Encyklopedia staropolska/Kulig

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Gloger
Tytuł Encyklopedia staropolska (tom III)
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


Kulig. Była to zabawa zapewne tak dawna, jak dawno zasiały się gęściej dwory i dworki szlacheckie na równinach Wielko i Małopolski. Sama nazwa kulik, kulig, powstała już przed kilku wiekami i nie jest zupełnie łatwą do wyjaśnienia. Jedni sądzili, że pochodzi od wyrazu kul, kulig, znaczącego snop czegoś a w danym razie kompanję zebranych na zabawę sąsiadów. Inni wywodzą od czeskiego wyrazu koleg czyli krążek, a inni znowu twierdzą, że początek nazwie dała „kula“ czyli „krzywuła“, t. j. laska zakrzywiona, jaką obsyłano niegdyś od domu do domu, zwołując wiece powiatowe, a może w danym wypadku, jako hasło do kuligu. Ludwik Klermont, sekretarz królowej „Marysieńki“, opisuje nam szlichtadę, która odbyła się w Warszawie d. 20 stycznia 1695 r. Zaproszone na nią znakomite osoby zjechały się najprzód do pałacu Daniłowiczów (w którym później mieściła się bibljoteka Załuskich). O godz. 3-ej z południa trębacze dali sygnał i cały imponująco wspaniały orszak wyruszył w następnym porządku: Najprzód jechało 24 Tatarów konno ze służby królewicza Jakóba. Za nimi 10 sań czworokonnych, zaprzężonych w szydło, wiozło muzykę, na każdych saniach inną. Na jednych więc jechali żydzi z cymbałami, na drugich ukraińcy z teorbanami, to znowu janczarowie, trębacze, fajfry i inni zebrani z różnych dworów magnackich, z których wówczas każdy utrzymywał nadworną kapelę. Za tą tak różnorodną orkiestrą jechało na ćwierć mili długim korowodem 107 sań zaproszonych gości. Ekwipaże te, okryte perskimi kobiercami, lamparciemi i sobolemi futrami, zaprzężone były w cugi strojne w pióra, czuby, kokardy i kutasy. Na każdych saniach jechało po kilka osób obojej płci a około sań młodzież dworska konno. Trudno było dać któremukolwiek z tych ekwipażów pierwszeństwo, bo wszystkie celowały doborem koni, drogością futer i liberją hajduków. Na końcu były sanki w kształcie pegaza z 8-miu młodzieńcami, którzy rozrzucali wiersze ułożone już dawniej przez Ustrzyckiego i Chrościńskiego. Zamykał tę paradę oddział drabantów. Wszyscy goście zajechali najprzód do dworu Sapieżyńskiego, potem do księżny Radziwiłłowej, siostry króla Sobieskiego, następnie do wojewody Potockiego, do młodego księcia Lubomirskiego, do pana kasztelana lubelskiego i do Ujazdowa. Gdzie tylko przybyli, zaraz staropolskim zwyczajem gospodarz oddawał im klucz od piwnicy, a gospodyni od śpiżarni, gdzie każdemu z gości wolno było raczyć się przygotowanymi przysmakami podług woli. Wszędzie brzmiała huczna kapela, tańczono chwilkę i ruszano dalej. Ostatni zajazd był do Wilanowa, gdzie oboje królestwo Ichmość byli równie po staropolsku gościnni. Częstowano nietylko gości ale i służbę ich do późnej nocy, wśród której potem cały orszak przy świetle 800 pochodni powrócił do miasta. Kulig powyższy w r. 1695 był zapewne najświetniejszym w dawnej Polsce, ale rodzaj zabawy był wzięty ze starego zwyczaju. Corocznie bowiem w zapusty, gdy sanna dopisała a młodzież nie była na wojnie, w każdej prawie okolicy czy powiecie urządzano kulig, który zastępował nieznane wówczas jeszcze zabawy karnawałowe miejskie. Młodzież, rej w okolicy wodząca, układała plan kuligu, a do narad tych należały skrycie i dziewczęta i młodsze mężatki rade zabawie. Rozpisywano kolej, skąd się kulig ma zacząć, jakim szlakiem do dworów i dworków zajeżdżać i, zebrawszy wszystkich, gdzie hulankę zakończyć. Wszystko to tak układano, aby zrobić niespodziankę poważnym ojcom i matronom bez wywoływania przygotowań kuchennych, bo wiedziano dobrze, że w każdym domu znajdzie się zawsze bigos, kiełbasa, barszcz i piwo. Starano się zaś bacznie, aby uboższemu szlachcicowi nie ubliżyć przez pominięcie jego domu lub hałasem nie podrażnić czyjej żałoby, jednem słowem — jak mówi Gołębiowski — nie narazić się nigdzie a podobać wszędzie. U przewódcy swojego zbierała się młodzież, wysadzając się na kształtny zaprzęg, dziarskie konie, zgrabne saneczki i dobrze ubranych pachołków. Z muzyką ruszano zwykle w dom najpierwszy, gdzie dużo było dziewcząt, albo gdzie je już zaproszono, z najbliższego sąsiedztwa. Gdy zmrokiem przy świetle kagańców, brzęku dzwonków i muzyki, tentencie koni, okrzykach i śpiewie kuligowców przejeżdżano przez wioskę, wybiegały z chat dzieci i dziewczęta, aby przypatrzyć się kuligowi. Skoro wjeżdżano na dziedziniec, kapela dobywała tonów najhuczniejszych a woźnice całej siły w trzaskaniu batem. Gospodarz śpieszył na ganek, jak zwykle, witać gości, gdy jejmość nakazywała oświetlać izby i nakrywać do stołu. Ludziom i koniom polecano sutą gościnę i zaraz rozpoczynały się tańce. Ochocze tany z przyśpiewkami przeplatano toastami i węgrzynem. To też moraliści pisali:

Kulig, ta zabawa jeszcze od Popiela,
Ma za cel, by każdemu zalała gardziela.

„Monitor“ (w r. 1773, str. 250) wydrukował „Przyganę kuligowym zajazdom“, a Józef Wybicki napisał (r. 1783) komedję pięcioaktową „Kulig“, przedstawiając w niej zwyczaje narodowe. Rzecz prosta, że kuligi nie obchodziły się bez pijatyk, węgrzyn bowiem był tani, zabawa w mrozy, gościnność bezgraniczna a skłonność do uniesień towarzyskich słowiańska. Natura zresztą ludzka wszędzie wadliwa, z tą może różnicą, że Niemiec do wypicia wiadra piwa potrzebuje siedzieć cały wieczór w knajpie, a Anglik na swych słynnych polowaniach prawie tyle, co Polak węgrzyna, wypija whisky. W domach możniejszych kuligowano dłużej, hasając, śpiewając, bawiąc się w gry towarzyskie, dosiadając dzikich wierzchowców, a czasem wybiegając i do poblizkiej kniei na grubego zwierza. Kitowicz powiada, że ku większej uciesze przebierano się za żydów, cyganów, olejkarzów, chłopów, dziadów, wiejskie baby i dziewki, udając ich mowę i ruchy. W ostatni zaś wtorek, ktoś najwymowniejszy i najdowcipniejszy przebierał się za księdza, włożywszy zamiast komży koszulę, a miasto stuły pas na szyi zawiesiwszy. Tak stawał w kącie pokoju na stołku, kobiercem w pół pasa zasłoniony niby w ambonie i miał wesołe kazanie na pożegnanie zapustu. O zabawach kuligowych pisze wychowany w XVIII w. Łuk. Gołębiowski, że nikt podczas nich nie bywał obrażony, nikt upośledzony, godzono wtedy niejeden zatarg sąsiedzki a wyobrazić sobie teraz nie można tej nieporównanej serdeczności i braterskiego wylania, jakie podzielał i kapłan, i rycerz, i najpoważniejszy obywatel. Tu ostrzeżono wcześnie, tu wpadano znienacka, niekiedy w strojach codziennych, a zawsze zadawalając się najskromniejszym ugoszczeniem lub wioząc w podarku zwierzynę i ryby tam, gdzie kniei i rybołówstwa nie miano. Młodzian znajdował sposobność zbliżenia się do dziewic, wyświadczania im grzeczności i podobania się swej bogdance. W tych zebraniach, kipiących wesołością i szczerotą staropolską, nie znano przedrwiwań, kłótni, pojedynków, a dawniejsze nieporozumienia i niechęci topiono w węgrzynie i uściskach braterskich. Kto widział chociażby cień jeszcze tych zabaw — pisze Gołębiowski — ten przyzna z rozrzewnieniem, jak ludzki, uprzejmy i dobroduszny był ten naród, ta jakby weseląca się rodzina i używająca skromnych, ale obfitych darów swej ziemi. Nić tradycyi dawnych kuligów snuje się w obyczaju polskim dotąd. Trzeba tylko widzieć wesele chłopskie, jadące na kilku saniach do ślubu z muzyką, brzękadłami, postrojonymi końmi, śpiewem, okrzykami i drużbami na koniach, aby wyobrazić sobie podobny obraz kuligu staropolskiego. Przebieranie się młodzieży kuligowej za różne nacje i stany pozostało dotąd jako zwyczaj zapustny u ludu, a przebieranie się za chłopów pozostało w zwyczaju „Krakowskich wesel“ połączonych z kuligiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Gloger.