Epizody z dziejów Małopolski w XIX stuleciu/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Białynia Chołodecki
Tytuł Epizody z dziejów Małopolski w XIX stuleciu
Wydawca Józef Białynia Chołodecki
Data wyd. 1920
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
OO. Bernardyni więźniami stanu.


Od początku istnienia w Polsce (r. 1453) Zakonu braci mniejszych obserwantów reguły św. Franciszka Serafickiego, cechowała OO. Bernardynów dzielna walka słowna, staczana z zwolennikami husyckich nowinek zachodu, i z pogańską wiarą wyznawców Mahometa, ponadto zaś gorąca miłość Ojczyzny, jaka znajdywała wyraz, zwłaszcza podczas napadów hord tatarskich i kozackich na wschodnie kresy Rzeczypospolitej. Iluż to zakonników poniosło wtedy świątobliwą śmierć męczeńską, iluż to padło na posterunku duchownych obowiązków, gdy mór i głód poczęły coraz to częściej nawiedzać zawieruszone potopem wojny Piastów i Jagiellonów dzielnice.
Nie braklo zresztą i takich mnichów, którzy z krzyżem w jednej, a orężem w drugiej dłoni stawali do obrony przeciw nieokiełzanemu najeźdcy. Mamy na myśli bahaterskie[1] zapasy oblężonego Lwowa w latach 1648, 1655 i 1672. W owych to czasach oddawał obronny kompleks gmachów OO. Bernardynów, wraz z ginącymi bohaterską śmiercią zakonnikami niepospolite przysługi miastu i całej Rzeczypospolitej.
Opiekuńcze skrzydła jaśniejącej w przestwożu postaci bł. Jana z Dukli nie dozwoliły zdobyć, choćby przelotnie, ufortyfikowanych murów klasztornych.
I przeminęło sporo lat od owych ciężkich chwil mordów i pożogi i zniknął pod naciskiem przemocy samoistny byt Rzeczypospolitej, nie zniknął, nie wygasł jednak duch patrjotyazny[2] w głębi murów klasztoru OO. Bernardyuów[3]. Klasztor teu[4] cechowała i nadal gorąca miłość Ojczyzny, i ona to wskazywała im drogi i środki do służenia narodowej sprawie.
Teraz w trzechsetną rocznicę konsekracji lwowskiej świątyni zakonu tego, niechaj nam wolno będzie sięgnąć w głębinę mogił i przedstawić przed oczy czytelnika cztery postacie Ojców, zapisanych chlubnie na kartach martyrologii narodu polskiego. Byli nimi księża Loetus Mozler, Jan Kanty Skoczylas, Bernard Bulsiewicz i Justyn Szaflarski.

O. Loetus Mozler.

Wypadki, jakie rozgrywały się z wiosną r. 1833 na ziemiach Polski gorączkowały rządy trzech mocarstw rozbiorowych, a echo rewolucyjnych prądów na zachodzie, wzniecało równocześnie obawę gwałtownego, krwawego przewrotu w łonie społeczeństwa. Ztąd też drżały władze za lada świeżą, a groźną nowiną, ztąd też przesadzały w swych podejrzeniach i zarządzeniach, idąc nieraz na lep pierwszemu lepszemu denuncjantowi.
Tego rodzaju wypadek miał miejsce na skutek alarmującej odezwy rosyjskiego generała Pankratiewa, wysłanej z Warszawy 10 marca 1834 do prezydenta Gubernium we Lwowie barona Kriega von Hochfelden, iż jeden z wydanych władzom rosyjskim wychodzców zdradził plan emisarjusza Zygmunta Gordaszewskiego zorganizowania oddziatu z 300 powstańców w celu zaatakowania i zajęcia twierdzy Zamościa, a w dalszem następstwie w celu zgładzenia dygnitarzy państwa rosyjskiego za pomocą igiełek, napojonych delikatną trucizną, a ciskanych wynalezionym świeżo przyrządem z odległości kilku lub kilkunastu kroków. Obowiązek zaprzysiężenia spiskowców miał wedle brzmienia powyższej odezwy przyjąć na siebie ks. Loetus Mozler członek OO. Bernardynów we Lwowie.
W lot zarządziły władze austrjackie surowe śledztwo przeciw młodemu kapłanowi, jakim był wówczas ks. Mozler.
Urodzony w r. 1807 w Tarnowie uzyskał on święcenia kapłańskie w r. 1832 i pełnił obowiązki kaznodzieji, katechety i kooperatora przy boku zawiadowcy parafii św. Andrzeja O. Romana Józefowicza. Gorący patrjota, stanowczy i energiczny, wyborny kaznodzieja, porywał za sobą słuchaczy, zdobył odrazu mir i ogólną sympatję społeczeństwa.
Nagle spadło na niego brzemię odpowiedzialności wobec władz rządowych.
O wczesnej godzinie kwietniowego dnia r. 1834 ujrzał niespodzianie policyjne organa w swej zakonnej celi, które po długich i skrzętnych poszukiwaniach zakwestjonowały jedynie pisany wiersz p. t. „Krakowiak“ zaopatrzony dedykacją:

„Wielebnemu I. M. C. I. ks. Mozlerowi na pamiątkę i dowód szacunku, z którym zawsze zostaję.Chmieliński“.

Trudno, zaprawdę, uwierzyć, iżby tego rodzaju niewinna dedykacja mogła służyć za podstawę do wdrożenia karno-policyjnego śledztwa przeciw człowiekowi, przeciw któremu surowa władza rządowa innego zresztą zarzutu podnieść nie umiała.
A przecież zdołała austrjacka inkwizycja ukuć z niczego cały szereg podejrzeń przeciw ks. Mozlerowi.
Primo: Ks. Mozler musi być „fanatycznie“ oddany polskiej sprawie, skoro dedykowano mu nie inny jaki utwór, ale „Krakowiaka“.
Secundo: Dedykowanie „Krakowiaka“ prorokuje niejako nadzieję przyszłego powodzenia zamierzonych wysiłków.
Tertio: Ks. Mozler musi być „źle myślącym“ skoro Chmieliński nie tylko wręczył, ale ponadto i dedykował wiersz temu kapłanowi.
Quarto: Obciążającem dla ks. Mozlera zjawiskiem jest fakt, iż wiersz wręczono mu w czasie ceremonii św. chrztu, z którą to ceremonią niema wiersz nic wspólnego.
Quinto: „Źle myślącym“ jest ks. Mozler skoro wiersz ten przyjął zamiast go odrzucić.
Tak to umiały władze austrjackie nakręcić, rozdmuchać niewinny wypadek do wielkiego zdarzenia, a gdy zabrakło, po dłuższem śledztwie, podstaw do potępiającego wyroku, gdy przeciwnie klasztor pochlebne wystawił o kapłanie wobec rządu świadectwo, rozciągnęły nad zakonnikiem ścisły nadzór policyjny i zażądały od metropolitarnego konstystorza we Lwowie iżby zastosował z całą surowością duchowną dyscyplinę i usunął go od wszelkich funkcji służbowych na tak długo, aż dostarczy dowodów poprawy i skruchy. Wobec nacisku władz przeniesiono ks. Mozlera do Rzeszowa.
Brak tego dzielnego kapłana dał się atoli rychło odczuć w lwowskim konwencie, to też już w dniu 31 marca r. 1835 widział się zniewolonym, prowincjał OO. Bernardynów ks. Pius Burdziński uwiadomić metropolitarny konsystorz, iż jest zmuszonym przenieść ks. Mozlera z powrotem do Lwowa. Gubernium, któremu przedłożono sprawę, zgodziło się wprawdzie pod naciskiem na zarządzenie ks. Burdzińskiego, postawiło atoli ks. Mozlera stale pod nadzór policyjny. W r. 1839 spotykamy tego kapłana na posterunku katechety w Gwoźdzcu obok Kołomyi i następnie przez lat 15 na stanowisku gwardjana klasztoru w Kalwarji, ostatecznie na stanowisku prowincjała i zarazem (od r. 1858 do 1863) zarządcy parafi przy kościele św. Andrzeja we Lwowie. Odznaczony niezwykłą u zakonników godnością radcy konsystorza w Przemyślu, powołany do składu Rady miasta Lwowa zmarł w Kalwarji 3 października r. 1863, gdzie też widnieje pomnik jego przy kościele Wniebowzięcia N. P. Marji. Malarz A. Nigroni wykonał w r. 1860 portret ks. Mozlera, który zawieszono w bibliotece klasztornej we Lwowie.
Podczas gdy zacny kapłan dobiegał do kresu doczesnej pielgrzymki, dolatywało go z nad Wisły echo żwawej palby powstańczej, a młodsi bracia zakonni dążyli jego śladem do usług kruszącej okowy Ojczyzny. Pierwszym z tych braci był

O. Jan Kanty Skoczylas.

Był synem mieszczańskiej rodziny Sebastjana i Zofii Skoczylasów, właścicieli realności w Żołyni, przyszedł na świat w r. 1830, otrzymał na chrzcie św. imię Tomasza, uczęszczał do pierwszych 6 klas gimnazjalnych w Rzeszowie, poczuwszy zaś powołanie do stanu zakonnego, wstąpił jako nowicjusz pod imieniem Jana Kantego do lwowskiego klasztoru Braci mniejszych obserwantów reguły św. Franciszka Serafickiego. Tutaj ukończył ostatnie dwa lata szkół średnich i wydział teologiczny, przyjął w r. 1856 święcenia kapłańskie, zasłynął rychło jako złotousty kaznodzieja ludowy i porywał po pierwszych krwawych wypadkach wśród ulic Warszawy patrjotycznem słowem liczne rzesze słuchaczów.
Pod zarzutem rozluźnienia dyscypliny klasztornej został na żądanie władz austrjackich, zmuszony do opuszczenia Lwowa, przeniesiony w r. 1862 do Leżajska.
Zarządzenie to nie wyziębiało miłości Ojczyzny w głębi serca jego; rychło też znalazł i w małem miasteczku sposobność do prac narodowych, do działań na rzecz powstania styczniowego.
Niebaczny na kilkakrotne rewizje przeprowadzane przez władze rządowe w jego celi zakonnej, kroczył nadal wytrwale po obranej drodze, a chcąc uniknąć przytem dalszych szykan i mitręgi opuścił Leżajsk 26 stycznia r. 1864 i znalazł schronienie w klasztornych murach Dukli.
Poszukiwały go tymczasem władze policyjne i sądowe, zbierały dowody winy, i znalazły pierwszą podstawę do sformułowania zarzutów zakłócenia spokoju publicznego przy rewizji osoby uczestnika powstania Antoniego Schattauera, rodem z Czortkowa, późniejszego doktora medycyny we Lwowie, skwalifikowanego przez te władze jako adjutanta pułkownika wojsk powstańczych Karola Krysińskiego. Znaleziono przy tej rewizji list, polecający Schattauera opiece rodaków, a wydany mu w klasztorze OO. Bernardynów w Leżajsku. Po nitce do kłębka. Niebawem znaleziono znów przy rewizji u Skoczylasa inne kompromitujące go wobec Austrji pisma i notatki, między innemi potwierdzenie odbioru przez powstańca Niesłuchowskiego kwoty 5 złr, korespondencję Wybranowskiego w sprawie kwatery dla partyzantów, zamówienia Krysińskiego na dostawę 50 garniturów odzienia, egzemplarze rewolucyjnego czasopisma „Ruch“, słowem, dowody żwawego udziału kapłana w konspiracji, w kwaterowaniu i przewożeniu powstańców, dostarczaniu im mundurów i rynsztunku.
W dniu 4 kwietnia 1864 uwięziono i odstawiono inkwizyta do sądu karnego w Krakowie, który, podobnie jak i sąd w Rzeszowie odstąpił akta wraz z więźniem do załatwienia, urzędującym wskutek zaprowadzonego stanu oblężenia, sądom wojennym.
Po półpięta miesiąca trwającem śledztwie zapadł 20 sierpnia r. 1864 wyrok sądu wojennego w Rzeszowie zatwierdzony przez komendanta majora Wilhelma Pilattiego a skazujący księdza Skoczylasa na 8 miesięcy więzienia, co zaś za tem poszło, na wikt kazienny.
Nie opuścił swego towarzysza prac na polu duchownem, troskliwy o los podwładnych prowincjał ks. Anzelm Pizuński, lecz po otrzymaniu urzędowego zawiadomienia o wyroku i rozkazu, iż by przeniósł skazanego po odpokutowaniu kary do Gwoźdca, wystosował proźbę do Namiestnictwa o pozwolenie przewiezienia ks. Skoczylasa do Leśniowa, jako właściwego domu poprawy, dla zakonnej braci.
Zabiegi te nie odniosły niestety pożądanego skutku; Namiestnictwo sprzeciwiło się proźbie prowincjała i udzieliło reskryptem z 23 września r. 1864 L. 14872/pr., podpisanym przez wiceprezydenta Karola Moscha, odmownej odpowiedzi.
Po odzyskaniu wolności pełnił O. Jan Kanty obowiązki magistra nowicjuszów w Leżajsku, następnie od r. 1870 obowiązki gwardjana w Sokalu, gdzie pracując gorliwie na chwałę Boga, a dla dobra pobożnych, odbudował spalony kościół i klasztor.
Złożył tam też do wiecznego snu swą głowę, w młodym stosunkowo wieku 13 kwietnia r. 1877, a wdzięczni obywatele utrwalili pamięć jego pomnikiem w klasztornym kościele.

O. Bernard Bulsiewicz.

Podobnie jak O. Jan Kanty Skoczylas zachwycał patrjotycznem słowem pobożnych słuchaczów także i drugi zakonnik klasztoru OO. Bernardynów, młodszy o lat sześć, ks. (Józef) Bernard Bulsiewicz rodem z Jabłonnej.
Śledzące pilnie kroki jego władze austrjackie notowały skrzętnie w swej „czarnej księdze“ dnie, w których wygłaszał z ambony nauki, notowały też okoliczności, wśród jakich krzepił ciepłem słowem swoich współrodaków. Zapamiętały one sobie dobrze daty kazań w świątyni Zbaraża z 26 października, 2 i 16 listopada r. 1862 dalej z 6 i 25 stycznia r. 1863 niemniej kazania, wypowiedzianego w Łozowej obok Tarnopola, zdolnego, jak twierdziły, nietylko obudzić miłość do Polski, lecz co więcej, poprowadzić lud wprost do rewolucji. Władza sądowa w Zbarażu, przed którą zdawał O. Bulsiewicz w dniu 6 stycznia r. 1863 rachunek z swych postępków, podniosła jako wielki grzech, giest ręki, skierowany ku ławkom, gdzie siedzieli urzędnicy i żandarmi austrjaccy, w chwili, gdy wygłaszając kazanie mówił o szatanach, którzy wywołali rabację chłopską w r. 1846.
Zanim zapadł wyrok za powyższe winy, wybuchło powstanie styczniowe, a ksiądz Bernard ujrzał się wśród szeregów walczących rodaków, jako kapelan komendy Leona Czechowskiego, następnie Paulina Bohdanowicza (Nieczuji), nie mniej kilku innych formowanych po koleji oddziałów.
W czerwcu bawił w Galicji, mieszkał razem z matką w Jaśle, szukał następnie ulg dla swych fizycznych cierpień u zdrojów Iwonicza, udał się w końcu do Czarnego potoku do siostry swej zamężnej Reklewskiej.
W styczniu r. 1864 skierował kroki znów na plac bojów pod komendę generała Józefa Haukego (Bosaka), jako kapelan pułku Olkuskiego. W tym oddziale przebył kilka starć i bitew, stwierdził ranami gorliwe spełnianie obowiązku, poczem wyleczony przedostał się znowu z powrotem do kraju. Pod obcem nazwiskiem ks. Paszyńskiego doktora i profesora św. Teologii w Seminarjum duchownem w Przemyślu, znalazł chwilowy przytułek w Odporyszowie obok Żabna, w domu ks. Stanisława Morgenterna z Krakowa rodem, proboszcza, tytularnego kanonika, posła do Sejmu galicyjskiego. Tutaj został też wraz z swym opiekunem uwięzionym dnia 9 lipca r. 1864 i stawionym przed sąd wojenny w Tarnowie. Znalezione przy nim dekreta nominacyjne generała Bosaka z daty 19 stycznia i 7 marca r. 1864 były dostatecznym dowodem udziału jego w ruchu rewolucyjnym, to też zapadł wyrok potępiający go i skazujący na karę dziesięciomiesięcznego więzienia.
Z tej kary odpisano mu dwa miesiące jako akt łaski cesarskiej, ogłoszony w dniu imienin Franciszka Józefa I.
Ks. Morgenternowi zarzucono brak przezorności przy udzielaniu gościny obcemu przybyszowi w sukni kapłańskiej, a że już przebył trzy tygodnie w śledztwie, wymierzono mu jako karę miast dalszego więzienia, tylko grzywnę w wysokości 30 złr.

O. Justyn Szaflarski.

Bezpośrednio przed zaprowadzeniem stanu oblężenia i sądów wojennych w Galicji natknął komendant posterunku żandarmerji Swoboda, w domu obywatela Raczyńskiego w Krowicy hołodowskiej obok Lubaczowa na nieznaną mu postać leżącego w łóżku mężczyzny z ogoloną twarzą. Nieznajomy oświadczył żandarmowi, iż jest gwardjanem OO. Bernardynów w Samborze, przybył w te strony po kweście i w drodze zachorował. Na dowód prawdziwości swoich twierdzeń wykazał się kartą legitymacyjną na nazwisko ks. Justyna Szaflarskiego, wystawioną przez urząd powiatowy w Samborze. Stojące obok łóżka leki i leżący na krześle habit, stwierdzały ze swej strony wiarygodność zeznań chorego.
Mimo wszystko niedowierzał żandarm słowom zakonnika, zabrał więc legitymację z sobą i doniósł o odkryciu urzędowi powiatowemu w Niemirowie. Ta ostatnia władza poleciła żandarmerji dalszą ścisłą kontrolę nad nieznajomym, kartę legitymacyjną zaś przesłała w celu agnoskowania do Sambora.
W kilka dni później objeżdżał okolicę adjunkt Födrich i ogłaszał ludności zaprowadzenie stanu oblężenia. Przy sposobności miał bez wyczekiwania rezultatu wdrożonych dochodzeń uwięzić podejrzanego kwestarza, uważanego za jakąś „grubszą rybę“. Jakżeż przykrej doznał atoli niespodzianki, gdy nie znalazł zakonnika na miejscu, a świadkowie stwierdzili, że mnich, rzekomo O. Franciszkanin z Królestwa, wyjechał razem z Raczyńskim z Krowicy, przenocował w Niemirowie, następnie zaś podążył przez Magierów w kierunku Żółkwi, gdzie ślad o nim zaginął.
Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania za zbiegiem i dochodzenia śledcze skierowane głównie przeciw O. Justynowi Szaflarskiemu (ur. r. 1821 w Nowym Targu) podejrzanemu i poszlakowanemu o bezprawne dostarczenie pseudo-kwestarzowi własnej karty legitymacyjnej. Zdobycie dowodów winy nie łatwą było atoli dla Sądu obwodowego w Samborze rzeczą. O. Justyn wykazał się atestem znanego nam już prowincjała O. Loetusa Mozlera, iż w kwietniu r. 1863 jeżdził na sekundycje O. Romana Józefowicza do Kalwarji i uzyskał w tym celu kartę legitymacyjną. Gdy w ośm miesięcy później wybierał się znów w podróż do Lwowa, a nie mógł odnależć pierwotnej swej karty, podjął bez trudności w dniu 19 stycznia r. 1864 w tym samym urzędzie powiatowym w Samborze, drugą legitymację na swoje nazwisko. Jakim sposobem przyszedł ów nieznajomy kwestarz w posiadanie pierwszej z dwóch wymienionych kart, nie umiał ks. Szaflarski wyjaśnić.
Nie dowierzał wprawdzie sędzia śledczy powyższym słowom O. gwardjana samborskiego, był jednak w obec nich bezsilnym. Nie dziw więc, iż biorąc pod uwagę przewinienie „Bezirksamtu“ w Samborze, który pozostawił dwie legitymacje w ręku O. Justyna i lekkomyślne umożliwienie ze strony „Bezirksamtu“ w Niemirowie ucieczki podejrzanemu kwestarzowi, uważał za praktyczne postawić wniosek na zastanowienie śledztwa.
Tak się też i stało...
Osobę kwestarza pokryła na zawsze głęboka tajemnica.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – bohaterskie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – patrjotyczny.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Bernardynów.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ten.