Boska Komedia (Stanisławski)/Piekło - Pieśń XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
PIEŚŃ SIEDMNASTA.

Oto jest potwór, co ogonem ostrym
Przeszywa góry, łamie bronie, wały,
I smrodem swoim świat zaraża cały![1]
Tak wódz mój dobry odzywa się do mnie,
A znak mu daje, aby się przybliżył
Tam, kędy brzeg był i gdzie się kończyła
Ścieżka z marmuru, po którejśmy przyszli
I wnet ohydna owa postać fałszu
Pomyka naprzód i głowę i piersi,
Ale ogona na brzegu nie składa.
Twarz miała taką, jaką ma człek prawy.
I pozór miała taki dobroduszny;
A reszta cielska była jak u węża.
Dwie miała łapy od pochew kosmate;
A grzbiet, i piersi, i oba jej boki
Upstrzone były i w węzły i w kręgi,
Że nigdy Turcy, ani Tatarowie
Tak pstremi barwy nie zdobią swych tkani,
I płócien takich nie tkała Arachna.[2]
Jak nieraz bywa, że czółna u brzegu

Częścią są w wodzie, a częścią na ziemi,
Albo, jak w kraju żarłocznych Teutonów,[3]
Bóbr się zaczaja, gdy ma bitwę stoczyć;
Tak zwierz okrutny trzymał się u brzegu,
Którego skały zamykały piaski.
A ogon cały nad próżnią się miotał
Zbrojny na końcu żądłem skorpiona,
I jadem jego ku górze wywijał. —

Wódz się odezwał: Teraz drogę naszą
Zwrócić musimy nieco ku tej stronie.
Kędy się bestja złośliwa rozparła.“
Zeszliśmy tedy wprawo i zrobili
Kroków dziesiątek nad krańcem przepaści,
Strzegąc się pilnie piasków i płomieni.
Gdyśmy do zwierza przyszli, obaczyłem
Opodal nieco na piasczystem błoniu
Ludzi, siedzących nad samą otchłanią,[4]
A Mistrz mój dobry tak przemówił do mnie:
„Idź obacz stan ich, byś o tym zakresie
Najzupełniejsze mógł wynieść pojęcie.
Rozmowa twoja niech będzie niedługa,
A nim powrócisz, pomówię z tym zwierzem,
By nam użyczył swoich barków mocnych.[5]

Tak więc raz jeszcze na ostatnim krańcu
Siódmego koła, poszedłem sam jeden,
Kędy tłum smętny potępieńców siedział.

Męki ich z oczu na zewnątrz tryskały.
Oni tymczasem bronią się rękami
To od płomieni, to od piasków wrzących:
A nie inaczej psy pracują latem,
Łapą i pyskiem, kiedy je kąsają
I pchły i muchy i złośliwe bąki.
Utkwiłem oczy w twarze tych nieszczęsnych,
Na które ogień dojmujący spadał,
Alem nikogo nie poznał i tylko
Zauważyłem, że każdy na szyi,
Miał zawieszony worek pewnej barwy,
Z pewnemi znaki, a oczy ich, zda się,
Pasły się rade tych worków widokiem.[6]
Gdy tak patrzając wszedłem między duchy
Na worku żółtym widzę znak z lazuru —
Lwa podobieństwo z pyska i postawy.[7]
Potem, gdy wzrok swój puszczam w obieg dalej.
Jak krew czerwony worek obaczyłem,
Na nim jaśniała gęś, bielsza od mleka.[8]
Wtem jeden z duchów, co miał worek biały,
Godłem maciory lazurowej znaczny,[9]
Tak rzecze do mnie: „Co robisz w tym dole?
Opuść to miejsce; a żeś jeszcze żywy,
Znaj więc, że sąsiad mój Vitaliano[10]
Obok mnie tutaj siądzie z lewej strony.
Jam Paduańczyk śród tych Florentynów;
Często mnie oni głuszą wrzaskiem swoim:
„Oby tu przybył pan najznakomitszy

Który nieść będzie worek o trzech dziobach![11]
Wtem pysk wykrzywił i język wysunął,
Jak byk, gdy nozdrza wylizuje swoje.[12]

Bojąc się, żeby ten się nie rozgniewał,
Co napominał bym niedługo bawił,
Jam się odwrócił od dusz nieszczęśliwych. —
Znalazłem Mistrza, który już był wskoczył
Na kark szeroki straszliwéj poczwary
I mówił! „Teraz, bądź mężny i śmiały!
Takiemi schody tutaj się spuszczają!
Siadaj na przodzie, bo ja chcę być w środku[13]
By ogon zwierza nie mógł razić ciebie.“ —

Jak ten, co tak już blizkim jest trzęsienia
Czwartaczki, że ma zsiniałe paznogcie
I drzy już cały na sam widok cienia,[14]
Tak było ze mną po tych słowach Mistrza,
Lecz groźny jego widok mnie nabawił
Takiego wstydu, po którym odważnie
Stawi się sługa przed swym dobrym panem.

Wsiadłem więc na to garbate karczysko:
Chciałem zawołać: Obejmij mnie, proszę![15]
Lecz głos nie wyszedł, jak mi się zdawało;
Ten jednak, który z innej mnie już biedy
Wybawił przedtem, zaledwie usiadłem,
Silnem ramieniem objął mnie i trzymał,
I wołał: „Teraz, ruszaj Gerijonie!“ —
Zpuszczaj się wolno szerokiemi koły,

Pomny na ciężar nowy, który niesiesz.“
Podobny łodzi, gdy uchodząc z brzegu,
Cofa się zwolna, potwór się poruszył,
A gdy zupełnie uczuł się swobodnym,
Kędy pierś była, tam ogon obrócił,
I wyprężonym jak węgórz wywinął,
I wiatr pod siebie zagarnął łapami. —

Nie sądzę, żeby większego przestrachu
Doznał Faeton, gdy z rąk puścił wodze[16]
I gdy się niebo zajęło płomieniem,
Jak to dziś jeszcze oglądać możemy,
Ani nieszczęsny Ikar, kiedy uczuł,
Że wosk topnieje, biodra ronią pióra,
Gdy ojciec wołał: złą puszczasz się drogą![17]
Niż był mój przestrach, kiedy się spostrzegłem,
Że mnie powietrze zewsząd ogarnęło,
I że do koła zniknął widok wszelki,
Oprócz widoku okropnej poczwary!

Oto powoli, powoli odpływa,
Zatacza koła i w głąb' się zanurza,
Lecz ztąd jedynie uważać to mogę,
Że wiatr nie wionie z dołu i po twarzy.
Oto już słyszę pod nami na prawo
Jak otchłań huczy straszliwym łoskotem;
Więc w ślad za okiem chylę ku niej głowę.
Lecz jeszcze większy strach mnie opanował,
Kiedy do głębi przepaści zajrzałem:

Bom ujrzał ognie i posłyszał jęki,
Że cały, drżący, siedziałem skurczony.
Widziałem teraz, czegom wprzód nie widział:
Żeśmy kołując spuszczali się na dół;
Albowiem z każdej oglądałem strony
Jak straszne męki ku nam się zbliżały!

Jak sokół długo na skrzydłach zwieszony,
Nie widząc wkoło ptaka ni przynęty,
Chociaż nań ptasznik woła: już powracasz![18]
Spada znużony z wyżyn, gdzie przed chwilą
Śmigał on szybko setne tocząc koła,
I zasępiony na ziemi usiada
Zdala od swego gniewliwego pana; —
Tak na dnie samem wysadził nas zwolna
Gerijon u stóp potrzaskanej skały,
I wnet, pozbywszy naszego ciężaru,
Zniknął jak strzała z cięciwy zpuszczona!







  1. Gerijon — symbol podstępu i fałszu. W mythologii greckiej znany jako potwór o trzech głowach, ze krwi Meduzy spłodzony.
  2. Sławna prządka Lidyjska czasów mythologicznych.
  3. Widać, że Dante chował w sercu swojem wzgardę i niechęć dla Niemców i rad był przy zręcznośći zadrasnąć ich ostrem słówkiem.
  4. Lichwiarze, którzy wedle podziału ustanowionego w Pieśni XI. winni są gwałtu przeciwko sztuce czyli przemysłowi.
  5. To jest, aby nas na barkach swoich przeniósł do ósmego piekieł koła, leżącego w głębi przepaści.
  6. Dante niechce nazywać po imieniu lichwiarzy, ale tylko opisuje ich barwy umieszczone na workach, któremi potępieńcy pasą oczy swoje, jak paśli je za życia.
  7. Lew błękitny w polu żółtem był to herb familji Gianfigliazzi z Florencji.
  8. Gęś biała w polu szkarłatnem — herb familji Ubbriachi z Florencji.
  9. Swińka błękitna w polu białem — herb familji Scrovini z Padwy.
  10. Vitaliano del Dente Padauńczyk, sławny lichwiarz.
  11. Ten pan najznakomitszy (il cavalier sovrano) jest to Giovani Bujamonte, również sławny lichwiarz. Herb familji Bujamonte były trzy dzioby (tre becchi), zaś Piotr Dante w komentarzu swoim mówi, ża tre becchi znaczy trzy kozły, a nie trzy dzioby.
  12. Potępieniec, skończywszy mowę, robi błazeńską grymasę, jak ten, ktory kogoś żartem pochwali.
  13. To jest: między tobą i ogonem zwierza.
  14. Piękne to porównanie, widocznie z własnego doświadczenia poety wzięte, dziwnie trafnie wyraża stan duszy jego przy myśli o konieczności wsiadaniu na barki strasznego potworu, któremu trudno było ufać, kiedy był symbolem fałszu.
  15. Nie mniej naturalnem jest, że Dante przejęty trwogą nie w stanie był wymówić tego, o czem myślał.
  16. Według podania mythologicznego, kiedy Faeton pędząc na wozie słonecznym, nie był w stanie kierować nim i zwrocił z należytej drogi, niebo zajęło się płomieniem i ślad tego pożaru zachował się do dziś dnia w tak zwanej mlecznej drodze.
  17. Każdemu wiadoma bajka o Ikarze, synu Dedala, który przyprawiwszy sobie skrzydła chciał łatać, ale skoro słońce rozegrzało wosk, którym skrzydła sklejone były, spadł ten zuchwalec do morza.
  18. To jest, chociaż zagniewany ptasznik wola na sokoła, że powraca bez zdobyczy.