec        150
Lniane chce cienić włosy? oh! milszy sto razy,
Niż różowe porankiem, natury obrazy,
I słodszy i jaśniejszy od chwały połysku,
Ten blask, co w jego serca żywi się ognisku,
Ten uśmiech, w którym może choć część zachwycenia        155
Z jakiem wybrani słyszą cherubinów pienia[2].
Na lotnym jechał koniu, i nad jarów brzegi,
Poprowadził w porządku milczące szeregi,
Znikli w zarosłą przepaść, aż krążąc parowy,
Jeszcze raz, świetne z krzaków ukazali głowy;        160
Jakiś na wzgórku rozkaz młodzieniec dał znakiem,
I poszli, poszli drogą za żwawym kozakiem,
Którego lekkie ślady od kopyt bez stali,
Wietrzyk z rosą, jak dzieci, piaskiem przysypali.

VIII.

I ciche, puste pola; znikli już rycerze,        165
A jakby sercu brakli, żal za nimi bierze.
Włóczy się wzrok w przestrzeni; lecz gdzie tylko zajdzie,
Ni ruchu nie napotka, ni spocząć nie znajdzie.
Na rozciągnięte niwy słońce zkosa świeci,
Czasem kracząc, i wrona i cień jej przeleci,        170
Czasem w bliskich burzanach świerszcz polny zaćwierka,
I głucho, tylko jakaś w powietrzu rozterka.
To jakże? Myśl przeszłości w tej całej krainie
Na żaden pomnik ojców łagodnie nie spłynie,
Gdzieby tęsknych uniesień złożyć mogła brzemię?        175
Nie! chyba, lot zwinąwszy, zanurzy się w ziemię:
Tam znajdzie zbroje dawne co zardzwiałe leżą,
I koście, co nie wiedzieć do kogo należą;
Tam znajdzie pełne ziarno w rodzajnym popiele,
Lub robactwo rozlęgłe w świeżem jeszcze ciele;        180
Ale po polach błądzi nie sparłszy się na nic,
Jak rozpacz, bez przytułku, bez celu, bez granic.

IX.

Pod staremi lipami miecznik dumał stary,
I dźwigał w zwiędłéj głowie utrapień ciężary:

Chociaż ten czarny żupan, smutny przy siwiznie,        185
Nosił i jasne barwy gdy służył ojczyznie,
Ojczyznie! której imię śród boju i rady,
I spornego wyboru, i hucznej biesiady,
Czystym gorzało ogniem, a serce, jak w wiośnie
Ptak do słońca, do niego skakało radośnie!        190
Ale czas świetnych uczuć już zciemniał, ej! minął,
I boli tylko życie, a kwiat jego zginął,
Dumał, i przeszłe żale, obecne zgryzoty,
Pokrył kir nieprzebity grożącej sromoty;
O! póki tchu przynajmniej, tak łatwo i marnie        195
Płomień zawziętej pychy gniazda nie ogarnie!
O! póki czarny żupan żywe członki ciśnie,
Wyschła ręka w potrzebie starą szablą błyśnie!
Lecz potym? dumał miecznik i wzrok wodził hardy,
Pełen niechęci, gniewu, a może i wzgardy,        200

X.

Przy nim młoda niewiasta, czemuż kiedy młoda
Tak zamglonym promieniem świeci jej uroda?
Ni ją ubiór udatny, ni ją stroją kwiaty;
Czarne oczy spuszczone, i żałobne szaty;
A w twarzy smutek, czoło co schyla w cichości,        205
Którego całym blaskiem: uśmiech cierpliwości!
Lub jeśli kiedy nagle, wpośród gęstych cieni,

Jaka myśl czy pamiątka, jej lica zrumieni,
To tak mdłem, bladem światłem, jak gdy xiężyc w pełni
Niezwykłem życiem rysy posągu napełni.        210
Piękna, szlachetna postać, do aniołów grona
Dążyła, ich czystości czarem otoczona;
Ale trawiący oddech światowych uniesień,
Owiał pąk młodych uczuć i zwarzył jak jesień,
To jeszcze jest na drodze, gdzie nią wicher miota,        215
W ciężkich kajdanach ziemi dla nieba istota;
Serce nosi uschnięte, a świeci jak zorza
Podobna do owoców umarłego morza[3],
Pod których śliczną farbą, śród trudu, mozoły,
Podróżny widzi nektar, znajduje popioły.        220
Jakaś posępna słodycz w jej każdem ruszeniu;
Ani łzy, ani żalu, w jej mglistem spojrzeniu;
O nie! przeszłych już zgryzot nie widać tam wojny,
Tylko znikłej nadziei grobowiec spokojny,
Tylko się lampa szczęścia w jej oczach paliła,        225
I zgasła, i swym dymem całą twarz zaćmiła.

XI.

Przy nim młoda niewiasta nad xięgą żywota,
Jak trwożna gołębica, pod jasności wrota
Wzbijała ducha wiary, i skrzydły drżącemi,

Szukała swego gniazda daleko od ziemi.        230
Aże nad przepych świata i blasków pozory,
Widniejsze pióra białe zniżonej pokory[4],
I drzy nić którą serce do nieba związane,
To kropla słodkiej rosy upadła w jej ranę.
I wznosząc w górę oczy, z tym tkliwym wyrazem,        235
W którego jednym rzucie wszystkie czucia razem,
Gdzie przyszłość do przeszłości po jasnym promieniu
Biegnie jak czuła siostra łączyć się w spojrzeniu,
I wznosząc w górę oczy, doznała, jak lubo,
Rozbłąkanej w swym żalu swego sczęścia zgubą,        240
Gdy już z ziemskich i chęci i strachu ochłódła,
Tęsknić szlachetnej duszy do swojego źródła!
Jak miło, by nie wadzić w światowym zamęcie,
Zniknąć — na zawsze zniknąć pod śmierci objęcie!
A ktoby widział wtedy jej twarz promienistą,        245
I smutnego miecznika duszę przejrzał czystą,
Te lipy rosochate, starodawne stroje,
Których dla wyobraźni tak przystoją kroje;
A ktoby widział jeszcze jak jasność i wonie
Męczeńskim wieńcem nagle oblekły im skronie,        250
Oh! może się przenosząc w odleglejsze wieki,
Świetniejsze okolice, kraj sławny, daleki,
Nad brzegami Jordanu, pod palmy dzewiną,

Usiadłby zamyślony z hebrajską rodziną:
I w spólnictwie niedoli czując trwogę świętą,        255
Poznał tęż samą rękę, wieczną, niepojętą,
Co swe łaski i kary zsyła lub odwleka;
Też zame zawsze troski wygnańca, człowieka,
Któremu nawet w szczęściu jeszcze czegoś trzeba,
I tylko w tenczas błogo, gdy westchnie do nieba!        260

XII.

„Ojcze! ja nazbyt długo, w miłych myśli kole,
„Obłąkałam się dzisiaj, a na twojem czole
„Ciemne następstwo zgryzot zawsze się przebija;
„A kiedy radość mignie, to zaraz i mija,
„Jak promyk co z obłoków na wyniosłe góry        265
„Błyśnie, i znów go skryją wiatrem gnane chmury.
„Oh! czemuż już nie spocznie twoja głowa siwa?
„Tu, na łonie; nie bój się, teraz żal nie spływa,
„Jak wtedy coś w mych rękach usnął zmordowany
„I wstał, schylonej córki łzami zapłakany!        270
„Sroga nieszczęść igraszka, i tak zżółkły parość
„Popsutym karmił sokiem swego dębu starość;
„I tak zaparte czucia długiem uciśnieniem,
„Rwąc tamę mej rozwagi, lały się strumieniem.
„Ah! jakżeto boleśnie nazad się obrócić,        275
„Widzieć rozpacz grożącą, i niemódz się wrócić!

„Ah! jakżeto okropnie w przymusie zostawać,
„Ręką co chce lekarstwo, truciznę podawać!
„Ojcze! drogi mój ojcze! czy już żadnej chwili,
„Nigdy ci twoja córka, nigdy nie umili?        280
„Gorzka jej była dola, ale to już przeszło!
„Patrz jakie słodkie światło we mnie się rozeszło,
„I uśmiech biega w twarzy niż kiedy zabawniej,
„I twój pragnie obudzić, jak w szczęściu, jak dawniej!
„Nieraz ja sobie wspomnę te dziecinne lata,        285
„Tak lube! tak ulotne! i mojego tata
„Jak czasem zasępiony po trudach spoczywa;
„Aż raptem u dziewczynki wesołość się zrywa;
„I wciska mu się w serce, powoli, nieznacznie,
„Póki się nie rozjaśni, i śmiać się nie zacznie.        290
„I gdzieżto się podziała tej dziewczynki władza?
„Pierwej zganiała chmury, a teraz sprowadza;
„I gdzieżto żywy, czysty strumyczek upłynął?
„Mruczał na swą nikczemność, a w jeziorze zginął;
„A nasz śliczny kanarek gdzieżto się obraca?        295
Chciał w ogniu piórka złocić i więcej nie wraca.
„O! póki ten co w mojem na zawsze był sercu,
„Nim go moim nazwałam na ślubnym kobiercu,
„O! póki ten, co jemu w uczucia się wplatać,
„Brzmieć w szlachetnych pomysłach, w westchnieniach ulatać,        300

„W spojrzeniach czuć się światłem i życia potrzebą,
„Było więcej niż szczęście, było dla mnie niebo —
„Ten, co pączek tkliwego, lubego marzenia
„Rozwinął swoim wdziękiem, ocucił z uspienia,
„Pił jego świeżą rosę, a na jego kwiecie        305
„Zostawił łzę wdzięczności której czas nie zmiecie,
„O! póki ten mój miły, ten świat mojej duszy,
„Łańcucha naszych węzłów swą wzgardą nie skruszy;
„Wierny zostanie cnocie, miłości, pamiątkom,
„A gdy znikł pałac szczęścia, wierny jego szczątkom;        310
„Jeszcze się dla mnie życia nie zamknęło wieko,
„Jeszcze myśl jego o mnie, chociaż on daleko,
„Płynąć będzie tajemnie w umarłe uczucia,
„I jak cudowny balsam bronić od zepsucia.
„I tę straszną ofiarę, i to rozdzielenie,        315
„Zniosę, cierpliwie zniosę, póki nasze cienie
„W słodkich, czystych krainach złączone na zawsze,
„Ludzi już nie zobaczą lecz niebo łaskawsze!“
Rzekła, i jak w stojącej a popsutej wodzie,
Wzruszone nagle męty osiadłe na spodzie,        320
Z serca jej wyszły czucia co w łzach długo mokły,
I zielonym odcieniem jej bladość powlokły.

„Wolałbym dźwigać więzy u brodacza Turka,
„Niż żeby mi tak marnie więdnieć miała córka;
„Wolałbym w ciemnej turmie pewnej czekać zguby,        325
„Niżli patrzeć spokojnie na te smutne śluby:
„Albożto naszej Polsce braknie na młodzieńcach,
„Coto pannom umieją wyskoczyć w rumieńcach,
„I tak jak dawniej było, rycerskie kolano
„Raz w życiu tylko ugiąć, po wianek, za wiano!        330
„Nie, Mario! nie trza wzdychać, twego nie obrażam;
„Mężny jest i cnotliwy, wiesz że go poważam;
„Lecz mnie jego rodzica pycha niecierpliwi,
„A kiedy łzami Marii swoje serce żywi,
„Ha! toć i u mnie szabla nie czczym tylko blaskiem,        335
„I mignie mu pod oczy święconym obrazkiem[5].
„Tażto u naszej szlachty dawne przywileje,
„Skrzesać ognia w pałasze gdy przyjaźń zciemnieje.
„Przyjaźń? a nasze hufy nie z sobą na sejmie;
„A nasze veto krzyczy jeszcze i w rozejmie!        340
„I gdyby kraju napaść, z hetmanem umowy,
„Nie rzuciły mnie w ówczas Szwedowi na głowy;
„I gdyby twoja matka, (daj jej niebo panie!)
„W swe rańtuchy nie skryła młodych serc kochanie;
„A niewieścim w błyskotkach, tajemnicach smakiem,        345

„Nie zawarła tych związków z swych matron orszakiem,
„Nigdyby w moje kopce wróg się nie mógł schować,
„Anibym jego złości dozwolił grasować.
„Bo cożto ja zastałem? żonę zmiotła kosa,
„A córę, szczep jedyny, z łez polewa rosa.        350
„Dla starej karabeli zbytto wielkie dziwy,
„Znosić tak ciężkie razy, los tak obelżywy.
„Alboż choć raz do serca me dziecię przytulił?
„Alboż młodością, wdziękiem, choć raz się rozczulił?
„Nie! od domu, imienia, ze wzgardą odgania;        355
„I teraz w Rzymie szuka ślubów rozwiązania.
„O! co tak to najlepiej! i mnie to rozwiąże,
„Wysunie raźna młodzież, i ja za nią zdążę;
„Choć może mniejsi w liczbie, boga w pomoc wezwą,
„To w końcu tej tam waśni dzwony się odezwą!“        360
Otarł znużone czoło, czapkę głębiej wmiesił,
Kiwnął ręką, i głowę czarnym myślom zwiesił.

XIII.

Za wrotami koń grzebie, a we wsi psów wrzawa;
Skądto kozak przypędził ze taka kurzawa?
I zsiada, i na płocie cugle zarzuciwszy,        365
Wchodzi w duży dziedziniec, wąsa poprawiwszy.
Na ogorzałej twarzy ostrych chwil wspomnienie,

Prosty był jego ukłon, krótkie pozdrowienie;
Jednak różnym się zdaje od służalców grona,
Poddany, lecz swobodę z ojca powziął łona.        370
I gdy dumnie pojrzawszy do pana iść żąda,
Śród wiodącej go zgrai jak władca wygląda;
Zwinne jego obroty, kroki jego letsze,
Bo swoje członki wędził na stepowym wietrze,
A barania mu czapka, za każdem ruszeniem,        375
Miga gdyby chorągiew czerwonym płomieniem,
Pomiędzy chwast, zarośle, gdzie lipy z okopu
Są i cieniem i trwogą poziomemu chłopu,
Aż przed pana miecznika stawi się z orszakiem;
A koń rzy, jak za matką tęskni za kozakiem!        380
„Czy masz pismo?“ - „Jest panie! i jeszcze list wczora
„Oddałby nim kur zapiał, bo świsnął z wieczora,
„Ale że czart na stepie tumany wyprawiał,
„To żeby was z jejmością bóg od złego zbawiał.“ —
„Że wasze mi z listami spoźnił się, to gorzej:        385
„Czyj kozak co się diabłów albo ludzi trwoży?“
— „Alboż wam nie świadoma krasnych czapek sława,
„Co z rodu panom wierna? — czyj? — grafa Wacława.“
Czyta miecznik, gdy w Marii ocknionem wejrzeniu,
Nie czcza tylko ciekawość, życie w przesileniu;        390

Jej łono podniesione w lekkiej pływa fali,
Co ją do szczęścia niesie, lub szturmem obali;
Jej lica płomień zajął, z pod serca zapory,
Pięknym, lecz przykrym blaskiem, jak suchot kolory.
„O kozaku i koniu niech mają staranie!        395
„Ja w raz listy odpisze, waszeć czekaj na nie.“
Na głośno grzmiące słowa słuch miał przytępiony;
Na śliczne, czarne oczy spojrzał rozczulony,
Skłonił nisko ichmościom, i cobądź się zdarzy
Kozak z służbą odchodząc, wesoło im gwarzy.        400

XIV.

„Niechaj kto z ludzi zgadnie! jeśli to nie zdrada,
„To mojej biednej Marii radość zapowiada.
„Pisze mi wojewoda w cukrowych wyrazach,
„Że mamy już zapomnieć o naszych urazach;
„Że żałuje za grzechy, nie tylko ogłasza        405
„Swój affekt dla synowej, ale w dom zaprasza;
„Więcej jeszcze! takiego jak mówi zamęścia
„Syn nie wart, bo zasługą trza się dobić szczęścia;
„Pragnie więc żeby wprzódy w wojennej potrzebie,
„Jakim rycerskim czynem stał się godnym ciebie;        410
„I gdy właśnie Tatarzy grasują w tej stronie,
„Jemu stawić się kazał w twych wdzięków obronie;
„A tak z laurem u czapki światu się pochwalić,

„Że tę co umie kochać, potrafi ocalić!
„Dziś ma tu z wojskiem ciągnąć.“ — „Dziś? ja go zobaczę?        415
„O boże! jaka radość! jakże serce skacze!
„Ale na coż te bitwy? czyż z twarzy wyrazu,
„Że śmiały i szlachetny niewidać od razu?“ —
„Jednakto rzadko ludzi jak pan wojewoda,
„Sam wyznaje się winnym; lecz mnie ciebie szkoda!“ —        420
„Ojcze! ja taka blada, on mnie się przerazi,
„Może się dużo zmartwi, może się obrazi,
„Trzaby się troche przywdziać, jakże znajdujecie?
„Jabym chciała być jemu najpiękniejszą w świecie!“
— „Czekaj, czekaj, przed siecią nie złapiesz szczupaka;        425
„Może tu jeszcze przyjdzie zagrać nam w straszaka:
„Wszakże i ja Tatarów wypłoszyć stąd żądam,
„A dla czego wżdy siedzę? bo się wzad oglądam;
„Zobaczym tych rycerzy, mnie się wszystko roi,
„Że jakieś mataczyny wojewoda stroi.“        430
Ale już trąb w powietrzu rozlega się brzmienie;
Słychać zdala chrzęst zbrojnych, a ziemi jęczenie;
Już wyprzedziwszy hufce co w wolnej szły mierze,
Stanęli jacyś u wrót skwapliwsi rycerze.

„Wacław!“ krzyknęła Maria, i prędzej niż strzała,        435
Kirem okryta postać do niego leciała.

XV.

O! jakże szczęście ładnie, jak żywo oświeca
Młode szlachetne czoła a nadobne lica!
Jak w pogodnem spojrzeniu jaśniało wspaniale,
Wdzięczne serce młodzieńca w całej swojej chwale!        440
I na tle przezroczystem pociechy rozlanej,
Słodkie sny przez nadzieję duszy kołysanej:
Mężny, wyniosły, miły, po niszczącej burzy,
Różowy blaskiem tęczy co mu przyszłość wróży,
Z jakąż lubą roskoszą w każdej żyły biciu,        445
Ujął w spragnione ręce swój wdzięk cały w życiu!
Z jakże pyszną opieką tkliwe, drzące łono,
Skrytej, cichej pieszczoty utulił obroną!
Precz złocisty luzaku, weź tego rumaka,
By nie spłoszyć miłości pierzchliwego ptaka.        450
A ty panie mieczniku spocznij, moja rada;
Kręci się łza w twem oku i na wąsy spada,
To może już i w boju robi ci się ckliwo?
A Maria? ah! i Maria czuła się szczęśliwą,
Szczęściem niewiast, dla których słodkie w życiu chwile,        455
Są jak pogodne niebo, gdy piorun grzmi w tyle!

XVI.

„No panie zięciu!“ miecznik z mokremi oczami,
Błyszcząc radością serca, mówił pod lipami:
„W tym widzę dzikim świecie wiatr pociechę wodzi;
„A ledwo witać zdążysz, żegnać się przychodzi!        460
„Tą razą, nie na długo, mężnie się postawim,
„Ja moich także zbiorę, to się nie zabawim.
„Dobrze mówią, że twarda powinność rycerza,
„Kiedy mu zwłaszcza miłość wygląda z pancerza;
„Ależ po krótkim znoju, spokojnej swobody        465
„Użyć bezpieczniej można na wesołe gody.
„Skoro dom mój uczciło takie lube goście,
„I w kielich się uderzy, i nie będziem w poście.
„Maria niech się tymczasem w krzątaniu nie leni:
„Suto stoły zastawić, nie szczędzić korzeni[6],        470
„Pieprze, bobki, imbiry, cykaty, szafrany;
„Boto ten piękny rycerz w bakaliach chowany.
„O winie ja pomyślę; i gdy w onym stawie,
„Słońce już błogi żywot zatopi jaskrawie,
„Jeśli mnie nie zawiodą moje przedsięwzięcia,        475
„Tatar rosę pić będzie; ja za zdrowie zięcia!
„Co teraz to was żegnam; po ciężkim frasunku.
„Milsza jeszcze pomyślność na cnoty kierunku!
„Ja ludziom oręż rozdam, siebie też przysłonię,
„Ale jak w trąby wrzasną, to zaraz na konie!“        480

XVII.

Poszedł; na świetnem, zimnem rycerza ramieniu
Sparta śliczna twarz blada, w piór łagodnym cieniu:
Czarne warkocze dźwięczą, bo w łusce pierś harda,
Gjętką kibić nie ciśnie choć ściska dłoń twarda;
Stalowa odzież, w świecie i przyjaźń złośliwa;        485
Wdzięczne serce, to miłość na zbroi spoczywa.
O! jak z spłonionych liców, czułem, chciwem okiem
Patrzał w tę piękną postać pod smutku obłokiem!
Jakby powaby liczył! i znowu nie wierzy,
Czy mu czas w jego skarbie nie zrobił kradzieży.        490
Nie, ten uroczy połysk co jej oczy krasi,
Nieznikomy, bo z duszy, chyba go śmierć zgasi;
Lecz gdy kir rycerz dostrzegł, i posępną radość,
Co przy żałobnej szacie aż ćmi przez swą bladość,
I słodki w górę uśmiech, boleści wdzięk cały;        495
I na tle czystem plamy, co łzy wymaczały;
Szczęście się jego prędko owlokło jej chmurą:
To słabszy, wietszy, bielszy, niż u czapki pióro.

„Gdym w stepowej i w dzikszej umysłu pustyni
„Lubił błądzić, aż pomrok przedmioty zasini;        500
„Nigdy mi żadna gwiazda nie błyszczała w ślady,
„A koń bił się do domu przez wicher i grady.

„Tyś dla mnie zeszła Mario! i w brzasku mych myśli,
Świetną drogę twe światło ku niebiosom kryśli;
„O! szczęśliw, pyszny, wdzięczny, że w zalotnem gronie,        505
„Czułość na mnie z ufnością śliczne sparła dłonie!
„O! błogi, że w twem sercu przez mokre źrenice,
„Życia, czucia, aniołów czytał tajemnice!
„Lecz czemuż ta mgła smutku, której ciężkiem tchnieniem
„Ja oddychał, i ciebie okryła swym cieniem?        510
„Czemuż we mnie tarń życia kolcami nie wrośnie?
„Tobie mdłym pachnąć kwiatem w krótkiej swojej wiośnie!
„I mnie wydarli wszystko, i więcej niż tobie,
„Ty do nieba należysz; ja się błąkał w grobie,
„A czarnem pędzon widmem, gdym jasność postradał,        515
„Byłbym świętym przedmiotom srogie ciosy zadał.
„Bo z panem wojewodą nie służy żartować,
„I raz dobywszy miecza, już go nie trza chować;
„Toby się ojców zamek był kurzył szeroko,
„I niejeden pokrewny oblewał posoką;        520
„Toby w sercu osiadły ten dym i ich cienie —
„Alebym Marii dopadł przez krew i płomienie!

„Nie drzyj, wszystko minęło, gdym ciebie zobaczył;
„Jeszcze pierwej, jak tylko, żeś moją, oświadczył,
„Tak mi tem jednem słowem serce usposobił,        525
„Jak gdyby mi nikt, nigdy, nic złego nie zrobił.
„To wziąwszy moją szablę, której blask odsłonię
„Nie prywacie, lecz twojej i kraju obronie;
„Tu wziąwszy mego konia, co nieraz w te niwy
„Tak szybko mnie unosił, jechałem szczęśliwy.        530
„Oh, z jakąż ja radością te lipy ujrzałem!
„Jakże ich chłodu dusza pragnęła z zapałem!
„Ty nie wiesz, ty co umiesz bez chluby łzy koić,
„Coto jest dzikie serce do siebie przyswoić,
„Co tęsknić za dobrocią, a wdzięków żałować,        535
„W których wspomnieniu umysł chciałby istność schować.
„Mario! czyś ty nie chora? bo masz taką postać
„Jakbyś się do aniołów myślała już dostać;
„I w nowem udręczeniu, choć się tobą pieszczę,
„Prawie się spytać pragnę, czy mnie kochasz jeszcze?“        540
— „Czy Maria ciebie kocha? mój drogi, mój miły,
„Więcej niż kochać wolno, i niż mogą siły;
„Więcej, niż wątłe serce, gdy jemu już zadość,

„Znieść umie tak niezmierną, niespodzianą radość;
„I gdyby nie Tatarzy co mi w oczach błyszczą,        545
„I gdyby nie ich strzały co mi w uszach świszczą,
„Tak mi lekko, tak słodko, tak mi nic nie trzeba,
„Jakbym w twojem objęciu leciała do nieba.
„Czy Maria ciebie kocha? pytaj się jej cienia,
„Czem dla Marii świat cały bez twego spojrzenia?        550
„Czem dla Marii świat przyszły, bez twego spomnienia?
„Nieraz w zmysłów zamknięciu, nad tą dużą xięgą,
„Zniżona całem czuciem przed stwórcy potęgą,
„Gdym chciała ciebie stłumić modlitwy pociechą,
„Zaraz mi brzmiało, jakby twego żalu echo!        555
„To może panbóg skarze tak żywe kochanie,
„I tatarska ci strzała w serce się dostanie;
„Widzisz ten jasny promień, co z liści osnowy
„Ciągnie swój drzący połysk między nasze głowy?
„Ten promień żywi, zdobi, każdego weseli;        560
„Czemuż gdyśmy złączeni, on jeszcze nas dzieli?
„Próżno, próżno mój luby! choć usta z ustami,
„Patrzaj, chyli się z liściem, i jest między nami.
„Ah! śród uniesień bitwy i zwycięstwa wrzawy,
„Przypomnij sobie drogi, że promień twej sławy        565

„Tak czysty, taki świetny, jak słońca na niebie,
„Jaskrawym swym wieczorem noc spuści na ciebie,
„Oh! niechaj pierwej Marię w ciemnościach zagrzebie!
„Nie prawdaż mój Wacławie? ty będziesz odważny,
„Stały , wytrwały, dzielny, ale i uważny:        570
„A gdy już moje oczy wdrążone zgryzotą,
„Długo patrząc w swój żywioł, swe życie rozplotą,
„Gdy serce wytchnie z trwogi przy piersiach bez stali,
„To może się na miłość Wacław nie pożali.
„Cieszyć się twą radością, twój smutek łagodzić,        575
„Nie myśleć, tylko o tem w czem tobie dogodzić,
„Być twoich chwil osłodą, czasem ich ozdobą,
„Żyć dla ciebie i tobie, umierać przed tobą,
„I w tej ostatniej chwili, choć w cierpień natłoku,
„Gasnącym wzrokiem szczęście składać w twojem oku,        580
„A gdy niewolno z tobą, żyć w twojej pamięci,
„To Marii cała miłość, wszystkie Marii chęci.
„Skoro mi szczęśliw wrócisz, mą harfę nastroję,
„I przy blasku xiężyca usiadłszy oboje,
„W tkliwej, smutnej, jak lubisz, unosząc się nucie,        585

„To co nikt nie wyraził, przywłaszczym uczucie.
„Ah! z jak okropną trąby zagrały żałobą!
„Oh! nie rzucaj mnie znowu! oh! zabierz mnie z sobą!“

XVIII.

Padła w drogie objęcie, i wygjętą kibić
Żal z taką drzącą trwogą do niego chciał przybić,        590
Taka mdłość w bladych licach, a śliczne ramiona
Tak go czule garnęły do słodkiego łona,
Że gdy z tych smutnych pieszczot wydzierał swą wolę,
Jakby je zrywał z serca, takie w niem czuł bole.
Nie, zostać niepodobna, chyba sławę skazić,        595
I zawdzięczając miłość na wstyd ją narazić!
Lecz, oh! jakże głęboka, jak posępna żałość,
W rozpaczy swej kochanki hartować swą stałość!
Ani jej wszystkich wdzięków pożegnać był w stanie;
Ni czasu w marnych jękach przeciągać rozstanie;        600
Woła do chwały trąba, siwy wódz go czeka,
Burczą rozpięte znaki, zwycięstwo ucieka.
Powstał, złożył swą lubę, dzikim ogniem błysnął,

Białą omdlałą rękę do ust swych przycisnął,
Jakby w jej szczupłe, gładkie, roskoszne ugjęcie,        605
Chciał wrazić wszystkie czucia, w swych uczuć zamęcie.
Już odszedł, wziął spokojność, przed wzrokiem co czuwa,
Lśniącą, wyniosłą postać krok każdy usuwa;
Już w jego próżnem miejscu zadumana, blada,
Ciszę budząc westchnieniem, samotność usiada;        610
A na odłogu szczęścia, zgryzota korzeni
Swe kolczyste łodygi, robaczliwej rdzeni.

XIX.

Dosiadł bystrego konia, lecz troskę miał w oku
Młody Wacław, i w pierwszym osadził go skoku;
Dosiadł bystrego konia, lecz spojrzał wesoło        615
Stary miecznik, i w pędzie zawinął nim koło;
Za nimi brzmią puzany, za nimi, za nimi,
Zrywają się rycerze, jakby ptaki z ziemi;
Hasa szlachecka młodzież na wroga Tatara,
Sunie się towarzystwo, i w szeregach wiara,        620
Pancerni i usarze, za nimi kozaki,
I z spłoszonemi końmi harcują luzaki.

Patrzaj pyzate dziecię z pod słomianej strzechy,
Niech ci widok żołnierzy zaszczepia uśmiechy,
To może dziki owoc zerwie potem wojna;        625
A ty matko co kłaniasz, bądź zdrowa, spokojna,
Nie trwoż się szczękiem zbroi, długiemi dzidami,
Zapał polskiego wzroku ugasza się łzami.
Już we wsi tylko kurze, jeszcze słuch, łoskotem
Drga, dźwięcząc przygłuszony, i koni tupotem.        680
Już we wsi kurz osiada, jeszcze przerywanie,
Zdala wojennych rogów dolatuje granie.
I cicho, jak na sercu śmierć swój obraz kryśli;
I pusto, smutno, tęskno, jak u Marii w myśli.
Wzniosła swą lekką postać do góry, do góry,        635
Nic nie widać, tylko wiatr szare goni chmury:
Zniżają się kolana, proźba ręce składa,
Z oczu w niebo utkwionych kroplami żal spada;
I cicho, jak modlitwa w łono boga płynie,
I pusto, smutno, tęskno, jak gdy szczęście minie.        640


separator poziomy





  1. Na Rusi, ledwo nie w każdej wiosce, znajdują się źródła lub studnie osądzone przez pospólstwo za tak głębokie, że im dna brakuje; ale zato każda z tych otchłani wsławiona jaką nadzwyczajną powieścią, a czasem od duchów strzeżona.
  2. Wyraz zachwycenia, który dla tego może tak jest ujmującym w pięknej twarzy że jeszcze coś piękniejszego zwiastuje, nie pozwala utrwalić żadnym opisem swego ślicznego zapomnienia się; a tylko pędzel Rafaela, w obrazie śtej Cecylii, zatrzymać go potrafił w całym uroku, jakiemu się nikt prócz wyobraźni nie wpatrywał. Śta Cecylia, lubowniczka muzyki, wystawiona jest w tem malowidle śród narzędzi muzycznych, w chwili, gdy ją dochodzi odgłos anielskiej harmonii; i nie masz słów któreby opowiedzieć umiały uczucie jakiem uderzona jej postać: zdaje się że jej dusza rozpierzcha się i żeni z każdym z tych słodkich dźwięków, kiedy wdzięczna skromność hamuje ją zamyśleniem, że nie warta tak niepojętego szczęścia, a śród roskoszy nieznanych jej sercu wkrada się smutek, że już muzyka ziemska bawić ją przestanie. Największa prostota panuje w całym układzie tego obrazu, twarz nawet śtej Cecylii mniej ładna niż twarze niewiast w innych obrazach tego malarza, sama jedynie myśl gieniuszu świeci od wieków w tem szacownem płótnie i nieopisanym wdziękiem do siebie pociąga. Obraz ten najduje się w Bolonii, i jest policzony przez znawców w rzędzie najsławniejszych Rafaela, a co do swego poetycznego wrażenia, i mego widzimisię, najpiękniejszy jaki wydało malarstwo.
  3. Wiele pięknych przyrównań czytać można w angielskich poetach do tych szczególnych owoców które rosnąć mają nad brzegami jeziora Asphaltes, znanego pod imieniem martwego morza.

    „Like to the apples on the Dead Sea’s shore,
    „All ashes to the taste.“

    Byron. Harold’s pilgrimage, Canto III.

    „Like Dead Sea fruits, that tempt the eye,
    „But turn to ashes on the lips.“

    T. Moore. Lalla Rookh, l. 222.
  4. Wyrażenie to, stosowne do ducha religii chrześciańskiej, nie jest może niewłaściwem i co do sposobu pod jakim się przedstawiają oku, w znacznej wysokości, utwory dumy lub dowcipu człeka, sama nawet piękność natury którą mu dojrzeć pozwolono. W podróży mojej na szczyt góry Montblanc, gdzie przez dwie godziny pobytu doznałem uczuć jakich już zapewne w życiu mojem nie doświadczę; w podróży tej straciłem żywy z oczu i z myśli dziedzinę na której panuje człowiek, i tylko z jego siedziby przedmioty białej farby, a te właśnie których swą władzą odmienić nie zdołał, rozróżnić się dawały: i tak, widoczne były jeziora genewskie, Neuszatel, Morat, Bienne i t. d., jakby rozciągnięte na mroku żagle, kiedy domy, miasta nad ich brzegami stojące, barwy, blaski ciemną mgłę tworzyły; podobnie rozpoznać było można lodozwały (glaciers), kiedy łąki, lasy, góry nawet znacznej wyniosłości lecz niższego rzędu, w szary koło nich mieszały się tuman. Nic jednak wspanialszego i dzikszego jak widok z góry Montblanc; ale gdy różny zupełnie od znajomych widoków, inaczej go sobie wyobrazić nie podobna, jak wystawując się uniesionym przez jakiego dobrego czy złego ducha, w chwili gdy bóg chaos utwarzał. Wszystko co dziełem człeka, znika przez swoją małość; tysiące gór olbrzymich z granitowymi szczytami lub śnieżnymi tarczami, niebo prawie czarnego koloru, słońce przyćmione, blask rażący od śniegu, rzadkie powietrze, a stąd krótki oddech i szybkie bicie pulsu, nadludzkiem jakimś czuciem i uczuciem przejmują śmiertelnika: i pewny jestem, iż oprócz innych przyczyn, nawet dla niezmiernej różnicy tego dziwnie górnego widoku a słabości naszych zmysłów, niktby go długo znieść nie potrafił. Niech to wspomnienie nadzwyczajnego zajęcia jakiego doświadczyłem na tej ogromnej i odosobnionej górze, nie będzie powodem żadnemu z naszych młodych wędrowników do przedsięwzięcia tej podróży; oprócz wielkiego bardzo trudu i niebezpieczeństw koniecznie do tego zamiaru przywiązanych, jeszcze jego pomyślny skutek od wielu obcych nam okoliczności zależy. Trzy dni pogody bez najmniejszej chmury i niezbyt rozmiękłe śniegi, prawie potrzebniejszą pomocą, niż najcierpliwsza wytrwałość i najmocniejsze piersi; bez tych jednak warunków tylko na zgubę narazić się można, i byłoby najszkodliwszym uporem nie słuchać ostrzeżeń przewodników, którzy wszędzie w Szwajcarii, a szczególniej w Chamouni pełni są odwagi i rozsądku.
  5. Zdarzyło mi się widzieć szczególną w tym rodzaju pamiątkę. Na szabli tureckiej, gdzie wzdłuż klingi wypisane były zdania z alkoranu, znajdował się wyryty przy rękojeści wizerunek n. panny z napisem polskim gockiemi literami. Szabla ta należała do jednego Anglika, który ją we Włoszech nabył; dalekie więc a zapewne nieraz i krwawe odbywała podróże. Szkoda tylko, iż w napisie nie było ani roku, ani przez kogo zdobyta.
  6. O guście przodków naszych w korzennych zaprawach, wiele ciekawych opisów czytać można w szacownym i zajmującym zbiorze: Pamiętniki o dawnej Polsce przez Juliana Niemcewicza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Malczewski.