Dzień jak codzień/ranek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Czechowicz
Tytuł Dzień jak codzień
Wydawca F. Hoesick
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Warszawa
Indeks stron

ranek



zaczęło się wiotko

po pierwsze w mętnym tętnic szumie
popłynęły bladawe koła srebrem lazurem się mieniąc
nawylot skroś nocy słodkiej

krzyknął tego nie umiem
zawisły
każde koło brzęknęło jak pieniądz

po drugie wyjawiło się słowo koncerka
płonęło wśród kół samotne we dwójkę z troską
tego też nie znał więc ukradkiem na biurko zerkał
tam słownik puchł i malał i znowu rosnął

po trzecie niepodobna było wytrzymać tak
gdy znienacka się zapadł w węże czarnych sprężyn
trzepotał rękami tonąc na wznak
zbudził sięw oknie trwał księżyc

trzecia rano godziny siwe i nowe
zwyciężyć tak a jeśli wstać trudno
auto poniosło na dworzec ciężką głowę
potem pociągu pudło

oczy senne a koła kołacą jawą
wagon niski miażdży szyny śliskie

na puszyste śniegowe stawy
padały dziurkami czerwone iskry

czytał się w ciemnościach węsząc jak zwierzę
nurt mruczał powiewem przeżyć
ale mąciłzagubiałkluczył

nie tak łatwo czytać siebie i nauczyć

a tembardziej że za okno wybiegał
patrzył na śnieg ziemię płaską
obłok jutrzni puszyste zero po lasach ją głaskał
za obłokiem księżyc jeszcze
semafor ale czego

kieszeń
notes
reflektorem wytrysły notowania giełdowe cyfry znaki

lilpop bank dyskontowy huta gryf starachowice

a i słońce wzeszło czerwoną ławicą

więc potem

na cały dzień przestał być tajemniczym ptakiem


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Czechowicz.