Chrystusa umęczone ciało, Nad którem cicho szumiały Ścięte gałązki jodły Od blasków świec i dymu kadzideł Dziwnie zżółkło i ściemniało... A ludu żarliwe modły Z cichym szelestem poruszanych skrzydeł,
Jak obłok przez chwilę w powietrzu się chwiały. Aż zawisłszy pod łukiem sklepienia, Nieruchomie — stężały.
I była chwila wielkiego milczenia W tem zachwyceniu dusz nadziemnem,
Tylko na dworze brzoza umarła Z szemraniem tajemnem,
Zwiędłemi gałązkami o ścianę się tarła... — — — — — — — — — — — — — —
Resurrexit! huknęły wielkie dzwony, A na to hasło
Pięć małych dzwonków przeraźliwie wrzasło Zbitą gromadą...
I grają zrodzone z spiżu tony, Porwane wichru zawrotną falą,
Pełzają po szczytach gór i borów, Aż wkońcu się kładą Na wyciągniętą dal ugorów I gasną w trawach siną pochłonięte dalą... — — — — — — — — — — — — — —
Mrok już zapadał...
Od sinych borów uroczysk i gór Zwolna, tajemnie się skradał.
Na ziemi długie kładły się cienie Od chmur,
Co zbierały się groźnie na nieboskłonie.
I tylko w jednem miejscu słońce zachodzące Złotem i purpurą lśniące
Przedarło wyłom w chmur czarnej oponie I takie cudne powstało jaśnienie W tej nieba stronie,
Jakby daleko... w błękitach tam, Gdzie chmur opona przedarła się szara, Druga się jakaś spełniała ofiara...
I czułem wówczas, jak stopiona w ciszy Wzleciała dusza moja z tych padołów Do rozpiętego w górze nieboskłonu
Z palcem na ustach... czy za błękitami