Dziady część I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
(Przekierowano z Dziady/Widowisko/Część I)
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Mickiewicz
Tytuł Dziady część I
Podtytuł Widowisko
Pochodzenie Dziady część I, II i IV
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1896
Druk Drukarnia »Czasu«
Miejsce wyd. Lwów
Ilustrator Czesław Borys Jankowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
CZĘŚĆ PIERWSZA
FRAGMENTY
DZIADY, WIDOWISKO.

CZĘŚĆ I.
Prawa strona teatru. DZIEWICA w samotnym pokoju. Na boku ksiąg mnóstwo, fortepiano; okno z lewej strony w pole, na prawej wielkie zwierciadło; świeca gasnąca na stole i księga rozłożona (romans Valérie).
"Ś"

DZIEWICA wstaje od stołu.

Świeco niedobra! właśnie pora była zgasnąć!
I nie mogłam doczytać… czyż podobna zasnąć?
Waleryo! Gustawie! anielski Gustawie!
Ach, tak mi często o was śniło się na jawie,
A przez sen — będę z wami, Pan Bóg wie, dopóki!
Smutne dzieje, jak smutnej są źródłem nauki!

(po pauzie, z niesmakiem)

Po co czytam? Już koniec przezieram z daleka!
Takich kochanków! tutaj (wskazuje ziemię) cóż innego czeka?
Waleryo! ty przecież z pomiędzy ziemianek
Zazdrości godna! Ciebie ubóstwiał kochanek,
O którym inna próżno całe życie marzy.
Którego rysów szuka w każdej nowej twarzy
I w każdym nowym głosie nadaremnie bada
Tonu, który jej duszy brzmieniem odpowiada.
Bo ich twarze tchną głazem jak Meduzy głowa,
Nad słotny deszcz jesienny zimniejsze ich słowa!

Codzień z pamiątką nudnych postaci i zdarzeń
Wracam do samotności, do książek — marzeń:

Jak podróżny, śród dzikiej wyspy zarzucony,
Co rana wzrok i stopę niesie w różne strony,
Ażali gdzie istoty bliźniej nie obaczy,
I co noc w swą jaskinię powraca w rozpaczy.
Szalony! niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie drażnić rany!

Witajże ma jaskinio! — na wieki zamknięci,
Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci —
Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków
Zamykali się szukać skarbów albo leków
I trucizn: my, niewinni młodzi czarodzieje
Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje;
A jeżeli do grobu wstęp...... zawarty,
Pochowajmy swą duszę za życia w te karty!
Można pięknie zmartwychwstać i po takim zgonie;
I przez ten grób jest droga na Elizu błonie.
Zamieszkałym śród cieniów zmyślonego świata
Nudnej rzeczywistości nagrodzi się strata.
Cieniów? Nigdyż nie było między ziemską bracią
Takich cieniów, śmiertelną więzionych postacią?
Dusze ich wzięłyż bytność z poetów wyroku,
Kształty odlaneż tylko z pięknych słów obłoku?
Nie mogę przyrodzenia tą myślą obrażać,
Nie mogę bluźnić Twórcy — i siebie znieważać.

W przyrodzenia powszechnej ciał i dusz ojczyźnie
Wszystkie stworzenia mają swe istoty bliźnie:
Każdy promień, głos każdy, z podobnym spojony,
Harmonią ogłasza przez farby i tony;
Pyłek, błądzący śród istot ogromu,
Padnie w końcu na serce bliźniego atomu:
A tylko serce czułe, z dozgonną tęsknotą
W rodzinie tworów jedną ma zostać sierotą?
Twórca mi dał to serce; choć w codziennym tłumie
Nikt poznać go nie może, bo nikt nie rozumie:


FOTOGRAWURA R. PAULUSSENA CZ. B. JANKOWSKI PINX.
DZIADY.

Jest i musi być kędyć, choć na krańcach świata,
Ktoś, co do mnie myślami wzajemnemi lata.
O, gdybyśmy dzielące rozerwawszy chmury,
Choć przed zgonem tęsknemi spotkali się pióry,
Lub słowem tylko, wzrokiem, dosyć jednej chwili,
Dosyć, by się dowiedzieć tylko, żeśmy żyli!
Wtenczas dusza, co ledwie czucia swe ogarnia,
W której rozkosze truje samotna męczarnia,
Z ciemnej, głuchej jaskini stałaby się rajem!
Jakby miło poznawać, zwiedzać ją nawzajem;
I, cokolwiek pięknego w myślach zajaśnieje,
Co szlachetnego mają tajne serca dzieje,
Rozświecić przed oczyma kochanej istoty,
Jak wyłamane z piersi kryształów klejnoty!
Wtenczas przeszłość do życia moglibyśmy wcielić
Spomnieniem; możnaby się z przyszłości weselić
W przeczuciu, a obecnem chwil lubych użyciem
Łącząc wszystko, żyć całem i zupełnem życiem;
Bylibyśmy jak lotne tchnienia, co je rosa
Wiosennym zionie rankiem, dążące w niebiosa,
Lekkie i niewidome, — lecz kiedy się zlecą:
Spłoną i nową iskrę pośród gwiazd rozświecą.

separator poziomy
Na lewą stronę teatru wchodzi chór wieśniaków, niosących jedzenia i napoje;
STARZEC pierwszy z chóru na czele.
GUŚLARZ.

Ciemno szędzie, głucho wszędzie,
Z czujnym słuchem, z bacznem okiem
Spieszmy się w tajnym obrzędzie,
Z cichem pieniem, wolnym krokiem;
Wszak nie nucim po kolędzie,
Nucimy piosnkę żałoby,

Nie do dworu z Nowym rokiem,
Ze łzami idziem na groby.

CHÓR.

Póki ciemno, głucho wszędzie,
Spieszmy się w tajnym obrzędzie.

GUŚLARZ.

Spieszmy cicho i powoli,
Poza cerkwią, poza dworem:
Bo ksiądz gusłów nie dozwoli.
Pan się zbudzi nocnym chorem.
Zmarli tylko wedle woli
Spieszą, gdzie ich guślarz woła:
Żywi są na pańskiej roli,
Cmentarz pod władzą kościoła.

CHÓR.

Póki ciemno, głucho wszędzie,
Spieszmy się w tajnym obrzędzie.

CHÓR MŁODZIEŃCÓW.
Do dziewczyny (obacz „Romantyczność“)[1]

Nie łam twych rączek, niewiasto młoda,
Nie płacz: i oczek i dłoni szkoda.
Te oczy innym źrenicom błysną,
Te rączki inną prawicę ścisną.
Od lasu para gołąbków leci,
Para gołąbków, a orlik trzeci:
Uszłaś gołąbko, spojrzy do góry,
Czy jest za tobą mąż srebrno-pióry?
Nie płacz, nie wzdychaj w próżnej żałobie:
Nowy małżonek grucha ku tobie,

Nóżki z ostrogą, szyję mu wieńczy
Wstążka błękitna w kolorze tęczy.
Róża z fiołkiem, na letniej łące,
Podają sobie dłonie pachnące:
Pieszy robotnik kosi dąbrowę,
Zranił małżonka, zostawił wdowę.
Płaczesz i wzdychasz w próżnej żałobie.
Wysmukły narcyz kłania się tobie;
Jasną źrenicą, śród polnych dzieci,
Jak księżyc między gwiazdami świeci.
Nie łam twych rączek, niewiasto młoda,
Nie płacz: i rączek i oczu szkoda.
Ten, po kim płaczesz, wzajem nie błyśnie
Okiem ku tobie, ręki nie ściśnie.
On ciemny krzyżyk w prawicy trzyma,
A miejsca w niebie szuka oczyma.
Dla niego na mszę daj, młoda wdowo,
A dla nas żywych piękne daj słowo.

Do Starca.

Nie tęsknij, starcze, prosimy młodzi:
Tęsknota sercu i myślom szkodzi;
W tem sercu dla nas żyją przykłady,
W tych myślach dla nas jest skarbiec rady.
Stary dąb zruca powiewne szaty,
O cień go proszą trawy i kwiaty:
Nie znam was, dzieci nowego rodu,
Czyliście warte cienia i chłodu?
Nie takie rosły, dawnemi laty,
Pod mą zasłoną trawy i kwiaty.
Przestań narzekać, niesłuszny w gniewie!
Jak było dawniej, nikt o tem nie wie.
Uwiędną jedni, powschodzą inni;
Chociaż mniej piękni, cóż temu winni?
Strzeż naszej barwy, ciesz się z okrasy,
A z nas dawniejsze wspominaj czasy!

Nie wzdychaj, starcze, w próżnej tęsknocie!
Wielu straciłeś, zostały krocie.
Nie całe twoje szczęście jest w grobie,
Nie tam są wszyscy znajomi tobie:
Weź trochę szczęścia od nas szczęśliwych,
Szukaj umarłych pośród nas żywych.

GUŚLARZ.

Kto, błądząc po życia kraju,
Chciał pilnować prostej drogi,
Choć mu los, wedle zwyczaju,
Wszędzie siał ciernie i głogi;
Nareszcie, po latach wielu,
W licznych troskach, w ciężkich nudach,
Zapomniał o drogi celu,
Aby znaleść wczas po trudach;
Kto z ziemi patrzył ku słońcu,
Myślą z orły szedł w przeloty
I nie znał ziemi, aż w końcu,
Kiedy wpadł w otchłań ciemnoty;
Kto żalem pragnął wydźwignąć,
Co znikło w przeszłości łonie;
Kto poznał swój błąd niewcześnie,
O gorszej myśli poprawie,
Mruży oczy, by żyć we śnie
Z tem, czego szukał na jawie;
Kto, marzeń tknięty chorobą,
Sam własnej sprawca katuszy,
Darmo chciał znaleść przed sobą,
Co miał tylko w swojej duszy;
Kto wspominasz dawne chwile,
Komu się o przyszłych marzy:
Idź ze świata ku mogile,
Idź od mędrców do guślarzy!
Mrok tajemnic nas otacza,
Pieśń i wiara przewodniczy!

Dalej z nami, kto rozpacza,
Kto wspomina i kto życzy!

CHÓR MŁODZIEŻY.

Tu guślarz kazał młodzieży
Stanąć na drogi połowie:
Tam na wzgórku wioska leży,
A tam mogilnik w dąbrowie.

MŁODZIEŻ.

Między kolebką i groby
Młody nasz wiek w środku stoi:
Śród wesela i żałoby
Stójmyż w środku, bracia moi!

Nie godzi się do wsi wracać,
Nie godzi się biedz w ich ślady:
Tu będziemy święcić Dziady
I piosnkami noc ukracać.

Będziemy idących witać
I powracających pytać,
Lękliwym rozpędzać trwogę,
Błędnym pokazywać drogę.

Zaszło słońce, biegą dzieci,
Idą starce, płaczą, nucą;
Lecz znowu słońce zaświeci,
Wrócą dzieci, starce wrócą.

Nim dojdzie siwizny dziecię,
Nim starego dzwon powoła,
Jeszcze ich spotka na świecie
Niejedna chwilka wesoła.


Ale kto z nas w młode lata
Nie działa rzeźwem ramieniem,
Ale sercem i myśleniem:
Taki zgubiony dla świata.



Kto jak zwierz pustyni szuka,
Jak puhacz po nocy lata,
Jak upiór do trumny puka:
Taki zgubiony dla świata.


Kto w młodości pieśń żałoby
Raz zanucił, wiecznie nuci;
Kto raz zabłądził na groby,
Już z nich na świat nie powróci.

Niech więc dzieci i ojcowie
Idą w kościół z prośbą, z chlebem:
Młodzi na drogi połowie
Zostaniem pod czystem niebem.

DZIECIĘ.

Wróćmy lepiej do chaty. Coś tam od kościoła
Błysnęło: ja się boję; coś po lesie woła.
Jutro pójdziem na cmentarz: ty swoim zwyczajem
Dumać, ja zdobić krzyże kwiatami i majem.
Mówią, że dzisiaj w nocy umarłych spotkamy:
Ja ich nie znam, ja własnej nie pamiętam mamy.
Ty oczy w dzień masz słabe, pragnąłbyś daremnie
Dawno widzianych ludzi rozeznać po ciemnie;
I słuch masz słaby. Pomnisz? — dwie temu niedziele,
Zebrało się i krewnych i sąsiadów wiele
Urodziny twe święcić; tyś w milczeniu siedział,
Nic nie słyszał, nikomu nic nie odpowiedział.
Zapytałeś nakoniec: po co ta gromada
Zeszła się w dzień powszedni i czy mrok już pada?
A my przyszli winszować, i od kilku godzin
Słońce zaszło, i był to dzień twoich urodzin.

STARZEC.

Od tego dnia, ach! jakżem daleko odpłynął,
Wszystkiem znajome lądy i wyspy ominął,
Wszystkie dziedziczne skarby znikły w czasu toniach:
Cóż mnie po waszych twarzach i głosach i dłoniach?
Twarze, którem z dzieciństwa ukochać przywykał,
Dłonie, co mię pieściły, — głos, co mię przenikał:

Gdzież są? — Zgasły, przebrzmiały, zmieniły się, starły!
Nie wiem, czym pośród trupów, czylim sam umarły;
Ale inny świat rzucam, aniżelim zastał;
Nieszczęsny, kto częściami do mogiły wrastał!



Twój jeszcze głos, mój wnuku, ostatnia pociecho,
Jak po umarłej pieśni niemowlęce echo,
Tuła się i głos matki powtarzając kwili.
Lecz i ty mię porzucasz, jak inni rzucili.


Pójdę sam; kto w dzień błądzi i żywych nie słyszy,
Widzi w nocy, zna język grobowej zaciszy.
Nie zabłądzę: wszak co rok chodziłem tą drogą,
Zrazu, jak ty, mój synu, z niemowlęcą trwogą;
Potem, jak chłopiec, pełen ciekawej ochoty;
Potem z tęsknotą; teraz nawet bez tęsknoty,
Bez żalu. Cóż mię wiedzie? — Jakiś zapęd nowy,
Ciemne przeczucie, może to instynkt grobowy.
Znajdę cmentarz, i coś mi w głębi serca wróży,
Że nazad już nie będę potrzebował stróży.
Ale, nim się rozłączym, twe służby dziecięce
Nagrodzę. Pójdź, mój synu, uklęknij, złóż ręce:

Boże! coś mi rozkazał spełnić kielich życia,
I zbyt wielki, zbyt gorzki dałeś mi do picia,
Jeśli względów Twojego miłosierdzia godna
Cierpliwość, z którą gorycz wychyliłem do dna,
Jedynej, lecz największej śmiem żądać nagrody:
Pobłogosław wnukowi, niechaj umrze młody!

Bądź zdrów, stój, i raz jeszcze ściśnij dziada rękę!
Daj mi twój głos usłyszeć — zaśpiewaj piosenkę
Ulubioną i tyle powtarzaną razy
O zaklętym młodzieńcu, przemienionym w głazy.


MŁODZIENIEC ZAKLĘTY.

Wyłamawszy zamku bramy,
Twardowski błądził śród gmachów,
Biegł na wieże, schodził w jamy:
Co tam czarów! co tam strachów!

W jednem sklepisku zapadłem
Jak dziwny rodzaj pokuty:
Na łańcuchu, przed zwierciadłem
Stoi młodzieniec okuty.


Stoi, a z ludzkiej postaci,
Mocą czarownych omamień,
Coraz jakąś cząstkę traci
I powoli wrasta w kamień.

Aż do piersi już był głazem,
A jeszcze mu błyszczą lica
Męztwa i siły wyrazem,
Czułością świeci źrenica.

„Kto jesteś? — zaklęty rzecze —
Coś te gmachy zdobył śmiało,
Gdzie tak mnogie pękły miecze,
Tylu wolność postradało?“

„Kto jestem? — o, drzy świat cały
Przed mą szablą, na me słowa
Wielkiej mocy, większej chwały:
Jestem rycerzem z Twardowa.“

„Z Twardowa?... Za moich czasów
Nie słyszałem o nazwisku,
Ni śród wojennych zapasów,
Ni na rycerskiem igrzysku.

„Nie zgadnę, jak długie lata
Mogłem w więzieniu przesiedzieć;
Ty świeżo wracasz ze świata:
Musisz mi o nim powiedzieć.

„Czy dotąd Olgierda ramię,
Naszą Litwę wiodąc w pole,
Po dawnemu Niemcy łamie,
Tratuje stepy mogole?“


Olgierd? — ach, już przeminęło
Dwieście lat po stracie męża;
Lecz z jego wnuków Jagiełło
Teraz walczy i zwycięża.“

„Co słyszę?... Jeszcze dwa słowa:
Może w twych błędnych obiegach
Byłeś, rycerzu z Twardowa,
Na Świtezi naszej brzegach?

„Czy tam ludzie nie mówili
O Poraju silnej ręki
I o nadobnej Maryli,
Której on ubóstwiał wdzięki?“

„Młodzieńcze, nigdzie w tym kraju,
Od Niemna po Dniepru krańce,
Nie słyszałem o Poraju
Ani o jego kochance.

„Po co pytać? Czasu strata!
Gdy cię wyrwę z tej opoki,
Wszystkie ciekawości świata
Własnemi odwidzisz kroki.

„Znam czarodziejską naukę,
Wiem dzielność tego zwierciadła:
Wraz go na drobiazgi stłukę,
By z ciebie ta larwa spadła.“

To mówiąc, nagłym zamachem
Dobył miecza i przymierza;
Ale młodzieniec z przestrachem:
„Stój!“ — zawołał na rycerza —


„Weźmi zwierciadło ze ściany
I podaj go w moje ręce;
Niech sam skruszę me kajdany
I uczynię koniec męce.“

Wziął i westchnął; twarz mu zbladła
I zalał się łez strumieniem
I pocałował zwierciadło —
I cały stał się kamieniem.


PIEŚŃ STRZELCA.

Śród wzgórzów i jarów
I dolin i lasów,
Śród pienia ogarów
I trąby hałasów:

Na koniu, co lotem
Sokoły zadumi,
I z bronią, co grzmotem
Pioruny zatłumi;

Wesoły jak dziecko,
Jak rycerz krwi chciwy,
Odważnie, zdradziecko,
Bój zaczął myśliwy.

Witajcież rycerza,
Pagórki i niwy!
Król lasów, pan zwierza,
Niech żyje myśliwy!

Czy w niebo grot zmierza,
Czy w knieje i smugi:
Stąd leci grad pierza,
Stąd płyną krwi strugi.



FOTOGRAWURA R. PAULUSSENA CZ. B. JANKOWSKI PINX.
WZIĄŁ I WESTCHNĄŁ, TWARZ MU ZBLADŁA
I ZALAŁ SIĘ ŁEZ STRUMIENIEM,
I POCAŁOWAŁ ZWIERCIADŁO
I CAŁY STAŁ SIĘ KAMIENIEM.

Kto w puszczy dojedzie
Odyńca bez trwogi?
Kto kudły niedźwiedzie
Podesłał pod nogi?

Czyj dowcip gnał rojem
Lataczów do sideł?
Kto wstępnym wziął bojem
Sztandary ich skrzydeł?

Witajcież rycerza,
Pagórki i niwy!
Król lasów, pan zwierza,
Niech żyje myśliwy!

Dalejże, dalejże, z tropu w trop,
Z tropu w trop, dalejże, dalejże!
Dalejże, dalejże, z tropu w trop,
Z tropu w trop, hop! hop!


GUSTAW.

„Dalejże, dalejże etc. etc.“

Spolowałem piosenkę! Nie będą się gniewać
Myśliwi, że do domu wracam bez zwierzyny:
Jak tylko wrócę, zaraz muszę im zaśpiewać.

Lecz gdzież zaszedłem? Nigdzie śladu, ni drożyny.
Hola! Jak w kniei głucho — ni trąby, ni strzału.
Zbłądziłem — otóż skutek wieszczego zapału!
Goniąc muzę, wyszedłem z obławy. Mróz ciśnie,
Trzeba ogień nałożyć; gdy światło zabłyśnie,
Nuż jaki spółtowarzysz z myśliwej czeladzi
Błądzi, jak ja: ten ogień razem nas sprowadzi,
Łacniej drogę znajdziemy. O, mój przyjacielu!
Takich, jak ty, myśliwych nie znalazłbyś wielu;

Oni z lasu nie zwykli spoglądać w obłoki,
Ogarami na piękne polować widoki;
Z jednym zawsze zamiarem i z jedyną żądzą
Na ziemi tropią zdobycz: tem lepiej — nie błądzą.
Pewnie już z rzeźwem sercem i spoconem czołem
Dzienną zabawę kończą za biesiadnym stołem.
Każdy chlubi się z przeszłych lub przyszłych zdobyczy,
Każdy swe trafne strzały, cudze pudła liczy;
Żartują z siebie głośno, lub szepcą do ucha;
Wszyscy mówią, a jeden stary ojciec słucha;
A jeśli się nakoniec uprzykrzyły łowy,
Natenczas do sąsiadek — uśmiechy, rozmowy;
Czasem strzelecka miłość, wędrowna ptaszyna,
Serce przelotem zwiedzi. — Tak mija godzina
I tydzień i rok przeszły, — tak bywało wczora,
Tak jest dzisiaj i będzie każdego wieczora.
Szczęśliwi! — a ja czemu nie jestem jak oni?!
Wyjechaliśmy razem, cóż mię w pole goni?
Ach! nie zabawy ścigam: uciekam od nudy;
Nie rozkosze myśliwskie lubię, ale trudy;
Że się myśl, a przynamniej, że się miejsca zmienia
I że tu nikt mojego nie śledzi marzenia,
Łez pustych, które, nie wiem, skąd w oczach zaświecą,
Westchnień bez celu, które, nie wiem, kędy lecą —
Nie do sąsiadek pewnie — na wiatry, na gaje,
Ku marzeniom!... Myśl dziwna! Zawsze mi się zdaje,
Że ktoś łzy moje widzi i słyszy westchnienia,
I wiecznie około mnie krąży nakształt cienia...

Ileż razy, w dzień cichy szeleszczą na łące
Jakoby nimfy jakiejś stopki latające;
Spojrzę, chwieją się kwiaty i podnoszą głowy,
Jakby z lekka trącone. Nieraz śród alkowy
Samotny, książkę czytam; książka z rąk wypadła,
Spojrzałem, i mignęła naprzeciw zwierciadła


FOTOGRAWURA R. PAULUSSENA CZ. B. JANKOWSKI PINX.
MYŚL DZIWNA! ZAWSZE MI SIĘ ZDAJE,
ŻE KTOŚ ŁZY MOJE WIDZI I SŁYSZY WESTCHNIENIA,
I WIECZNIE OKOŁO MNIE KRĄŻY NAKSZTAŁT CIENIA...

Lekka postać, szepnęła jej powietrzna szata.
Nieraz dumałem w nocy; gdy się myśl rozlata,
Wzdycham, i coś westchnieniem dawało znak życia,
Serce biło i czułem drugie serca bicia,
Słowo nawet częstokroć, niewyraźnie, głucho,
Jak przelot nocnej muszki, pogłaska mi ucho.
Zasnąłem we mgle jasnej... Z góry i z daleka
Coś błyszczy, choć widocznych kształtów nie obleka;
I czuję promień oczu i uśmiech oblicza!
Gdzież jesteś, samotności córo tajemnicza?

Niechaj się twój duch uwieńczy
Choćby marnem, nikłem ciałem...
Okryj się choć rąbkiem tęczy,
Lub jasnym źródła kryształem!

Niechaj twojej blask obsłony
Długo, długo w oczach stoi!
Niech twych ust rajskiemi tony
Długo, długo słuch się poi! —

Świeć mi! słońca niech źrenica
Olśnić, marnych twoje lica...[2]
Piej syreno! w lubych głosach
Usnę, marząc o niebiosach!

Ach, gdzie cię szukać?... Od ludzi ucieknę,
Ach, bądź ty ze mną, świata się wyrzeknę!


MYŚLIWY CZARNY.

Latasz, mój ptaszku, za wysoko latasz!
A czy znasz dzielność swoich skrzydełek?
Spojrzyj na ziemię, którą tak pomiatasz:
Co tam wabików, co tam sidełek!

GUSTAW.

Hola! słychać śpiewania... Hej! wszelki duch żywy!
Ozwij się, bracie, kto jesteś?

STRZELEC.

Myśliwy, [3]
Równej jak ty ochoty, większej trochę mocy.
Obadwa polujemy: chociaż ty w poranki
Jedziesz na świat, ja łowy rozpoczynam w nocy;
Ty czyhasz na zwierzęta, a ja na kochanki.

GUSTAW.

Nie wiem, czy dobre miejsce wybrałeś na łowy;
Ale nie chcę przeszkadzać: więc szczęśliwej drogi.

STRZELEC.

Hola, kolego! nie bądź taki raptusowy.
Jestże to grubiaństwo, albo skutek trwogi?
Pierwej mię sam zawołał, a teraz ucieka.

GUSTAW.

Ja miałbym cię wołać?

STRZELEC.

Słyszałem z daleka,
Żeś wołał; kogo, na co? nie wiem doskonale:
Dosyć, że posłyszałem westchnienia i żale.
Jestem jak ty myśliwcem, byłem kiedyś młody:
Znam więc twego rzemiosła i wieku przygody.
Musisz coś mieć na sercu, rozmówmy się szczerze!
Pewnie cię zabłąkało w kniei jakie zwierze?
Bracie, ja sam błądziłem: znam zwierzęta różne,
Skrzydlate i piechotne, czworo- i dwunożne.

A jeśli nic nie gonisz, pewnie radbyś gonił?
Ej! czy cię widok pustej torby nie zapłonił?
Wstyd młodemu niczego dotąd nie ustrzelić?
Przyznaj się, — ja ci mogę w potrzebie udzielić.

GUSTAW.

Dzięki, od nieznajomych nie żądam pomocy,
Nie zabieram przyjaźni tak rychło i w nocy
I nie rozumiem, co twe słowa mają znaczyć?

STRZELEC.

Jeżeliś niepojętny, będę się tłumaczyć;
Jeżeli mi nie ufasz, będę szczerszy z tobą.
Wiedz naprzód: iż, gdzie stąpisz, jest wszędzie nad tobą
Pewna istota, która z oczu cię nie traci,
I że chce ciebie w ludzkiej nawiedzić postaci,
Jeżeli to, coś przyrzekł, zachowasz niezłomnie.

GUSTAW.

Przebóg! co to ma znaczyć? nie zbliżaj się do mnie!

separator poziomy

Nie do sąsiadek pewnie — ich twarze, rozmowy[4]
Prędzej i gorzej nudzą, aniżeli łowy.
Okrzyczano mię wszędzie, żem dziwak nieczuły,
I któż, jeśli nie one z czucia mię wyzuły?
Pomnę, gdy każda piękność młodzieńczemu oku,
Jak duch senny, jaśniała w marzenia obłoku;
Gdym pod zewnętrznym blaskiem zgadywać był gotów
Miliony tajemnych wdzięków i przymiotów.
Z trwogą do cudownego spieszyłem obrazu:
Przyszedłem, przemówiłem: dość było wyrazu,

Ażeby postać, godna równać się z niebiany,
Zamieniała się w posąg z lodu uciosany!
Ileż razy, gdy dusza ku ustom wylata,
Chce odkryć tajnie mego wewnętrznego świata,
Kiedy źrenica w oczach dno myślenia śledzi,
Mowa serca serdecznej czeka odpowiedzi:
Natenczas nieme bóstwo oczu mych się boi,
Słów mych nie słyszy, bo jej słyszeć nie przystoi,
Lub ich końce powtarza tylko nakształt echa,
I albo się rumieni albo się uśmiecha;
I chce mię znowu ściągnąć w rozmowy potoczne,
Wczorajsze, zawczorajsze i zaprzeszło-roczne!
A, niechajże ją krewni poradą i władzą
Zalotnemu kupcowi ślubem zaprzedadzą!
Niewinna, nieznająca, niewidząca, głucha,
Jaką będzie? Wstyd mówić, choć mię nikt nie słucha!

O, dusze miałkie, raczej bezduszne szkielety!
Czerpające moralność całą z etykiety;
Których żale, radości, zapały i chłody
Stosują się do nowych kalendarzów mody;
Grzeczności i rozmowy najlepszego tonu,
Jak cukierki przybrane z podłogi, z salonu.






  1. Poeta wskazuje tu oczywiście na swoją balladę «Romantyczność»; być może, że Karusia, opłakująca Jasieńka, miała występywać i w I-ej części «Dziadów»; tak przynajmniej należałoby się domyślać z Chóru młodzieńców. Przyp. wyd.
  2. Treść tych dwóch wierszy niezrozumiała; co poeta chciał wyrazić, nie wiadomo. Przyp. wydawcy.
  3. Słowa opuszczone w rękopisie poety. Przyp. wydawcy.
  4. Ustęp następujący aż do końca wyłączony jest w rękopisie Mickiewicza osobnymi znakami z całości I-ej części »Dziadów«. Przyp. wydawcy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.