Anioł kopalni węgla/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Anioł kopalni węgla
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Redakcya „Przyjaciela Dzieci“
Data wyd. 1903
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.

Raz zwiedzał kopalnię jakiś bogaty cudzoziemiec, i po odjeździe swoim pozostawił hojny datek na poczęstunek dla górników.
Wieczorem, gdy rozmawiano o jego szczodrobliwości, grzecznem obejściu się i znajomości prowadzenia robót górniczych, robiono domysły, że człowiek tak bogaty i takiej wspaniałej postawy musi być znakomitym i powszechnie znanym.
— Czy widzieliście — mówił jeden z górników — jaki piękny kieszonkowy zegarek miał przy sobie? Gdy go wydobywał z kieszonki, przyjrzałem mu się, i, powiadam wam, że podobnie pięknego nie widziałem nigdy. Sam łańcuszek przy nim wart był conajmniej z pięćdziesiąt dukatów.
— Pięćdziesiąt dukatów! — zawołano z podziwem. — To dopiero musi być bogacz, kiedy takie drogie cacka nosi przy sobie!
Na drugi dzień, podczas śniadania, Anna jak zwykle siedziała pośrodku gromadki dzieci; wtem naraz powstał ogromny hałas, odezwały się krzyki, jakby cała kopalnia waliła się i zapadała. Przestraszona niezmiernie, pobiegła w stronę, skąd dochodziły te wrzaski, ale scena, jaką tu zobaczyła, wstrząsnęła nią do głębi.
Franciszek leżał powalony na ziemi, a wokoło niego kłębił się tłum górników, wrzeszcząc i wygrażając leżącemu.
— Co to jest? co się tu stało? — zawołała z największem przerażeniem.
— Mała awanturka! — odrzekł spokojnie jeden z obecnych górników. — Wykryliśmy złodzieja i ukarzemy go stosownie do obyczaju górniczego.
— Złodzieja? i któż nim jest?
— A pan Franciszek, nowoupieczony apostoł, co wszystko w kopalni chce przewrócić do góry nogami!
— Franciszek?.. to nie podobna! Cóż to on zrobił takiego?
— Ni mniej, ni więcej, tylko poprostu temu oto panu, który zwiedzał kopalnię, ukradł zegarek.
— On? ukradł? Ależ to jest potwarz najszkaradniejsza!
— Nie broń go, Anno! — odezwał się poważnie drugi górnik — bo dowód mamy w ręku. Patrz, oto zegarek, który dziś spostrzegliśmy przy nim. Rozsądź sama, czy prosty robotnik, jak on, może podobnie kosztowną rzecz posiadać?
Zegarek, okazywany przez górnika, był rzeczywiście niepospolitej wartości. Anna osłupiała, nie wiedząc sama, co o tem myśleć. Była głęboko przekonaną, iż Franciszek nie mógł się dopuścić tak szkaradnego postępku, ale jakimże sposobem przekonać o jego niewinności górników, tak uprzedzonych ku niemu?
— To potwarz! to potwarz! — wołała, załamując ręce. — Przysięgłabym, iż Franciszek jest niewinnym.
— Tobyś popełniła grzech, bo on sam przyznał się do winy.
— Przyznał się! Ach, to niepodobna!.. Pozwólcie mnie samej pomówić z nim trochę!
— Później to zrobisz, bo najprzód musi odebrać karę, a później zostanie wypędzonym z kopalni.
Anna, nie słuchając, przedarła się przez tłum otaczający leżącego na ziemi Franciszka, i klękając przy nim, zapytała głosem przerywanym:
— Franciszku, powiedz mi, czy to prawda, o co cię oskarżają?
Franciszek nie odpowiedział ani słowa, leżał bezwładny, zupełnie, jakby bez życia.
— Czy słyszysz mnie, Franciszku! — zawołała Anna, biorąc go za rękę, i w tej chwili krzyknęła:
— Ach, mój Boże! on nie żyje! ręka zimna, jak lód! Zdejmijcie z niego postronki i przynieście wody. Na miłość Boską, wody, a może go przywrócimy jeszcze do życia! Czyż chcecie brać na swoje sumienie zabójstwo człowieka bezbronnego i niewinnego?
Poszanowanie dla Anny było tak wielkie, iż pomimo niechęci ku Franciszkowi, rozkaz ten biednej, słabej dziewczyny wykonany został bezzwłocznie. Trzeźwiony wodą przez Annę, młodzieniec otworzył oczy i zwracając się ku niej, szepnął:
— To ty, nasz aniołku kochany, jesteś przy mnie! O, jakże ci jestem wdzięczny za tę troskliwość!
— Franciszku! — przerwała Anna — czy już całkowicie odzyskałeś przytomność, czy możesz odpowiadać?
— Przyszedłem do siebie zupełnie, ale wolałbym śmierć, niż to nieszczęście, które mnie spotkało...
— Jakto! czyżby więc prawdą było... nie... to kłamstwo... to najbezczelniejsze kłamstwo...
— Tak... kłamstwo najohydniejsze...
— Zegarek zatem...
— Jest moją własnością. Oddawna już go posiadam, ale dopiero dzisiaj po raz pierwszy wyciągnąłem go ze schowania i wziąłem z sobą do kopalni.
— To nie może być prawdą!.. — zaprzeczyło kilka głosów. — Prości robotnicy tak kosztownych zegarków nie mają, a zresztą jest to ten sam zegarek, który widzieliśmy u wczorajszego gościa, co to zwiedzał kopalnię.
— Jakiż dowód na to, że ten zegarek był jego własnością? — śmiało zapytała Anna.
— Usuń się, Anno! — zawołali groźnie górnicy. — Winny musi koniecznie być ukarany, jak na to zasługuje.
Franciszek chciał coś przemówić, ale omdlał powtórnie, i gdy górnicy poczęli się naradzać, jaką karę mają wymierzyć obwinionemu, Anna zajęła się trzeźwieniem omdlałego, a później, powstawszy, rzekła z niezwykłą mocą:
— Moi bracia kochani! Jestem biedną, słabą dziewczyną, wy jednak obdarzacie mnie taką przyjaźnią, iż za dowody waszej dla mnie dobroci nie mogę się dość Bogu nadziękować. Posłuchajcie mnie! O niewinności Franciszka jestem najzupełniej przekonaną; wasze zdanie jest przeciwne, jednak je szanuję, jako pochodzące od ludzi starszych, doświadczeńszych i rozumniejszych ode mnie, ale nie zaprzeczycie, że jeżeli mogę się ja mylić, to i wy także. Zatem, zanim wydacie rozporządzenie o losie obwinionego, zbierzcie wprzód niezbite dowody jego występku, a potem dopiero ukarzcie. Gdyby którego z was ogłoszono złodziejem i ukarano, a później przekonanoby się o jego niewinności, jakże okrutnie i niesprawiedliwie z nim sobie postąpilibyście! Pragnę więc niedopuścić do takiego okrucieństwa, i proszę was całem sercem, całą duszą, abyście spełnili to, co wam przedstawiam. W dobroci swej nazwaliście mnie aniołem opiekuńczym kopalni, niechże stanę się nim w rzeczywistości, niedopuszczając was do spełnienia czynu nagannego, a wy przyjęciem mojej prośby dajcie dowód, że życzliwość wasza dla mnie nie w samych tylko słowach zamyka się!
— Niechże tak będzie, jak żądasz, — rzekł jeden z górników. — Jesteśmy wprawdzie ludzie prości, ale uczciwi, złodziej nie może być towarzyszem naszej pracy. Sprawę z Franciszkiem zawieszamy, aż do zupełnego jej wyjaśnienia.
W kilka chwil później, wszystko wróciło do należytego porządku.
Franciszek, wypocząwszy po szamotaniu się z górnikami, przyszedł zupełnie do siebie, a w kilka godzin później, dyrektor kopalni, zawiadomiony o całem zajściu, oświadczył, że ów bogaty, znakomity gość, według mniemania górników okradziony przez Franciszka, jeszcze znajduje się w poblizkiem mieście, że zegarek, jaki miał, posiada, i że nie mógł się dość nadziwić łatwowierności górników, którzy posądzili Franciszka o złodziejstwo.
Wiadomość ta ucieszyła wszystkich niezmiernie.
W prawdzie główni oskarżyciele pospuszczali cokolwiek nosy, ale udawali, iż wraz z drugimi niezmiernie się cieszą z ocalenia honoru górników.
Anna aż się rozpłakała z radości, a gdy wiadomość o uniewinnieniu powtórzyła Franciszkowi, ten podziękował jej serdecznie za współczucie i oświadczył stanowczo, że bezzwłocznie opuszcza kopalnię, nie mogąc pozostawać dłużej w towarzystwie ludzi tak ciemnych i okrutnych.
— Nie dziwię się temu! — odrzekła Anna — smutno nam jednak będzie bez ciebie, panie Franciszku...
— Zobaczymy się jeszcze, a nim to nastąpi, bądź zawsze aniołem kopalni, jak nim byłaś dotychczas.
Kiedy przyszło do pożegnania z górnikami, młodzieniec stanął pośrodku nich, i wyciągając ku nim ręce, rzekł głośno:
— Darujcie mi, bracia, jeżeli któremu z was wyrządziłem mimowolną przykrość. Zawiniłem bowiem w takim razie młodością, brakiem doświadczenia, a nie złem sercem. Jeśli zachowacie w pamięci waszej moje rady, będzie to najlepszą dla mnie nagrodą i dowodem, że żałujecie swej niesprawiedliwości, której omało nie stałem się ofiarą, bez najmniejszej winy z mojej strony.
— Zostań z nami, panie Franciszku! — odezwano się gromadnie. — Zostań, choć z miesiąc jeszcze, a dasz tem dowód, iż nie masz żadnego żalu, i że nam przebaczyłeś...
— Nie mogę, moi bracia, muszę bezzwłocznie ruszać tam, dokąd niedawno zostałem wezwany.
— Czy nami gardzisz, czy też unosisz się pychą, że więcej masz rozumu od nas wszystkich?
— Nie, moi bracia, ale mam rozkaz i muszę go uszanować.
— A któż to może tak bezwarunkowo rozkazywać wolnemu górnikowi? Jesteś przecie człowiekiem od nikogo niezależnym.
— Ale mam ojca, któremu winienem posłuszeństwo!
— To bardzo słuszne, ale któż jest twoim ojcem?
— Powiedziałbym wam, ale się boję, żebyście mnie znowu nie nazwali kłamcą, lub może inaczej...
— Bądź spokojnym. Wszak dałeś już dowód, że jesteś uczciwym człowiekiem. Mów śmiało, nie obawiaj się tak brzydkiego posądzenia.
— Więc, kiedy się tego domagacie, powiem wam, iż jestem jedynym synem właściciela tej kopalni, w której pracujecie...
— Ach, czy to podobna? — przerwano z największym podziwem. — Syn tak bogatego ojca, a przytem jedynak, miałżeby się dobrowolnie poświęcać tak ciężkiej pracy, do której my, ludzie prości i zahartowani, zaledwie z wielkim trudem przywyknąć możemy?
— Tak jednak jest, moi bracia! Przybyłem tu, aby praktycznie obznajmić się z waszą pracą, i przedsięwziąć środki ku jej ulżeniu. Chcąc być czemśkolwiek na świecie i coś umieć, trzeba nietylko uczyć się z książek, ale i z własnego doświadczenia. Ja mam być dyrektorem kopalni, postanowiłem zatem poznać pracę każdego człowieka, od robotnika aż do zarządu, od niedostatku i wszelkich kłopotów, gnębiących górnika, aż do sposobu prowadzenia całej kopalni. Tym bowiem tylko sposobem, dotknąwszy się niejako wszystkiego własną dłonią, poznawszy z gruntu wszystkie braki i niedostatki, potrafię im zaradzić skutecznie.
Przybyłem więc do was, jako podobny wam pracownik, abyście, nie krępowani żadnemi względami, łatwiej dali się poznać, i szczerzej i otwarciej wynurzyli się ze swemi życzeniami. Do dzialności na tem polu wziąłem się zbyt porywczo, zapomniawszy, że to, co utrwalił czas, tylko przez czas może być odmienione. Ja zaś byłem pewny, że dość ogłosić prawdę, którą wykryłem, aby została przyjętą i wykonaną. Myliłem się, za co też przepraszam was serdecznie. Każdemu młodzieńcowi zdaje się, że byleby klasnął w ręce, a zrobi wszystko, co tylko zechce. Porywczość moja i wasza poróżniła nas ze sobą, niechże wzajemne chrześcijańskie przebaczenie pojedna nas z powrotem. Dla waszej miłości, dla uczucia ku wam, poświęciłem się, ofiarujcież mi za to waszą przyjaźń, na znak której wyciągam rękę i proszę o uścisk każdego z was z kolei, abym był pewny, że złego wspomnienia o sobie pomiędzy wami napewno nie zostawiam.
Każde słowo z serca płynące, zawsze ujmuje za serce, to też górnicy rzucili się na wyścigi do Franciszka, nadzwyczajnie poruszeni, ściskali jego ręce, wynurzali żal, z przyczyny zaszłego nieporozumienia, złorzeczyli potwarcom, którzy wymyślili bajkę o skradzeniu zegarka, aby przez to okryć hańbą i wstydem niewinnego człowieka.
Gdy już miał wsiadać na windę, wszyscy zebrali się tam i przy odjeździe żegnali głośnemi okrzykami. Anna także była obecną przy pożegnaniu górników z Franciszkiem, patrzała nań ze smutkiem, a młodzieniec spostrzegłszy ją, rzekł:

— Bądź zdrowa, Anno, aniele naszej kopalni! Pracuj dalej, jak dotąd, ufaj i bądź cierpliwą!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Anonimowy.