Dzieci pana majstra/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Rogoszówna
Tytuł Dzieci pana majstra
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1937
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
JAK SIĘ BAWIŁA SOBÓTKA W KRYSZTAŁOWYM
PAŁACU WRÓŻKI.

Dookoła zamku wróżki
fantastyczne rosną drzewa,
po komnatach błądzą duszki,
ten przeciąga się, ten ziewa.

Przez makaty i zasłony
nie przenika nigdy słońce,
w mroku pałac pogrążony...
Siedzą duszki zziębłe, drżące.

Co im dziwy, co im cuda,
skoro ciemność pierś im tłoczy,
z wszystkich ścian wyziera nuda,
śpiączką wciąż zachodzą oczy!


Co im złoto i klejnoty,
co im skarby i dostatki,
kiedy serce mrze z tęsknoty
za pieszczotą ojca, matki!

Ach, bo wszystkie te ludziki,
ptaki, żaby, muchy, świerszcze,
to są małe pokutniki,
z których czar nie opadł jeszcze.

I czekają tak od wieka,
aż się dziwny cud przydarzy,
że zobaczą twarz człowieka,
co swobodą je obdarzy.
............

Wtem... szmer jakiś słychać zdala.
Co się dzieje? co się dzieje?
Pogrążona w cieniu sala
dziwnem światłem promienieje.

Zorzą płoną wszystkie ściany,
lśnią marmury i kryształy,
pałac jak odczarowany
brylantami skrzy się cały.


Czarodziejski blask przenika
w najciemniejszą głąb komnaty,
jakaś słodka gra muzyka;
szemrzą drzewa, pachną kwiaty.

Zapatrzone, zasłuchane
w tęczę światła, w czar muzyki —
noski cisną we drzwi szklane
małe duszki — pokutniki.

Rozwierają się podwoje,
i cudowne, gorejące
przez krużganki i pokoje
promieniste wpada słońce.

W słońcu, mniejsza od mikroba,
krągła, biała i tłuściutka,
jakaś toczy się osoba...
Patrzą duszki — to Sobótka!

Głośno tupią jej nóżęta,
w buzi gruby tkwi paluszek,
i tak idzie uśmiechnięta,
wypinając krągły brzuszek.


Za Sobótką w środek sali
para wronek śmiało wali.

Dalej, w cudne strojna szaty,
jasna, cicha i powiewna,
woniejąca niby kwiaty
płynie wróżka, Cud-królewna.

A za niemi w słońca łunie
dwór królewski wróżki sunie.
Idą ptaki, idą żaby,
krety, raki, myszy, kraby.
Postękując z głębi brzucha,
wolno toczy się ropucha.
Ślimak cienkie stawia nogi,
śliną znacząc srebrne drogi.
Strojny w szatę swą godową
mak potrząsa łysą głową.
Popod łapkę z sową zmierza
kot o skrzydłach nietoperza.
Sunie także jeż kolczaty,
idą zioła, grzyby, kwiaty,
dziwadełka i karliki
podskakują w takt muzyki.


Sunie, sunie orszak wróżki:
krasnoludki, widma, duszki.

Idzie śmieszny, barwny, żywy
świat jak z bajki — a prawdziwy.

W krąg komnaty siadłszy w cieniu,
patrzą duszki w środek sali,
kędy stoi na wzniesieniu
tron z pian morskich i korali.

I z uciechy klaszczą w dłonie,
bo rozśmiana, okrąglutka
na złocistym siada tronie
rozczochrana, mała Butka.

Ale raptem milkną dziwa,
cichną szepty i chichotki,
bo głos wróżki się odzywa,
głos poważny, dźwięczny, słodki:

— Pokutników ludku mały,
karły, gady i poczwary,
spójrzcie na ten blask wspaniały!
On wam wieści koniec kary.


To maleńkie ludzkie bobo
blask słoneczny wniosło z sobą.

W moim szklanym pałacyku
było smutno, było ciemno;
łez wylaliście bez liku —
lecz płakaliście daremno!

Bo z was każdy w mym ogrodzie
był schwytany z piętnem: „Złodziej!“

A ksiąg świętych mówią prawa,
że kto cudzą własność ruszy,
tego dola będzie łzawa,
aż żal tryśnie z głębi duszy.

Lecz za sprawą tej dzieciny
odpuszczone wasze winy.

Choć kusiły ją owoce,
choć jej drogę zaszły tłumem,
pokonała wszystkie moce
silną wolą i rozumem.

Jeszcze w fałdach swej kieszonki
ocaliła dwa gawronki.


Bohaterska ta dziecina
zasłużyła na nagrodę.
Szczęścia bije wam godzina!
Ona zwróci wam swobodę.

Lecz dla słodkiej mej dziewuszki
będzie pierwej bal u wróżki!

Tyś, Sobótko, tu królową!
Co najśmielsza myśl wyprzędzie,
każdy rozkaz, każde słowo
wypełnione dzisiaj będzie.

Więc mów, czego ci potrzeba,
czego pragniesz najgoręcej?
Choćbyś gwiazdki chciała z nieba,
to ją złożę w twoje ręce.

Mów, najsłodsze me serduszko,
mów, dziecino złotowłosa...
A Sobótka, bębniąc nóżką:
— Tseba Butce utseć nosa!


Na ten rozkaz niespodziany
takim pałac gruchnął śmiechem,
że zadźwiękły wszystkie ściany
rozdzwonionem, długiem echem.

W mig utarła wróżka nosek
chustką złotem haftowaną,
poczem zabrzmiał cienki głosek:
— Chciem pielogów ze śmietaną!

W ręku wróżki pierścień błyska,
i ze szparki pod przypieckiem
wyskakuje wielka miska,
i ustawia się przed dzieckiem.

Co za micha! Wielkie bogi!
Zlękła się powiewna wróżka,
ale Butka je pierogi,
aż się trzęsą małe uszka.

Dwa gawronki w rogach stołu
pałaszują z nią pospołu.


Gdy skończyła miskę całą,
wyskrobała łyżką do dna,
rzekła: — Butce to za mało,
Butka jeszcze baldzo glodna!

Wlot skoczyły wszystkie duszki,
straszydełka, kłapouszki
i kraśnięta, i chochliki,
dziwoludki i karliki.


Ten maleńkiej bohaterce
z marcepanu niesie serce,
tam dziwaczne, wielkie kraby
cukrowane toczą baby.

Jadą placki, makowniki,
przekładańce i serniki.
Ten z owoców koszem bieży,
ten pomadki sypie z dzieży.

Ci znów niosą konfiturki,
lody, torty i mazurki.
By nie mówić już obszerniej,
pałac zmienił się w cukiernię!
O czem jeno myśl zamarzy,
wszystkiem wróżka Butkę darzy.

A że nasza panna mała
uraczyła się obficie,
że wszystkiego skosztowała,
o tem chyba nie wątpicie.

Skaczą duszki wkoło Butki,
jak dogodzić jej, nie wiedzą.
I znów zabrzmiał rozkaz krótki
— Teraz niech juz stlachy jedzą!

Toż zaczęła się biesiada!
Pędzą duszki i karliki,
i już każdy garścią zjada
przewyborne smakołyki.

Tętni cały pałac szklany
od wykrzyków i radości,
a nasz bobuś rozczochrany
wszystkich raczy, wszystkich gości.

Lecz malutka ta osoba
raptem wzdycha z głębi brzuszka.
— Czy ci się co nie podoba? —
niespokojnie pyta wróżka.

Ach, bo pragnie duszą całą,
by dzieciątko z nią zostało.

I spogląda w zachwyceniu
na tłuściutką, małą Butkę,
co przycupła sobie w cieniu,
na rączynach wsparłszy bródkę.

A Sobótka tak jej prawi:
— Butce się juz tloskę nudzi,
bo tu z Butką nikt nie bawi,
niema dzieci, niema ludzi...

I z swawolnym śmieszkiem doda:
— Jak tu psyjdą nasze dzieci:
Wtolek, Czwaltek, Piątek, Śloda,
to twój pałac się lozleci.


U nas lepsa jest stodoła,
tam się można chować w sianie,
i mamusia wszystkich woła
na obiadek, na śniadanie.

W oknach pełno pelalgonji,
losnom fuksje i milciki,
i tak ślicnie na halmonji
glajom nase celadniki!

Bo mój tatuś jest pan majstel,
a ja jestem jego cólka.
I tak wsędzie pachnie klajstel,
i tlociny siom, i wiólka!

Uśmiech zniknął z jej twarzyczki —
snać do mamy i do tata
całą siłą swej duszyczki
z kryształowych sal ulata.

I pojęła dobra wróżka
dziecięcego moc serduszka.


Przygarnęła ją do łona:
— Jeszcze tylko chwilkę krótką
zostań ze mną, ty spieszczona,
wdzięczna moja niezabudko.

Prędko przejdzie czar godziny,
i porzucisz mnie, maleństwo,
i powrócisz do rodziny,
ujrzysz mamę i rodzeństwo.

Tu w przejrzyste klasła dłonie:
— Niech muzyka spłynie w salę,
niechaj tysiąc gwiazd zapłonie!
Bal zaczyna się nad bale!

Bije w zamku dzwon wesela,
dworska zbiega się kapela.

Niosą bębny i klarnety,
trąby, skrzypce, basy, flety.

W środku sali duszki-kwiaty
stroją Butkę w świetne szaty.

Przezroczysta z mgieł tkanina
drobną postać jej opina.

Do jej plecków dziwadełka
przyklejają dwa skrzydełka.

A na nóżki miast trzewików
ciżmy kładą z brylancików.

Krążek złoty na czub głowy —
i strój Butki już gotowy.

Wystąpiła na przód sali
i ozwała się w te słowa:
— Telaz niech mnie kazdy chwali,
Telaz Butka jest klólowa!

I zdumiała się nielada,
gdy maczysko łyse, stare,
niski pokłon przed nią składa,
prosząc, by z nim poszła w parę.

Mak, co niby rósł na grzędzie
a plotkował o niej wszędzie!

Tem zuchwalstwem urażona,
Butka rzekła dumnie, sucho:
— Idź plec, pałko wygolona!
Będzies tańcyć dziś z lopuchą.


I pan mak skonfundowany
iść z ropuchą musi w tany.

A Sobótka pląs zaczyna
z duszkiem krągłym niby gałka,
co troszeczkę przypomina
jej braciszka — Poniedziałka.

Raptem salę czar przenika,
to oberka rżnie muzyka.


Wszystkie duszki, wszystkie dziwa
czarodziejski ton przyzywa.
Tańczy ślimak z złotą muszką,
a pomidor tańczy z gruszką,
zgrabne żabki z świerszczykami
obejmują się łapkami.

Tańczą ptaki i zwierzęta,
skaczą śmiesznie gawronięta,

którym błyszczą się jaskrawie
śliczne dwa ogonki pawie.
Strój ten piękny, okazały
na dzisiejszy bal przybrały.

Tańczy z duszkiem mała Butka
roześmiana, różowiutka,
ciżemkami chlupie, tupce,
a jej tancerz tnie hołubce!


Aż Sobótka zawrót czuje,
tak tłuścioszek z nią wiruje.

Tańczy wdzięcznie ryba z rakiem,
a pietruszka z pasternakiem.

Tańczy dudek z panią sową,
i mak skacze z łysą głową.
A ropucha tak z nim pląsa,
aż mu ze łba mak wytrząsa!


Krąg zatacza brać zaklęta,
tańczą duszki i kraśnięta,
kwiaty, grzyby, widma, dziwa,
skacze nawet miotła krzywa!

Pałac mieni się jak w bańce,
płyną tony, płyną tańce,
lekkie szaty wiatr rozwiewa,
wszystko pachnie, wszystko śpiewa,

ściany krwawią się rubinem,
to fioletem, to bursztynem.

Grają skrzypce i piszczałki,
bębny, flety i cymbałki.

Tańczy, tańczy w krąg komnaty
rój stubarwny, rój skrzydlaty,
pląs zawodzi w świateł tęczy,
a muzyka gra i dźwięczy.
............
Nad ogrodem, hen, na dworze
zachodzące płoną zorze.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Rogoszówna.