Heidi/Rozdział czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johanna Spyri
Tytuł Heidi
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ CZWARTY.



U BABKI.

Nazajutrz wzeszło znowu jasne słońce, przyszedł Pietrek z kozami, poszli oboje na pastwisko i tak się działo dzień po dniu. Heidi ogorzała na brunatno, nabrała sił i zdrowia, tak że nic jej nigdy nie dolegało. Wesoło i przyjemnie płynęło jej życie, podobnie jak ptaszkom w koronach drzew. Nastała jesień, wiatr jął wiać ostro z poza gór, a pewnego wieczora rzekł dziadek:
— Jutro zostaniesz w domu, Heidi. Wichr może takie, jak ty, maleństwo za lada podmuchem zwiać w przepaść.
Dowiedział się o tem rano Pietrek i popadł w zupełną rozpacz, gdyż czarną przyszłość ujrzał przed sobą. Bez Heidi nudził się teraz straszliwie na pastwisku, ponadto miał utracić obfity posiłek, a w dodatku kozy, nawykłe do obecności dziewczynki, stawiały opór i rozbiegały się na wszystkie strony, tak że miał dużo z niemi zachodu. Ale Heidi nie czuła się wcale nieszczęśliwą i zawsze miała coś interesującego do obserwowania. Oczywiście, lubiła bardzo chodzić z kozami i pasterzem na halę do kwiatków i drapieżnego ptaka, ale zaciekawiała ją także krzątanina domowa dziadka, który przybijał ciągle coś, lub sporządzał i naprawiał sprzęty. Heidi wpadała w zachwyt, patrząc, jak zawinąwszy rękawy, robi w wielkim kotle krągłe serki z koziego mleka. Nie nudziła się nigdy, przesiadując w domu. Głównie pociągał ją szum wichru w koronach starych jodeł. Wybiegała ku nim raz po raz. Ten tajemniczy, głęboki szum, wydawał się jej najpiękniejszą muzyką. Heidi stała nieraz długo pod drzewami, spoglądając w górę i dziwiąc się sile wichru. Słońce nie dogrzewało teraz tak, jak latem, a dziewczynka musiała odszukać w szafie i przywdziać pończochy, trzewiki, oraz spódniczkę, gdyż było coraz chłodniej. Gdy stała pod jodłami, wiatr przewiewał ją nawskroś, niby cienki listek, mimo to jednak biegała tam ciągle, nie mogąc wysiedzieć w izbie, podczas gdy wiało.
Niebawem zrobiło się porządnie zimno i Pietrek chuchał w dłonie każdego ranka, wreszcie spadł śnieg obfity, cała hala pobielała i jak okiem sięgnąć, nie było nigdzie widać jednego bodaj listeczka zielonego. Nie przychodził już teraz Pietrek z kozami, a Heidi patrzyła z zachwytem przez małe okienko na padający ciągle śnieg. Nagromadziło się go tyle, że zaspa sięgnęła samego okienka, potem zaś wzrosła jeszcze wyżej, tak że nie można go było otworzyć, i wkońcu wszystko zatonęło w śniegu. Rozradowana tym widokiem biegała od jednego okienka do drugiego, chcąc widzieć, co się stanie. Pewna była, że chata zostanie zupełnie przykryta śniegiem i trzeba będzie w jasny dzień świecić lampę. Ale do tego nie doszło. Nazajutrz, kiedy śnieg ustał, wziął dziadek łopatę i odkopał dom wokoło, robiąc duże, śnieżne wały i góry. Przez to zostały oswobodzone okna i drzwi, co rozradowało Heidi wielce. Siedziała raz popołudniu, wraz z dziadkiem przy ognisku, każde na swym trójnogu... gdyż dziadek zrobił jej już dawno mały trójnóżek... gdy nagle ktoś zaczął tłuc nogami po progu i wkońcu otworzył drzwi. Był to Pietrek-koźlarz. Narobił tyle hałasu, nie przez brak grzeczności, ale dlatego, by otrząść śnieg z trzewików i tak zresztą nim pokrytych. Śnieg okrywał także całego Pietrka, który musiał przebrnąć dużo zasp, zanim tu doszedł. Mróz był dnia tego ostry, to też śnieg utworzył na chłopcu twardą, grubą skorupę. Nie zraziło go to jednak do przyjścia wobec tego, że nie widział Heidi już od całego tygodnia.
— Dobry wieczór! — powiedział wchodząc, zbliżył się do ogniska i zamilkł. Ale twarz jego rozpromienił uśmiech wielkiego zadowolenia. Heidi patrzyła nań z podziwem, gdyż tający, a coraz bardziej widoczny Pietrek, podobny był do małego wodospadu.
— Jak się masz, generale? — powiedział dziadek. — Postradałeś armję i musisz teraz gryźć rysik.
— Czemuż to on musi gryźć rysik? — spytała ciekawie Heidi.
— Musi przez całą zimę chodzić do szkoły! — objaśnił dziadek. — Uczy się czytać i pisać, co nie jest rzeczą łatwą. Gryzienie rysika pomaga trochę, nieprawdaż, generale?
— Prawda! — potwierdził Pietrek.
Rozciekawiona tem Heidi jęła zadawać pytania o szkołę, o wszystko, co tam można widzieć i słyszeć, a Pietrek opowiadał. Jak każda tak i ta rozmowa z nim zajęła sporo czasu, to też wysechł pięknie, od dołu do góry. Trudno mu było zawsze myślom swoim nadać formę słów, a Heidi zasypywała go wprost pytaniami, które wymagały całych zdań.
Dziadek milczał przez cały ciąg tej rozmowy, ale kąty ust drgały mu wesoło, raz po raz, co było znakiem, że słucha.
— Generale, byłeś w porządnym ogniu armatnim, — powiedział — musisz się tedy pokrzepić.
Wstał, wyjął z szafy jedzenie, a Heidi przysunęła krzesło do stołu. Pod ścianą była przybita do niej ławka. Mając teraz towarzystwo, sporządził dziadek kilka stołków, gdyż Heidi chciała zawsze siedzieć obok niego, to też nie uczuli we troje braku. Oczy wyszły Pietrkowi nawierzch, gdy zobaczył ogromny kawał ślicznie wysuszonego mięsa, który mu dziadek położył na grubej kromce chleba. Dawno nie miał takiej uczty. Gdy skończył jeść, nastał właśnie mrok, a Pietrek musiał wracać. Powiedział:
— Dobranoc! Bóg zapłać!
Potem obejrzał się ponownie po izbie i rzekł:
— Przyjdę znowu w niedzielę, to jest za tydzień. — Będąc już pod drzwiami, zawrócił i rzekł: — A ciebie, Heidi, zaprasza do nas babka, przyjdź kiedy chcesz.
Było to dla dziewczynki wielką nowiną, że ma wogóle do kogoś pójść. Utkwiło jej w głowie i zaraz nazajutrz rano powiedziała:
— Dziadku! Powinnam chyba iść dzisiaj do babki. Czeka na mnie.
— Śnieg za duży! — odrzekł niechętnie.
Myśl odwiedzin nie ustępowała jednak z główki Heidi i każdego dnia pytała po kilka razy:
— Muszę już chyba iść! Babka czeka na mnie bardzo długo.
Czwartego dnia mróz był ostry, trzeszczało pod nogami, powłoka śnieżna stwardniała, a jasne słonko słało promienie wprost na krzesło Heidi, siedzącej z dziadkiem przy obiedzie. Dziewczynka podjęła znowu swe nieustanne:
— Dzisiaj muszę już chyba, dziadku, iść do babki. Ona się niecierpliwi, czekając tak długo.
Na te słowa dziadek wstał, poszedł na strych i zniósł gruby wór, służący Heidi za kołdrę. Potem zaś rzekł:
— Chodźże więc!
Dziewczynka wybiegła w radosnych podskokach na lśniący od śniegu świat. Stare sosny stały teraz bez ruchu, na konarach i gałęziach ich leżała gruba warstwa śniegu, który błyszczał przepięknie, a wszystko wokoło wyglądało tak wspaniale, że Heidi podskakiwała z zachwytu, wołając raz po raz:
— Wyjdźże, dziadku, wyjdź! Jodły pokrywa srebro i złoto!
Dziadek poszedł do szopy i przyniósł szerokie sanki. Miały z przodu długą żerdkę, a z niskiego siedzenia można było wyciągnąć nogi naprzód i opierając o śnieg jedną to drugą, kierować jazdą. Heidi skłoniła dziadka, by wraz z nią podziwiał jodły, potem zaś dziadek usiadł na sankach, wziął ją na kolana, wsadził w worek, by nie przemarzła, przycisnął ją mocno lewą ręką, gdyż jazda wymagała tej ostrożności. Następnie ujął żerdkę prawą dłonią i odbił się nogami. Sanki ruszyły zaraz na dół i to tak szybko, że Heidi miała wrażenie latania w powietrzu, niby ptak. Wydawała okrzyki radości i ani się spostrzegła, gdy sanki stanęły przed chatą Pietrka-koźlarza. Dziadek postawił ją na śniegu, dobył z worka i rzekł:
— Idź teraz. Ale gdy się zacznie mroczyć, musisz wyjść przed dom, gdyż przyjadę po ciebie.
To rzekłszy, obrócił sanki i zaczął je ciągnąć pod górę.
Heidi otwarła drzwi i weszła do małej izdebki. Była czarna, w kącie widniało ognisko i kilka miseczek na półce. Heidi poznała, że to jest kuchnia. Otwarła przeciwległe drzwi i znalazła się w równie ciasnej izbie. Chata dziadka miała jedną tylko obszerną izbę zajmującą całą przestrzeń, a nad nią strych, w tym atoli bardzo starym domku, wszystko było ciasne, wąskie i nędzne. Zaraz po wejściu natrafiła Heidi na stół. Matka Pietrka siedziała tu, łatając znany jej dobrze kaftan koźlarka. W kącie siedziała skulona staruszka i przędła na kołowrotku. Heidi domyśliła się odrazu wszystkiego, podeszła tedy do niej i rzekła:
— Dzieńdobry, babko! Przyszłam do ciebie. Pewnie ci się długiem wydało czekanie?
Staruszka podniosła głowę i przez chwilę szukała wyciągniętej na powitanie dłoni dziewczynki, potem obmacała ją starannie i rzekła:
— Czy ty jesteś dziewczynką od Halnego Dziadka, czyś ty Heidi?[1]
— Tak, tak. Dziadek przywiózł mnie przed chwilą sankami.
— Trudno, doprawdy, uwierzyć. Masz ciepłą rękę. Brygido, czy naprawdę Halny Dziadek sam przywiózł dziecko?
Brygida wstała od roboty, obejrzała z zaciekawieniem Heidi od stóp do głowy i rzekła:
— Nie wiem matko, czy Halny Dziadek przywiózł sam tę małą. Musi jej się tylko zdawać.
Heidi spojrzała na nią wymownie, jak ktoś, co się nie myli, i odparła:
— Wiem dobrze kto mnie okrył workiem i przywiózł tutaj. Był to dziadek.
— Musi być tedy coś prawdy w opowiadaniu Pietrka, z czasu letnich wypasów, chociaż nie chciałyśmy w to wierzyć. Sądziłam, że dziecko nie przeżyje tam trzech tygodni. Jakże ona wygląda, Brygido?
Brygida obejrzała Heidi ponownie i zdała matce sprawę.
— Jest zgrabna, jak Adelajda. Ma jednak włosy ciemne, kędzierzawe, jak Tobjasz i ten stary na hali. Podobna do obojga rodziców.
Heidi nie próżnowała przez ten czas, ale badała wszystko, co tu można było zobaczyć. Po chwili rzekła:
— Babko, wiatr chwieje okiennicą. Dziadek wbiłby gwóźdź w tem miejscu i wszystko byłoby znowu w porządku. Jeśli się tego nie zrobi, okiennica rozbije na pewno szybę. O, patrz!
— Kochane dziecko! — odparła babka. — Nie mogę tego widzieć, ale słyszę doskonale. Nietylko okiennica tłucze się w wietrze, ale cały dom trzeszczy i drga, gdy wichr zawieje. Zwłaszcza nocą, gdy oni śpią, strach mnie często zbiera, że wszystko spadnie na nasze głowy i zabije wszystkich troje. Nie ma nam jednak kto naprawić domu, Pietrek się na tem nie zna wcale.
— Czemużto, babko, nie możesz widzieć, jak wiatr rusza okiennicą? O, popatrz, znowu to samo robi!
Heidi pokazała palcem.
— Drogie dziecko! Ja nie widzę nic nietylko okiennicy! — powiedziała babka żałośliwie.
— Wyjdę na dwór i otworzę całą okiennicę, a wówczas zobaczysz chyba światło, babko!
— Nie zobaczę, nikt mi już nie przywróci wzroku.
— Musisz chyba zobaczyć jasność, babko, gdy wyjdziesz na śnieg. Chodź, pokażę ci. — Ujęła babkę za rękę, chcąc wyprowadzić, bowiem zaczęło ją trwożyć to, że nie dostrzega jasności.
— Daj pokój, dziecko! — odparła babka. — Żadna już jasność nie przeniknie do oczu moich, biel śniegu, ni promień słońca.
— Jakto? — ciągnęła Heidi dalej, z coraz to większym niepokojem szukając jakiegoś wyjścia. — Przecież latem słońce świeci tak jaskrawo, potem zaś żegna się na noc z górami, które oblewa czerwonym blaskiem, a żółte kwiatki połyskują. Wtedy, chyba, widzisz jasność, babko?
— Dziecko moje! — westchnęła. — Nie zobaczę już nigdy poczerwieniałych od zachodu gór, ani połyskliwych kwiatków, nikt mi już wzroku przywrócić nie zdoła.
Heidi wybuchnęła głośnym płaczem. Łkając żałośnie, powtarzała raz po raz:
— Któż ci zdoła przywrócić wzrok, babko? Czyż nikt? Czyż nikt, naprawdę?
Babka starała się ją uspokoić, nie prędko to jednak nastąpiło. Heidi płakała bardzo rzadko, ale popadłszy w rozżalenie, nie mogła się rychło otrząsnąć z niego. Babka próbowała różności, gdyż bolało ją, że tak łka rozpacznie. Wkońcu rzekła:
— Chodź no tu, do mnie, dziecko! Ten, kto nie widzi, rad jest każdemu dobremu słowu. Bardzo mnie cieszy, gdy rozmawiasz ze mną. Usiądź przy mnie blisko i opowiedz, co robisz tam, na hali, i co robi dziadek. Znałam go dawniej dobrze, ale od kilku lat wiem tylko to, co powie Pietrek, a więc bardzo mało.
Heidi powzięła nową myśl. Szybko otarła oczy i rzekła:
— Nie trać nadziei, babko. Opowiem wszystko dziadkowi, on ci zapewne wzrok przywróci i naprawi dom, tak że się nie zawali i będzie jak nowy.
Babka milczała, a Heidi jęła z zapałem opowiadać, jak żyje wraz z dziadkiem na hali, jak chodzi latem na pastwisko, a zimą przygląda się pracy dziadka, który zrobił z drzewa krzesła, ławki i piękne żłoby dla swych kózek na siano, nowe wiadro na wodę, do letniej kąpieli, miseczki na mleko i łyżki. Z coraz to większem ożywieniem opisywała wszystkie te piękne rzeczy, które cudem jakby wychodzą z kawałka drzewa. Pragnieniem jej było nauczyć się tej sztuki zczasem. Babka słuchała z wielką uwagą, od czasu do czasu rzucając tylko:
— Czy słyszysz, Brygido, co ona opowiada o Halnym Dziadku?
Nagle hałas rozgłośny u drzwi wchodowych przerwał opowiadanie. Za chwilę wkroczył do izby Pietrek, przystanął jednak u progu, otworzył, na widok Heidi, wyłupiaste oczy, a gdy go powitała, wykrzywił potem twarz najuprzejmiejszym grymasem, na jaki go stać było.
— Jakto? Już wracasz ze szkoły? — zawołała babka tonem zdziwienia. — Od całych lat nie zeszło mi tak prędko popołudnie. Dobry wieczór, Pietruniu. Jakże tam z czytaniem?
— Jak było dotąd — odparł.
— Tak, tak! — powiedziała babka, wzdychając zlekka. — Sądziłam, że zczasem nastąpi jakaś zmiana. Na św. Marcina skończysz już wszakże dwanaście lat.
— Czemużto ma nastąpić zmiana, babko? — spytała Heidi z zaciekawieniem.
— Mógłby, sądzę, nauczyć się czytać. Mam tam na półce stary modlitewnik z pięknemi pieśniami. Dawno ich nie słyszałam, a także uleciały mi z pamięci. Miałam tedy nadzieję, że gdy się Pietrek nauczy czytać, posłyszę czasem którąś z nich. Tymczasem nie może jakoś dać rady sobie z czytaniem.
— Trzebaby zaświecić lampę! — powiedziała Brygida, która przez cały czas naprawiała kaftan syna. — Ściemniło się całkiem. Popołudnie minęło i dla mnie niepostrzeżenie.
Heidi zerwała się ze stołka, wyciągnęła do babki rękę i rzekła:
— Dobranoc, babko, muszę wracać do domu, gdy się ściemni. — Pożegnała Brygidę, Pietrka i skierowała się ku drzwiom. Zatroskana o nią babka, jęła wołać:
— Czekajże, Heidi. Sama iść nie możesz, odprowadzi cię Pietrek! Uważaj na nią, Piotrusiu, by nie upadła, a idźcie żwawo, gdyż inaczej zmarznie. Czy ona ma ciepłą chustkę na sobie?
— Nie mam chustki, — wykrzyknęła od progu Heidi — ale nie zmarznę wcale. — Wybiegła tak żwawo, że Pietrek ledwo mógł nadążyć, a babką zawołała żałośliwie:
— Biegnijże za nią, Brygido! Dziecko zmarznie na pewno, idąc tak nocą! Weź moją chustkę i biegnij co żywo! — Brygida wyszła. Ale zaledwo dzieci uszły kilka kroków pod górę, ujrzały dziadka kroczącego dziarsko w ich stronę.
— Dobrze, że dotrzymałaś słowa, Heidi — powiedział, owiązał ją workiem, wziął na ręce i ruszył pod górę. Brygida widziała wszystko doskonale i wróciwszy do izby, opowiedziała babce. Dziwowały się obie wielce, a babka rzekła wkońcu:
— Dzięki trzeba Bogu złożyć za to, że on tak postępuje z Heidi! Radabym bardzo, by jej znowu kiedyś pozwolił przyjść do mnie. Sprawiła mi wielką ulgę! Ma dobre serce i umie tak ślicznie opowiadać.
Powtarzała te słowa raz po raz, a kładąc się spać, dodała:
— Ach! Żeby tylko przyszła! Mam teraz coś, na co się mogę cieszyć!
Brygida potakiwała za każdym razem, a Pietrek kiwał także głową, roztwierał gębę w radosnym uśmiechu i powtarzał:
— Wiedziałem dobrze, że tak będzie!
Tymczasem, tkwiąca w worku Heidi mówiła nieustannie do dziadka. Ale głos jej nie mógł przeniknąć przez ośmiokrotnie złożone płótno, przeto nie rozumiał, ni słowa.
— Zaczekaj — powiedział — aż będziemy w domu, a opowiesz mi wszystko.
Kiedy dotarli do izby, a Heidi wydostała się z worka, powiedziała zaraz:
— Musimy zaraz jutro zabrać młotek i gwoździe, by naprawić okiennicę w domu babki, a także powbijać wszędzie dużo gwoździ, gdyż wszystko tam chwieje się i trzeszczy.
— Musimy? Czemuż to musimy? Któż ci to powiedział?
— Nikt! Ale wiem to dobrze sama! — odparła. — Nic w tym domu nie jest w porządku, a babka nie sypia po nocach ze strachu, że dach runie im na głowę. Babce nie może nikt przywrócić wzroku, tak powiada, ale ty, dziadku, potrafisz tego, naturalnie, dokazać... nieprawdaż? Pomyśl, jak to smutno być ciągle w ciemności, jak strasznie i nieznośnie. Nikt jej, prócz ciebie, poradzić nie zdoła. Pójdziemy jutro i zaradzimy złemu. Prawda, że pójdziemy zaraz jutro?
Heidi uczepiła się go, patrząc mu w oczy z całkowitem zaufaniem. Starzec milczał przez chwilę, spoglądając na nią, potem zaś rzekł:
— Tak, Heidi, naprawimy jutro, co trzeba, nie będzie już trzeszczało i chwiało się nic w domu babki. Tak, zrobimy to jutro.
Rozradowana dziewczynka zaczęła skakać i tańczyć po izbie, wykrzykując nieustannie:
— Zrobimy to jutro! Zrobimy to jutro!
Dziadek dotrzymał słowa. Nazajutrz, po południu odbyła się taka sama jazda sankami. Podobnie jak dnia poprzedniego, powiedział jej:
— Wejdź, a gdy mrok zapadnie, wróć do mnie tutaj.
To rzekłszy, położył wór na sankach i zaczął obchodzić dom wokoło.
Zaledwo Heidi otwarła drzwi i wskoczyła do izby, wykrzyknęła staruszka, puszczając wątek przędzy i wyciągając do niej obie ręce:
— Przyszło dziecko! Przyszło!
Heidi podbiegła do niej, przysiadła blisko na małym zydelku i jęła opowiadać różne nowości, oraz zadawać pytania. Nagle rozległy się mocne uderzenia w ścianę domu, babka drgnęła z przerażenia, obalając niemal kołowrotek, i zawołała:
— Wielki Boże! Już po nas! Dom się wali!
Ale Heidi objęła jej ramię i rzekła uspokajająco:
— Nie bój się, babko. To dziadek przybył z młotkiem. Wszystko ponaprawia, tak że pozbędziesz się strachu.
— Czyż to możliwe? Czyż mam wierzyć? Więc Bóg nie opuścił nas jeszcze zupełnie? Czyś słyszała, Brygido? Czy słyszysz? Jeśli to naprawdę stary Halny Dziadek, poproś go, by wstąpił na chwilę. Radabym mu podziękować.
Brygida wyszła. Halny Dziadek wbijał właśnie z rozmachem nowe kluby w mur. Przystąpiła doń, mówiąc:
— Dobrywieczór, Halny Dziadku! Matka pozdrawia was także i prosi, byście zajrzeli do nas łaskawie. Chcemy podziękować za tę wielką przysługę. Niktby tego inny, zaprawdę, nie uczynił, chcemy tedy obie podziękować...
— Dość pustych słów! — powiedział Halny Dziadek. — Wiem dobrze, co sądzicie o mnie. Wracaj do domu. Sam znajdę to, co trzeba naprawić.
Odeszła posłusznie, bo niepodobieństwem było się opierać, gdy coś rozkazał Halny Dziadek. Pukał i stukał po całym domu. Wszedł wąskiemi schodkami pod sam dach, stukał i pukał dalej, dopóki nie wbił ostatniego z przyniesionych gwoździ. Tymczasem mrok zapadł, a ledwo, skończywszy pracę, wyciągnął sanki z poza stajenki koziej, wyszła Heidi i została jak wczoraj zapakowana w worek. Dziadek niósł ją, ciągnąc sanki za sobą. Gdyby na nich siadła, spadłaby z niej cała osłona i przemarzłaby bardzo, albo i całkiem na dobre zamarzła. Wiedział to dobrze dziadek i tulił do siebie, tak, że jej było całkiem ciepło.
Tak mijała zima. Pozbawione wszelakiej radości życie ślepej staruszki przelśnił, po długich latach, promyk wesela. Dni jej nie wlokły się teraz jednostajnie i ponuro, żyła bowiem nadzieją. Nadsłuchiwała od samego ranka drobnych kroczków Heidi i wyciągała do wbiegającej ręce, wołając:
— Jest, jest, przyszła!
Dziewczynka siadała blisko niej na zydelku i opowiadała o różnościach tak wesoło, że rozradowana babka zapominała o mijających godzinach. Nigdy, jak zawsze przedtem, nie pytała:
— Brygido, czy dzień się już skończył?
Teraz po odejściu Heidi mawiała raz po raz:
— Jakże szybko minęło popołudnie, nieprawdaż, Brygido?
A Brygida odpowiadała:
— To prawda. Wydaje mi się, żem dopiero co umyła po obiedzie talerze.
A babka dodawała:
— Oby Bóg tylko zachował w zdrowiu dziecko i utrzymał nadal życzliwość Halnego Dziadka! Czy wygląda zdrowo?
— Jak ziemniak twardy jest i krzepki! — zapewniała za każdym razem Brygida.
Heidi przywiązała się bardzo do babki i bolało ją, ile razy przyszło jej na myśl, że nikt, nawet Halny Dziadek, nie zdoła przywrócić wzroku staruszce. Ale babka zaręczała zawsze, że nie dolega jej to, gdy ma przy sobie Heidi, to też dziewczynka korzystała z każdego pogodnego dnia i przyjeżdżała sankami. Dziadek zabierał często, nie mówiąc słowa, narzędzia, gwoździe i młotek i stukał zamaszyście po domku koźlarzy. Miało to ten dobry skutek, że nic już nie trzeszczało i nie chwiało się, a babka mówiła niejednokrotnie, że mogła teraz sypiać po nocach tak smacznie, jak od całych lat nie sypiała, czego nie zapomni nigdy Halnemu Dziadkowi.





  1. Przypis własny Wikiźródeł W wydaniu angielskim do słów tych dołączona jest dodatkowa ilustracja, której brakuje w wydaniu polskim. Obejrzyj tutaj.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Johanna Spyri.